Indie przeciwwagą dla Chin - to nowa strategia Ameryki
Indie przeciwwagą dla Chin - to nowa strategia Ameryki
Waldemar Kedaj
Przyjaciel czy wróg? - zastanawiano się w Waszyngtonie podczas wizyty chińskiego przywódcy Hu Jintao. Interesów łączących USA i Chiny jest aż za wiele, ale niepohamowany głód energii windujący ceny ropy oraz ambicje polityczne Pekinu nie podobają się Ameryce. Jasnej odpowiedzi na początkowe pytanie wizyta nie przyniosła.
Miesiąc wcześniej George W. Bush dostał ją od innego azjatyckiego partnera USA. W Delhi podpisał przełomową umowę o współpracy nuklearnej między USA a Indiami. Indie, jeszcze w latach 90. objęte amerykańskimi sankcjami za próby z bronią jądrową i skłaniające się do współpracy z Moskwą, teraz mają się stać partnerem USA w rozwoju nuklearnych technologii. Wielki kraj nad Oceanem Indyjskim, wschodząca potęga gospodarcza regionu, znalazł się nagle blisko, bardzo blisko, światowego supermocarstwa, które pozostaje głównym aktorem w Azji.
Kto kocha Amerykę
"Narodził się nowy sojusz XXI wieku" - głosiły komentarze w światowych stolicach. Pojęcie "wiek Azji i Pacyfiku", dotychczas odnoszone głównie do wschodnich wybrzeży kontynentu, zyskało południowy wymiar. Wielu dziwiło się tylko, że stało się to tak późno. Wszak Indie, państwo stojące jedną nogą na wschodzie, a drugą na zachodzie, to największa azjatycka demokracja, z pobrytyjskimi śladami kulturowymi, gdzie płynną angielszczyzną mówią nie tylko warstwy wykształcone. Kilkadziesiąt lat po uzyskaniu niepodległości w 1949 r. Indie zostały zapomniane przez Zachód, do którego też, z powodu kolonialnych resentymentów, same odwróciły się plecami. Stany Zjednoczone były daleko, a wzajemne stosunki przenikał chłód. Indie przeżywały fascynację ruchem krajów nie zaangażowanych, co jednak nie przeszkodziło im w zawiązaniu strategicznego sojuszu z ZSRR, od którego zaczerpnęły też gospodarcze recepty. W rezultacie przez prawie pół wieku kraj nad Gangesem kojarzył się z biedą i zerowym wzrostem gospodarczym.
Koniec zimnej wojny i dojście do władzy w Delhi nowej generacji polityków zapoczątkowały budowę nowej indyjskiej tożsamości i włączenie się do globalizacji. Indie otworzyły gospodarkę na świat, awansując do pozycji trzeciej potęgi w Azji (po Japonii i Chinach) i szóstej na świecie, z rocznym wzrostem PKB w wysokości 8-9 proc. Stosunki z Waszyngtonem zakłóciła na pewien czas seria indyjskich prób z bronią nuklearną w 1998 r., odmroziła - potrzeba walki z terroryzmem po 11 września 2001 r. W marcu w Delhi Bush mógł już mówić o "bezprecedensowym poziomie współpracy i współzależności". Za oceanem odkrywano, że Indie są liberalną demokracją, z ponadtrzystumilionową, anglojęzyczną klasą średnią (większą od całej ludności USA), a do tego aż 71 proc. mieszkańców tego kraju, jak wynika z ankiety instytutu Pew, kocha Amerykę. Indie są drugim, po Indonezji, państwem z największą liczbą muzułmanów (160 mln), ale napięcia i konflikty religijne, pomijając prowokowane z zewnątrz incydenty, należą tam do rzadkości. Indyjski islam ma twarz umiarkowaną, która podoba się Zachodowi. "Indiom można ufać" - przekonywał w marcu amerykańskich kongresmanów podsekretarz stanu Nicholas Burns. Indie, mimo że mają broń nuklearną, nigdy nie przekazywały ryzykownych materiałów ani technologii w niepowołane ręce.
