Michaił Chodorkowski, najbogatszy Rosjanin, odsiaduje wyrok w pseudokapitalistycznej kopii łagru
Witold Laskowski
Dyrektor Programu III Polskiego Radia
Michaił Chodorkowski, były właściciel koncernu naftowego Jukos, nie przywykł do spania w nieświeżej pościeli. Trudno mu też pojąć, że za wypicie szklanki herbaty można wylądować w karcerze. Nie mówiąc już o rozwiązywaniu sporów za pomocą noża, którym podobno pocięto mu ostatnio twarz.
Chodorkowski w łagrze w Krasnokamiensku odsiaduje wyrok ośmiu lat pozbawienia wolności. Do karceru trafił za wykroczenie, które nawet więzienni klawisze określają jako drobne i zasługujące co najwyżej na naganę. "Jeśli został ukarany, to wcale nie dlatego, że zasłużył - uważają znawcy rosyjskiego systemu penitencjarnego. - Musiał przyjść rozkaz 'z góry'". Tylko że po dwóch odsiadkach w karcerze Chodorkowski może być już traktowany jako więzień notorycznie łamiący więzienny regulamin. A takim trudno się starać o przedterminowe zwolnienie, bo elementarnym warunkiem jest przecież "dobre zachowanie". Ktoś na Kremlu najwyraźniej postanowił, że Chodorkowski odsiedzi cały wyrok. Niezależnie od jego win i zachowania.
Związek Socjalistycznej Pracy Niewolniczej
W 1991 r. w Rosji nastała oficjalnie demokracja. Ale panujący system wciąż mocno tkwi korzeniami w sowieckiej rzeczywistości. W wypadku rosyjskiego więziennictwa widać to szczególnie ostro. Wiele zakładów karnych to byłe stalinowskie łagry. A w psychologii i metodach stosowanych przez ludzi sprawujących władzę nierzadko można odnaleźć reminiscencje starej i jakże skutecznej zasady: "Pokażcie mi winnego, a paragraf się znajdzie".
Chodorkowski, pozbawiony przez władzę swojego naftowego imperium, odbywa karę w kolonii w Krasnokamiensku (w obwodzie czitinskim), stworzonej kiedyś tylko po to, by wydobywać uran. Inny rosyjski oligarcha - Władimir Potanin, potulny wobec władzy, wciąż pozostaje multimiliarderem, właścicielem leżącego za kręgiem polarnym kombinatu niklowego w Norylsku. Oba te miejsca, odległe o tysiące kilometrów, łączy wspólna geneza. Jedno i drugie zbudowali więźniowie Gułagu. A wszystko zaczęło się w 1929 r., kiedy to Rada Komisarzy Ludowych ZSRR przyjęła uchwałę o "wykorzystaniu pracy skazanych". Rok później powstał Główny Zarząd Łagrów, czyli pokazany światu przez Sołżenicyna morderczy Gułag.
Stalinowski terror powodował lawinowy wzrost liczby skazanych. Siły roboczej nie brakowało, trzeba ją było tylko w odpowiedni sposób spożytkować. Obozy budowano wyłącznie w odległych i słabo zaludnionych regionach - w celu "kompleksowej eksploatacji bogactw naturalnych poprzez wykorzystanie pracy osób odbywających karę pozbawienia wolności". W ten sposób stworzono w znacznej mierze podwaliny gospodarczej, a zwłaszcza surowcowej potęgi komunistycznego Związku Sowieckiego. W systemie Gułagu powstawały kopalnie, porty, elektrownie wodne, linie kolejowe łączące najbardziej niedostępne zakątki Syberii i polarnej północy.
We wczesnych latach powojennych dzięki niewolniczej pracy milionów ludzi wytwarzano ponad 10 proc. wartości całego sowieckiego przemysłu. W ten sposób powstała m.in. kujbyszewska elektrownia wodna, kombinat metalurgiczny w Norylsku, port w Dudince przy ujściu Jenisieju i setki innych funkcjonujących do dziś obiektów istotnych dla gospodarki kraju. Ale za czasów Stalina wymyślano też najbardziej fantastyczne projekty, nie licząc się ani z ich przydatnością, ani z możliwością realizacji. Z części z nich rezygnowano dopiero po śmierci ojca narodów. W ten sposób wstrzymano m.in. budowę tunelu pod Cieśniną Tatarską, który miał połączyć Sachalin z kontynentalną Rosją. Przerwano też układanie linii kolejowych na Półwyspie Kolskim i na północy Syberii.