Powtórka z historii
Waszyngton zbliża dziś do Delhi jeszcze jedno - Chiny. Wizytę Busha w Indiach nietrudno skojarzyć z inną podróżą - Richarda Nixona w 1972 r. do Pekinu. Ówczesny prezydent swoją wizytą położył kres izolacji Chin, rządzonych wtedy przez Mao Ze-
donga. Do konfliktu chińsko-amerykańskiego, który wisiał w powietrzu po wojnie w Korei i Wietnamie, nie doszło. Chiny stały się przeciwwagą dla ZSRR, pozostającego w konfrontacji z USA. Co więcej, zaczęły się otwierać na świat, a w 1979 r. z woli Deng Xiaopinga przystąpiły do reform gospodarczych. Dziś rosnące w potęgę Chiny, na równi z podziwem i fascynacją budzą za oceanem niepokój. W styczniu Pentagon określił je "potencjalnie największym zagrożeniem militarnym" dla USA. Wiele wskazuje na to, że Waszyngtonowi nie jest obca idea powtórzenia operacji sprzed 34 lat - tyle że rolę przeciwwagi dla Chin, wyrastających na mocarstwo konkurencyjne wobec USA, miałyby odegrać Indie. Ten kraj zbliżył się do Zachodu w wielu aspektach polityki zagranicznej, także na Bliskim Wschodzie. Indie, dawniej wspierające Palestyńczyków, zajmują stanowisko bardziej wyważone, od kiedy w 1992 r. nawiązały stosunki dyplomatyczne z Izraelem, który jest drugim dostawcą broni dla Delhi.
Czy w nowym wydaniu amerykańskiej polityki containment, czyli powstrzymywania, Delhi odegra rolę przeciwwagi dla Chin, które przed laty "powstrzymywały" ZSRR? Stosunki indyjsko-chińskie, które w ostatnim półwieczu kilkakrotnie dochodziły do stanu wrzenia, a raz wojny (w 1962 r. w Tybecie), dzisiaj rozwijają się, przynajmniej na zewnątrz, bez zakłóceń. Rozkwita współpraca gospodarcza. W latach 2000-
-2005 wartość handlu Indii z Chinami wzrosła ponadpięciokrotnie (z USA o 63 proc.), prawie do 19 mld dolarów (z USA do 17 mld dolarów). Indyjskie firmy high-tech, takie jak Infosys czy Satyam Computer Services, ciągną do Chin, szukając szans rozwoju. Z kolei chińscy producenci pożądliwie patrzą na Indie jako wielki rynek dla swych wyrobów. Ostatnio między Pekinem i Delhi odbywają się regularne spotkania polityczne na wysokim szczeblu. W lutym oba państwa zakończyły drugą rundę "dialogu strategicznego" i ogłosiły rok 2006 "rokiem przyjaźni chińsko-indyjskiej". Wiosną spodziewana jest wizyta prezydenta Hu Jintao w Indiach, w drugiej połowie roku indyjski premier Manmohan Singh ma odwiedzić Chiny.
Wiek Azji
Gładkie oficjalne deklaracje nie do końca przykrywają zadawnione animozje i nowe napięcia, powstające na tle coraz wyraźniejszej rywalizacji dwu najludniejszych państw o wpływy polityczne i dostęp do rynków. W tych zmaganiach Chiny zdecydowanie wyprzedzają Indie pod względem potencjału gospodarczego i militarnego i ta asymetria zapewne długo się utrzyma. Marcowa runda indyjsko-chińskich rozmów o spornej granicy w Tybecie nie przyniosła rezultatu. Solą w oku Indii był przez lata sojusz Pekinu z Pakistanem, niezadowolenie i dziś budzą dostawy chińskiej broni dla monarchii w Nepalu, wsparcie reżimu Myanmaru, próby wciągnięcia do chińskiej orbity Bhutanu, Bangladeszu i Sri Lanki. Nie bez znaczenia jest i to, że na chiński import z Indii składają się głównie surowce, ruda żelaza, stal i inne towary służące do napędzania chińskiego wzrostu, podczas gdy eksport stanowią wyroby przemysłowe, elektronika i maszyny.