Jednym z najbardziej absurdalnych projektów sowieckiego komunizmu była rozpoczęta w 1949 r. budowa linii kolejowej Salechard - Igarka w bagnistej tundrze, pod kręgiem polarnym. O tej budowie historycy piszą dziś, że została "usłana trupami". I to w sensie dosłownym, bo zmarłych grzebano często bezpośrednio w kolejowych nasypach. Wymyślono tam też szczególny sposób "motywowania" do pracy. W miejscu, do którego miały dojść danego dnia tory, ustawiano stoły z jedzeniem. Jeśli więźniowie dociągnęli tam linię - jedli, jeśli nie - szli do baraków wycieńczeni i głodni. W 1952 r. budowę, która kosztowała życie tysięcy ludzi, zarzucono.
System Gułagu został oficjalnie zlikwidowany dopiero w 1960 r. - na mocy decyzji Rady Najwyższej ZSRR. Ale to nie znaczy, że komunistyczna władza zrezygnowała z wykorzystywania niewolniczej pracy. Tyle tylko, że więźniów politycznych zaczęli zastępować skazani za przestępstwa pospolite. Z zapełnianiem łagrów znów nie było problemu, bo w sowieckiej Rosji skazywano na lata pobytu w obozach za przestępstwa i wykroczenia, za które w innych krajach orzekano co najwyżej karę grzywny.
W Rosji o łagrach mówi się obecnie rzadko i wstydliwie. Z pompą organizowane są kolejne rocznice zwycięstwa w II wojnie światowej, ale już tylko w specjalnych opracowaniach można przeczytać na przykład o tym, że tysiące żołnierzy, wracających z niemieckiej niewoli i niesłusznie oskarżonych o zdradę, trafiało do łagrów. Wracali nieliczni.
Hotel łagrowy
Chodorowski, skazany za przestępstwa podatkowe, pracuje w więziennej szwalni. Podobnie jak jego współtowarzysze, w większości złodzieje i narkomani, szyje odzież roboczą dla pracowników resortu więziennictwa i ministerstwa spraw wewnętrznych. W kolonii produkuje się także konstrukcje żelbetonowe, a w "przyzakładowym gospodarstwie" hodowane są świnie i krowy. Średni dzienny zarobek skazanego wynosi 23 ruble, czyli niespełna dolara. W leżącym niedaleko więzienia Krasnokamiensku na wieść o rychłym przewiezieniu Chodorowskiego zaczęto pospiesznie remontować drogi, a jeden z miejscowych biznesmenów wpadł na pomysł budowy hotelu. Przewidywał, że przez pozostających jeszcze oligarsze 6 lat odsiadki miasto licznie będą odwiedzać jego przyjaciele, adwokaci, dziennikarze i obrońcy praw człowieka.
Chodorowski i tak ma szczęście. Trafił do jednego z "bardziej przyjaznych" dla więźniów zakładów karnych w Rosji. Tysiące innych, skazanych za gwałty, morderstwa czy udział w grupach przestępczych, trafiają do więzień wciąż niewiele się różniących od sowieckich łagrów. Jeszcze w 2002 r. w Rosji istniało ponad 120 tzw. leśnych kolonii, zbudowanych w czasach stalinowskich represji. Dopóki nie załamał się rynek, skazani zajmowali się tam wyrębem lasów. Zimą marzli w czterdziestostopniowych mrozach, latem dręczyły ich plagi drobnych owadów, latających chmarami i przedostających się z łatwością w każdy zakamarek ludzkiego ciała.
Wciąż w Rosji są więzienia, gdzie skazani dostają tylko nie dogotowaną kaszę i zupę z rozwodnionych ziemniaków. Wielu trafia do zakładów w pełni sił i zdrowia, a wychodzi z nieuleczalną odmianą gruźlicy i dziesiątkami innych schorzeń. Albo w ogóle stamtąd nie wychodzi.
Nastanie przynajmniej w części wolnego rynku sprawiło, że praca w rosyjskich więzieniach stała się przywilejem. Nieefektywny niewolniczy trud przestał się już dawno opłacać. Wraz z tymi przemianami w postkomunistycznej Rosji łagodnieją sankcje wobec sprawców najdrobniejszych przestępstw. Kraj musi sobie radzić z przepełnieniem zakładów karnych, bo wskaźnik liczby skazanych w stosunku do liczby mieszkańców należy tu do najwyższych na świecie. Rosyjskie więziennictwo pozostaje jednak wielkim przedsiębiorstwem - z 750 zakładami produkcyjnymi różnych branż, w tym 42 gospodarstwami rolnymi i blisko 200 mln dolarów rocznego przychodu.