Jednocześnie w grze o wpływy w regionie oba państwa unikają konfrontacji. Indie przystały w końcu zeszłego roku na obecność Chin w Południowoazjatyckim Stowarzyszeniu Współpracy Regionalnej (SAARC) w charakterze obserwatora. Chiny zaś zgodziły się poprzeć kandydaturę Indii na stałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ (ale nie w pakiecie z Japonią). Wojskowe poparcie Pekinu dla Pakistanu nie przeszkodziło w nawiązaniu przed dwoma laty dialogu Delhi - Islamabad. Co więcej, Pekin i Delhi postanowiły bardziej współpracować w pozyskiwaniu dostępu do źródeł energii, niż rywalizować o nie. Zależność Chin i Indii od importu ropy - odpowiednio 40 proc. i 70 proc. - doprowadziła w przeszłości oba państwa do zaciętych wojen na oferty przetargowe, w większości wygranych przez Chiny. W tym roku chiński CNOOC pokonał indyjską Oil and Natural Gas Corp. w walce o zakup 45 proc. udziałów w eksploatacji ropy i gazu w Nigerii. W ostatnich dwóch latach Chiny pokonały w ten sposób Indie w Kazachstanie, Ekwadorze, Angoli i Myanmarze. W lutym oba kraje podpisały jednak porozumienie o współpracy w zapewnianiu sobie dostępu do zasobów ropy za granicą. Ma ono zapobiec bezpardonowej rywalizacji o ropę, nakręcającej ceny tego surowca. "W dążeniu do bezpieczeństwa energetycznego nie możemy wzajemnie zagrażać swojemu bezpieczeństwu" - powiedział Mani Shankar Aiyar, indyjski minister ds. ropy.
Czy to zdanie określa intencje obu azjatyckich potęg dotyczące regionalnej gry, która niekoniecznie musi powielać zachodnie modele ciągłej rywalizacji i konfliktu? Eksperci ds. Dalekiego Wschodu przypominają, że azjatycka tradycja kładzie nacisk na handel i dyplomację, a wojny miały tu z reguły charakter ograniczony. Henry Kissinger, były sekretarz stanu USA i zwolennik teorii równowagi sił, przypomniał niedawno, że Indie, które nigdy nie wykazywały dążeń do ekspansji, nie są najlepszym partnerem do globalnych misji ideologicznych. Delhi kieruje się wymogami bezpieczeństwa narodowego, te zaś - co po części jest spuścizną po brytyjskiej dominacji - odzwierciedlają przede wszystkim tradycyjne pojęcia równowagi sił i interesu narodowego. W interesie Delhi, a także Pekinu, leży dziś unikanie konfrontacji, gdyż oba kraje mają zbyt dużo do stracenia. Azjatycki pragmatyzm to efekt uświadomienia sobie zagrożeń, które konfrontacja stwarza dla rozwoju gospodarczego. Dla Indii korzystniejsze jest rozwijanie przyjaznych stosunków z Chinami niż przekształcenie się w przeciwwagę dla tego kraju - twierdzi Sashi Tharoor, indyjski pisarz i dyplomata, zastępca sekretarza generalnego ONZ. "Prawdziwy wiek XXI, wiek Azji, nadejdzie, kiedy Chiny i Indie będą działały ręka w rękę" - wtóruje mu chiński premier Wen Jiabao.
Dobre rokowania
Indyjski słoń z impetem wkracza na azjatycką scenę, a jego rola w trójkącie Waszyngton - Pekin - Delhi będzie rosła. Mieszane uczucia, które ta perspektywa może budzić w Pekinie, zamieniają się w obawy i wręcz irytację w Pakistanie, odgrywającym dotychczas rolę głównego sojusznika USA w tej części Azji. Znacznie mniejszy i słabszy od Indii, obarczony kompleksem "sztucznych narodzin" po zdeterminowanym religią podziale Indii Brytyjskich w 1947 r., Pakistan starał się rywalizować z Delhi pod względem liczby rakiet i głowic jądrowych. Nuklearny pakt USA - Indie uderza w interesy Islamabadu, który może szukać zadośćuczynienia w zacieśnieniu przymierza z Pekinem i Moskwą. Na dłuższą metę gospodarcze i wojskowe realia mogą jednak sprawić, że Pakistan i Indie zbliżą się do siebie. W najbliższym czasie Biały Dom będzie miał więcej problemów z przekonaniem do nuklearnego paktu z Indiami własnych krytyków w Kongresie, którzy twierdzą, że ustępstwa wobec Delhi mogą utrudnić powstrzymanie atomowych ambicji Iranu. W odpowiedzi administracja roztacza perspektywę lukratywnych kontraktów na dostawy technologii nuklearnych na rynek indyjski (o wartości 100 mld dolarów). Strategiczne partnerstwo Waszyngton - Delhi wykracza poza pakt nuklearny, uwzględniając przede wszystkim ogromny pokojowy potencjał Indii. Sojusz najbogatszej demokracji świata z największą może się okazać dobrym biznesem nie tylko dla Azji i Pacyfiku. Przegra na nim Europa, bo wobec trójkąta Waszyngton - Delhi - Pekin staje się marginalnym muzeum, oddalonym od centrum światowej polityki.