Dyrektor Programu III Polskiego Radia
Michaił Chodorkowski, były właściciel koncernu naftowego Jukos, nie przywykł do spania w nieświeżej pościeli. Trudno mu też pojąć, że za wypicie szklanki herbaty można wylądować w karcerze. Nie mówiąc już o rozwiązywaniu sporów za pomocą noża, którym podobno pocięto mu ostatnio twarz.
Chodorkowski w łagrze w Krasnokamiensku odsiaduje wyrok ośmiu lat pozbawienia wolności. Do karceru trafił za wykroczenie, które nawet więzienni klawisze określają jako drobne i zasługujące co najwyżej na naganę. "Jeśli został ukarany, to wcale nie dlatego, że zasłużył - uważają znawcy rosyjskiego systemu penitencjarnego. - Musiał przyjść rozkaz 'z góry'". Tylko że po dwóch odsiadkach w karcerze Chodorkowski może być już traktowany jako więzień notorycznie łamiący więzienny regulamin. A takim trudno się starać o przedterminowe zwolnienie, bo elementarnym warunkiem jest przecież "dobre zachowanie". Ktoś na Kremlu najwyraźniej postanowił, że Chodorkowski odsiedzi cały wyrok. Niezależnie od jego win i zachowania.
Związek Socjalistycznej Pracy Niewolniczej
W 1991 r. w Rosji nastała oficjalnie demokracja. Ale panujący system wciąż mocno tkwi korzeniami w sowieckiej rzeczywistości. W wypadku rosyjskiego więziennictwa widać to szczególnie ostro. Wiele zakładów karnych to byłe stalinowskie łagry. A w psychologii i metodach stosowanych przez ludzi sprawujących władzę nierzadko można odnaleźć reminiscencje starej i jakże skutecznej zasady: "Pokażcie mi winnego, a paragraf się znajdzie".
Chodorkowski, pozbawiony przez władzę swojego naftowego imperium, odbywa karę w kolonii w Krasnokamiensku (w obwodzie czitinskim), stworzonej kiedyś tylko po to, by wydobywać uran. Inny rosyjski oligarcha - Władimir Potanin, potulny wobec władzy, wciąż pozostaje multimiliarderem, właścicielem leżącego za kręgiem polarnym kombinatu niklowego w Norylsku. Oba te miejsca, odległe o tysiące kilometrów, łączy wspólna geneza. Jedno i drugie zbudowali więźniowie Gułagu. A wszystko zaczęło się w 1929 r., kiedy to Rada Komisarzy Ludowych ZSRR przyjęła uchwałę o "wykorzystaniu pracy skazanych". Rok później powstał Główny Zarząd Łagrów, czyli pokazany światu przez Sołżenicyna morderczy Gułag.
Stalinowski terror powodował lawinowy wzrost liczby skazanych. Siły roboczej nie brakowało, trzeba ją było tylko w odpowiedni sposób spożytkować. Obozy budowano wyłącznie w odległych i słabo zaludnionych regionach - w celu "kompleksowej eksploatacji bogactw naturalnych poprzez wykorzystanie pracy osób odbywających karę pozbawienia wolności". W ten sposób stworzono w znacznej mierze podwaliny gospodarczej, a zwłaszcza surowcowej potęgi komunistycznego Związku Sowieckiego. W systemie Gułagu powstawały kopalnie, porty, elektrownie wodne, linie kolejowe łączące najbardziej niedostępne zakątki Syberii i polarnej północy.
We wczesnych latach powojennych dzięki niewolniczej pracy milionów ludzi wytwarzano ponad 10 proc. wartości całego sowieckiego przemysłu. W ten sposób powstała m.in. kujbyszewska elektrownia wodna, kombinat metalurgiczny w Norylsku, port w Dudince przy ujściu Jenisieju i setki innych funkcjonujących do dziś obiektów istotnych dla gospodarki kraju. Ale za czasów Stalina wymyślano też najbardziej fantastyczne projekty, nie licząc się ani z ich przydatnością, ani z możliwością realizacji. Z części z nich rezygnowano dopiero po śmierci ojca narodów. W ten sposób wstrzymano m.in. budowę tunelu pod Cieśniną Tatarską, który miał połączyć Sachalin z kontynentalną Rosją. Przerwano też układanie linii kolejowych na Półwyspie Kolskim i na północy Syberii.