Waldemar Kedaj
Przyjaciel czy wróg? - zastanawiano się w Waszyngtonie podczas wizyty chińskiego przywódcy Hu Jintao. Interesów łączących USA i Chiny jest aż za wiele, ale niepohamowany głód energii windujący ceny ropy oraz ambicje polityczne Pekinu nie podobają się Ameryce. Jasnej odpowiedzi na początkowe pytanie wizyta nie przyniosła.
Miesiąc wcześniej George W. Bush dostał ją od innego azjatyckiego partnera USA. W Delhi podpisał przełomową umowę o współpracy nuklearnej między USA a Indiami. Indie, jeszcze w latach 90. objęte amerykańskimi sankcjami za próby z bronią jądrową i skłaniające się do współpracy z Moskwą, teraz mają się stać partnerem USA w rozwoju nuklearnych technologii. Wielki kraj nad Oceanem Indyjskim, wschodząca potęga gospodarcza regionu, znalazł się nagle blisko, bardzo blisko, światowego supermocarstwa, które pozostaje głównym aktorem w Azji.
Kto kocha Amerykę
"Narodził się nowy sojusz XXI wieku" - głosiły komentarze w światowych stolicach. Pojęcie "wiek Azji i Pacyfiku", dotychczas odnoszone głównie do wschodnich wybrzeży kontynentu, zyskało południowy wymiar. Wielu dziwiło się tylko, że stało się to tak późno. Wszak Indie, państwo stojące jedną nogą na wschodzie, a drugą na zachodzie, to największa azjatycka demokracja, z pobrytyjskimi śladami kulturowymi, gdzie płynną angielszczyzną mówią nie tylko warstwy wykształcone. Kilkadziesiąt lat po uzyskaniu niepodległości w 1949 r. Indie zostały zapomniane przez Zachód, do którego też, z powodu kolonialnych resentymentów, same odwróciły się plecami. Stany Zjednoczone były daleko, a wzajemne stosunki przenikał chłód. Indie przeżywały fascynację ruchem krajów nie zaangażowanych, co jednak nie przeszkodziło im w zawiązaniu strategicznego sojuszu z ZSRR, od którego zaczerpnęły też gospodarcze recepty. W rezultacie przez prawie pół wieku kraj nad Gangesem kojarzył się z biedą i zerowym wzrostem gospodarczym.
Koniec zimnej wojny i dojście do władzy w Delhi nowej generacji polityków zapoczątkowały budowę nowej indyjskiej tożsamości i włączenie się do globalizacji. Indie otworzyły gospodarkę na świat, awansując do pozycji trzeciej potęgi w Azji (po Japonii i Chinach) i szóstej na świecie, z rocznym wzrostem PKB w wysokości 8-9 proc. Stosunki z Waszyngtonem zakłóciła na pewien czas seria indyjskich prób z bronią nuklearną w 1998 r., odmroziła - potrzeba walki z terroryzmem po 11 września 2001 r. W marcu w Delhi Bush mógł już mówić o "bezprecedensowym poziomie współpracy i współzależności". Za oceanem odkrywano, że Indie są liberalną demokracją, z ponadtrzystumilionową, anglojęzyczną klasą średnią (większą od całej ludności USA), a do tego aż 71 proc. mieszkańców tego kraju, jak wynika z ankiety instytutu Pew, kocha Amerykę. Indie są drugim, po Indonezji, państwem z największą liczbą muzułmanów (160 mln), ale napięcia i konflikty religijne, pomijając prowokowane z zewnątrz incydenty, należą tam do rzadkości. Indyjski islam ma twarz umiarkowaną, która podoba się Zachodowi. "Indiom można ufać" - przekonywał w marcu amerykańskich kongresmanów podsekretarz stanu Nicholas Burns. Indie, mimo że mają broń nuklearną, nigdy nie przekazywały ryzykownych materiałów ani technologii w niepowołane ręce.
Powtórka z historii
Waszyngton zbliża dziś do Delhi jeszcze jedno - Chiny. Wizytę Busha w Indiach nietrudno skojarzyć z inną podróżą - Richarda Nixona w 1972 r. do Pekinu. Ówczesny prezydent swoją wizytą położył kres izolacji Chin, rządzonych wtedy przez Mao Ze-
donga. Do konfliktu chińsko-amerykańskiego, który wisiał w powietrzu po wojnie w Korei i Wietnamie, nie doszło. Chiny stały się przeciwwagą dla ZSRR, pozostającego w konfrontacji z USA. Co więcej, zaczęły się otwierać na świat, a w 1979 r. z woli Deng Xiaopinga przystąpiły do reform gospodarczych. Dziś rosnące w potęgę Chiny, na równi z podziwem i fascynacją budzą za oceanem niepokój. W styczniu Pentagon określił je "potencjalnie największym zagrożeniem militarnym" dla USA. Wiele wskazuje na to, że Waszyngtonowi nie jest obca idea powtórzenia operacji sprzed 34 lat - tyle że rolę przeciwwagi dla Chin, wyrastających na mocarstwo konkurencyjne wobec USA, miałyby odegrać Indie. Ten kraj zbliżył się do Zachodu w wielu aspektach polityki zagranicznej, także na Bliskim Wschodzie. Indie, dawniej wspierające Palestyńczyków, zajmują stanowisko bardziej wyważone, od kiedy w 1992 r. nawiązały stosunki dyplomatyczne z Izraelem, który jest drugim dostawcą broni dla Delhi.
Czy w nowym wydaniu amerykańskiej polityki containment, czyli powstrzymywania, Delhi odegra rolę przeciwwagi dla Chin, które przed laty "powstrzymywały" ZSRR? Stosunki indyjsko-chińskie, które w ostatnim półwieczu kilkakrotnie dochodziły do stanu wrzenia, a raz wojny (w 1962 r. w Tybecie), dzisiaj rozwijają się, przynajmniej na zewnątrz, bez zakłóceń. Rozkwita współpraca gospodarcza. W latach 2000-
-2005 wartość handlu Indii z Chinami wzrosła ponadpięciokrotnie (z USA o 63 proc.), prawie do 19 mld dolarów (z USA do 17 mld dolarów). Indyjskie firmy high-tech, takie jak Infosys czy Satyam Computer Services, ciągną do Chin, szukając szans rozwoju. Z kolei chińscy producenci pożądliwie patrzą na Indie jako wielki rynek dla swych wyrobów. Ostatnio między Pekinem i Delhi odbywają się regularne spotkania polityczne na wysokim szczeblu. W lutym oba państwa zakończyły drugą rundę "dialogu strategicznego" i ogłosiły rok 2006 "rokiem przyjaźni chińsko-indyjskiej". Wiosną spodziewana jest wizyta prezydenta Hu Jintao w Indiach, w drugiej połowie roku indyjski premier Manmohan Singh ma odwiedzić Chiny.
Wiek Azji
Gładkie oficjalne deklaracje nie do końca przykrywają zadawnione animozje i nowe napięcia, powstające na tle coraz wyraźniejszej rywalizacji dwu najludniejszych państw o wpływy polityczne i dostęp do rynków. W tych zmaganiach Chiny zdecydowanie wyprzedzają Indie pod względem potencjału gospodarczego i militarnego i ta asymetria zapewne długo się utrzyma. Marcowa runda indyjsko-chińskich rozmów o spornej granicy w Tybecie nie przyniosła rezultatu. Solą w oku Indii był przez lata sojusz Pekinu z Pakistanem, niezadowolenie i dziś budzą dostawy chińskiej broni dla monarchii w Nepalu, wsparcie reżimu Myanmaru, próby wciągnięcia do chińskiej orbity Bhutanu, Bangladeszu i Sri Lanki. Nie bez znaczenia jest i to, że na chiński import z Indii składają się głównie surowce, ruda żelaza, stal i inne towary służące do napędzania chińskiego wzrostu, podczas gdy eksport stanowią wyroby przemysłowe, elektronika i maszyny.