Jednym z najbardziej absurdalnych projektów sowieckiego komunizmu była rozpoczęta w 1949 r. budowa linii kolejowej Salechard - Igarka w bagnistej tundrze, pod kręgiem polarnym. O tej budowie historycy piszą dziś, że została "usłana trupami". I to w sensie dosłownym, bo zmarłych grzebano często bezpośrednio w kolejowych nasypach. Wymyślono tam też szczególny sposób "motywowania" do pracy. W miejscu, do którego miały dojść danego dnia tory, ustawiano stoły z jedzeniem. Jeśli więźniowie dociągnęli tam linię - jedli, jeśli nie - szli do baraków wycieńczeni i głodni. W 1952 r. budowę, która kosztowała życie tysięcy ludzi, zarzucono.
System Gułagu został oficjalnie zlikwidowany dopiero w 1960 r. - na mocy decyzji Rady Najwyższej ZSRR. Ale to nie znaczy, że komunistyczna władza zrezygnowała z wykorzystywania niewolniczej pracy. Tyle tylko, że więźniów politycznych zaczęli zastępować skazani za przestępstwa pospolite. Z zapełnianiem łagrów znów nie było problemu, bo w sowieckiej Rosji skazywano na lata pobytu w obozach za przestępstwa i wykroczenia, za które w innych krajach orzekano co najwyżej karę grzywny.
W Rosji o łagrach mówi się obecnie rzadko i wstydliwie. Z pompą organizowane są kolejne rocznice zwycięstwa w II wojnie światowej, ale już tylko w specjalnych opracowaniach można przeczytać na przykład o tym, że tysiące żołnierzy, wracających z niemieckiej niewoli i niesłusznie oskarżonych o zdradę, trafiało do łagrów. Wracali nieliczni.
Hotel łagrowy
Chodorowski, skazany za przestępstwa podatkowe, pracuje w więziennej szwalni. Podobnie jak jego współtowarzysze, w większości złodzieje i narkomani, szyje odzież roboczą dla pracowników resortu więziennictwa i ministerstwa spraw wewnętrznych. W kolonii produkuje się także konstrukcje żelbetonowe, a w "przyzakładowym gospodarstwie" hodowane są świnie i krowy. Średni dzienny zarobek skazanego wynosi 23 ruble, czyli niespełna dolara. W leżącym niedaleko więzienia Krasnokamiensku na wieść o rychłym przewiezieniu Chodorowskiego zaczęto pospiesznie remontować drogi, a jeden z miejscowych biznesmenów wpadł na pomysł budowy hotelu. Przewidywał, że przez pozostających jeszcze oligarsze 6 lat odsiadki miasto licznie będą odwiedzać jego przyjaciele, adwokaci, dziennikarze i obrońcy praw człowieka.
Chodorowski i tak ma szczęście. Trafił do jednego z "bardziej przyjaznych" dla więźniów zakładów karnych w Rosji. Tysiące innych, skazanych za gwałty, morderstwa czy udział w grupach przestępczych, trafiają do więzień wciąż niewiele się różniących od sowieckich łagrów. Jeszcze w 2002 r. w Rosji istniało ponad 120 tzw. leśnych kolonii, zbudowanych w czasach stalinowskich represji. Dopóki nie załamał się rynek, skazani zajmowali się tam wyrębem lasów. Zimą marzli w czterdziestostopniowych mrozach, latem dręczyły ich plagi drobnych owadów, latających chmarami i przedostających się z łatwością w każdy zakamarek ludzkiego ciała.
Wciąż w Rosji są więzienia, gdzie skazani dostają tylko nie dogotowaną kaszę i zupę z rozwodnionych ziemniaków. Wielu trafia do zakładów w pełni sił i zdrowia, a wychodzi z nieuleczalną odmianą gruźlicy i dziesiątkami innych schorzeń. Albo w ogóle stamtąd nie wychodzi.
Nastanie przynajmniej w części wolnego rynku sprawiło, że praca w rosyjskich więzieniach stała się przywilejem. Nieefektywny niewolniczy trud przestał się już dawno opłacać. Wraz z tymi przemianami w postkomunistycznej Rosji łagodnieją sankcje wobec sprawców najdrobniejszych przestępstw. Kraj musi sobie radzić z przepełnieniem zakładów karnych, bo wskaźnik liczby skazanych w stosunku do liczby mieszkańców należy tu do najwyższych na świecie. Rosyjskie więziennictwo pozostaje jednak wielkim przedsiębiorstwem - z 750 zakładami produkcyjnymi różnych branż, w tym 42 gospodarstwami rolnymi i blisko 200 mln dolarów rocznego przychodu.
Więcej możesz przeczytać w 17/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.