Jednocześnie w grze o wpływy w regionie oba państwa unikają konfrontacji. Indie przystały w końcu zeszłego roku na obecność Chin w Południowoazjatyckim Stowarzyszeniu Współpracy Regionalnej (SAARC) w charakterze obserwatora. Chiny zaś zgodziły się poprzeć kandydaturę Indii na stałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ (ale nie w pakiecie z Japonią). Wojskowe poparcie Pekinu dla Pakistanu nie przeszkodziło w nawiązaniu przed dwoma laty dialogu Delhi - Islamabad. Co więcej, Pekin i Delhi postanowiły bardziej współpracować w pozyskiwaniu dostępu do źródeł energii, niż rywalizować o nie. Zależność Chin i Indii od importu ropy - odpowiednio 40 proc. i 70 proc. - doprowadziła w przeszłości oba państwa do zaciętych wojen na oferty przetargowe, w większości wygranych przez Chiny. W tym roku chiński CNOOC pokonał indyjską Oil and Natural Gas Corp. w walce o zakup 45 proc. udziałów w eksploatacji ropy i gazu w Nigerii. W ostatnich dwóch latach Chiny pokonały w ten sposób Indie w Kazachstanie, Ekwadorze, Angoli i Myanmarze. W lutym oba kraje podpisały jednak porozumienie o współpracy w zapewnianiu sobie dostępu do zasobów ropy za granicą. Ma ono zapobiec bezpardonowej rywalizacji o ropę, nakręcającej ceny tego surowca. "W dążeniu do bezpieczeństwa energetycznego nie możemy wzajemnie zagrażać swojemu bezpieczeństwu" - powiedział Mani Shankar Aiyar, indyjski minister ds. ropy.
Czy to zdanie określa intencje obu azjatyckich potęg dotyczące regionalnej gry, która niekoniecznie musi powielać zachodnie modele ciągłej rywalizacji i konfliktu? Eksperci ds. Dalekiego Wschodu przypominają, że azjatycka tradycja kładzie nacisk na handel i dyplomację, a wojny miały tu z reguły charakter ograniczony. Henry Kissinger, były sekretarz stanu USA i zwolennik teorii równowagi sił, przypomniał niedawno, że Indie, które nigdy nie wykazywały dążeń do ekspansji, nie są najlepszym partnerem do globalnych misji ideologicznych. Delhi kieruje się wymogami bezpieczeństwa narodowego, te zaś - co po części jest spuścizną po brytyjskiej dominacji - odzwierciedlają przede wszystkim tradycyjne pojęcia równowagi sił i interesu narodowego. W interesie Delhi, a także Pekinu, leży dziś unikanie konfrontacji, gdyż oba kraje mają zbyt dużo do stracenia. Azjatycki pragmatyzm to efekt uświadomienia sobie zagrożeń, które konfrontacja stwarza dla rozwoju gospodarczego. Dla Indii korzystniejsze jest rozwijanie przyjaznych stosunków z Chinami niż przekształcenie się w przeciwwagę dla tego kraju - twierdzi Sashi Tharoor, indyjski pisarz i dyplomata, zastępca sekretarza generalnego ONZ. "Prawdziwy wiek XXI, wiek Azji, nadejdzie, kiedy Chiny i Indie będą działały ręka w rękę" - wtóruje mu chiński premier Wen Jiabao.
Dobre rokowania
Indyjski słoń z impetem wkracza na azjatycką scenę, a jego rola w trójkącie Waszyngton - Pekin - Delhi będzie rosła. Mieszane uczucia, które ta perspektywa może budzić w Pekinie, zamieniają się w obawy i wręcz irytację w Pakistanie, odgrywającym dotychczas rolę głównego sojusznika USA w tej części Azji. Znacznie mniejszy i słabszy od Indii, obarczony kompleksem "sztucznych narodzin" po zdeterminowanym religią podziale Indii Brytyjskich w 1947 r., Pakistan starał się rywalizować z Delhi pod względem liczby rakiet i głowic jądrowych. Nuklearny pakt USA - Indie uderza w interesy Islamabadu, który może szukać zadośćuczynienia w zacieśnieniu przymierza z Pekinem i Moskwą. Na dłuższą metę gospodarcze i wojskowe realia mogą jednak sprawić, że Pakistan i Indie zbliżą się do siebie. W najbliższym czasie Biały Dom będzie miał więcej problemów z przekonaniem do nuklearnego paktu z Indiami własnych krytyków w Kongresie, którzy twierdzą, że ustępstwa wobec Delhi mogą utrudnić powstrzymanie atomowych ambicji Iranu. W odpowiedzi administracja roztacza perspektywę lukratywnych kontraktów na dostawy technologii nuklearnych na rynek indyjski (o wartości 100 mld dolarów). Strategiczne partnerstwo Waszyngton - Delhi wykracza poza pakt nuklearny, uwzględniając przede wszystkim ogromny pokojowy potencjał Indii. Sojusz najbogatszej demokracji świata z największą może się okazać dobrym biznesem nie tylko dla Azji i Pacyfiku. Przegra na nim Europa, bo wobec trójkąta Waszyngton - Delhi - Pekin staje się marginalnym muzeum, oddalonym od centrum światowej polityki.
Więcej możesz przeczytać w 17/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.