Koniec świata kibuców
Kibuce zapełniły się ochotnikami, gdy w wyniku zwycięskiej wojny sześciodniowej Izrael znalazł się w centrum międzynarodowego zainteresowania. Opowieść o małym Dawidzie, który w ciągu niecałego tygodnia pokonał arabskiego Goliata, szczególnie przemawiała do młodych ludzi ciekawych świata. Na własne oczy chcieli zobaczyć małe państwo na Bliskim Wschodzie, w którym ludzie żyją w prawdziwej komunie, czyli właśnie w kibucu. W zamian za gościnę w kibucach kobiety pracowały w sadach pomarańczowych i grejpfrutowych, a mężczyźni wykonywali cięższą pracę na roli.
Poszukiwacze przygód z długimi włosami, których idolami byli Jimi Hendrix i Beatlesi, znaleźli w kibucach fascynujących ludzi: pracowitych, skromnych, trochę naiwnych, wierzących w ideały. Z kolei dla zaściankowej młodzieży, która nawet przy pracy nie rozstawała się z kieszonkowym tranzystorem nastawionym na falę wojskową, bitnicy byli przybyszami z dalekiej i nieznanej planety. Brodaci weterani Woodstocku i demonstracji przeciwko wojnie w Wietnamie przywieźli z sobą liberalizm, pluralizm i wolną miłość. Młodzi z kibuców zaczęli się zastanawiać, czy aby na pewno wieczór spędzony nad domino przy herbacie z cytryną jest ciekawszy od dyskoteki z piwem, szczypty marihuany czy nocnej przygody z dziewczyną, którą rano można spotkać przy dojeniu krów.
David Ben Gurion stawał na głowie, by w Izraelu nie było telewizji, "bo demoralizuje", ale widmo małego ekranu pod koniec lat 60. dotarło również tam. "Właśnie wtedy odkryliśmy świat" - powie po latach poeta Uri Cwi Grinberg. W państwie znajdującym się ciągle w stanie wojny zaczęto rozumieć, że Rolling Stonesi nie stanowią zagrożenia dla odradzającej się hebrajskiej kultury i że nie dojdzie do katastrofy, jeśli miejsce izraelskich tańców ludowych zajmie rock and roll.
Armia kibucników
W ciągu 40 lat przez kibuce przewinęło się 350 tys. ochotników z 35 państw. Żydzi stanowili wśród nich niecałe 10 proc. W kibucu Haar do dziś z dumą wspominają odwiedziny Boba Dylana, Simona Le Bona z zespołu Duran Duran, Joschki Fischera, Gary'ego Seinfelda, Johna Kennedy'ego juniora, księżnej Karoliny z Monako, Michaela Douglasa i innych. Wielu "absolwentów" kibuców stało się po latach najlepszymi ambasadorami państwa żydowskiego. Na wieść o wybuchu wojny Jom Kippur niektórzy wrócili, żeby wstąpić do wojska lub pomóc na zapleczu frontu. To samo powtórzyło się podczas pierwszej wojny w Zatoce Perskiej, gdy irackie rakiety spadały na Tel Awiw.
Kryzys kibucowania nastąpił w czasie intifady. Wybuchające kawiarnie, puby i restauracje nie mrugały już zachęcająco nawet do najwierniejszych przyjaciół, a przedłużająca się okupacja dotkliwie ugodziła w wizerunek Izraela. W miarę upływu czasu żydowski comeback stracił siłę przyciągania i urok pionierskiego eksperymentu. Zmieniły się też kibuce. W tym roku mija 65 lat od założenia kibucu Geszer. Tam gdzie kiedyś były bagna pełne dziesięciocentymetrowych moskitów, stoją białe wille i dwupiętrowe domy z wiszącymi ogrodami. Już wkrótce wszystko to przejdzie na własność członków kibucu. Izaak, który od wielu lat pracował w polu, śmieje się, że na stare lata stanie się milionerem. "Skończył się kibuc, zaczęło się normalne życie" - mówi jego syn, kierownik miejscowej fabryki szkła.
Przeobrażenia, jakie przechodzi obecnie Geszer, ma już za sobą większość z 270 kibuców. W oficjalnych publikacjach Zjednoczonego Ruchu Kibucowego mówi się o "odrodzonych kibucach dyferencjalnych" czy "spółkach przemysłowo-rolniczych", ale za semantycznymi dziwolągami ukrywa się zwykła prywatyzacja. Z danych uzyskanych przez "Wprost" wynika, że według klasycznego modelu funkcjonuje już tylko 90 kibuców, ale z czasem również one będą musiały się przystosować do nowej rzeczywistości. Już od dawna zatrudniają robotników najemnych: Palestyńczyków, Tajlandczyków i Żydów z Etiopii. Na ich terenie powstały nowoczesne obiekty przemysłowe, hotele i fabryki hi-tech. Wszystko to zepchnęło na boczny tor rolnictwo, kiedyś oczko w głowie i znak firmowy młodego państwa. Pod koniec lat 80. większość kibuców spekulowała nawet na giełdzie. Wielomiliardowe straty pokrył wówczas socjaldemokratyczny rząd, co wzbudziło sprzeciwy. Przywódca prawicy Menachem Begin mówił nawet o "pasożytach, którzy na rachunek społeczeństwa żyją jak milionerzy".
Współczesny efendi
- Kibuce to już inny świat - wspomina Anna, była ochotniczka z Francji, która po latach powróciła do swojego kibucu Gan Shmuel. - To było wspaniałe przeżycie. Wszyscy spotykaliśmy się w świetlicy, gdzie był jedyny w kibucu telewizor. Piliśmy piwo i graliśmy na gitarze, a później przy ognisku całowałyśmy się z chłopakami - opowiada
Zeew Szor, sekretarz Ruchu Kibucowego, uważa, że również w obecnych warunkach należy reaktywować na dużą skalę ruch ochotników. - Kibuce w nowym kształcie mają wiele do zaoferowania. Już teraz otrzymujemy zgłoszenia z całego świata - mówi. Okazuje się, że wciąż nie brakuje młodych ludzi, dla których kibuc pozostał magnesem. W 2003 r., w szczytowym okresie terroru, do kibuców przyjechało 1060 ochotników, w 2004 r. - 2158, a w pierwszym półroczu bieżącego roku - ponad 1900. To niewiele w porównaniu z latami 70., kiedy rocznie przyjeżdżało ich 12 tys., ale jeśli będzie spokój, liczba ochotników wzrośnie i prawdopodobnie znajdą się wśród nich też młodzi ludzie z Europy Środkowo-Wschodniej. Ale będą to już raczej wolontariusze i stażyści - jak we współczesnym biznesie.
Wraz z zanikiem starych struktur kończy się okres izraelskiego romantyzmu. Miejsce żydowskiego rolnika, który w dzień uprawiał ziemię, a w nocy pilnował domu na wysokiej wieży strażniczej, coraz częściej zajmuje współczesny efendi - bliźniaczy brat miejskiego właściciela i technokraty.
Poszukiwacze przygód z długimi włosami, których idolami byli Jimi Hendrix i Beatlesi, znaleźli w kibucach fascynujących ludzi: pracowitych, skromnych, trochę naiwnych, wierzących w ideały. Z kolei dla zaściankowej młodzieży, która nawet przy pracy nie rozstawała się z kieszonkowym tranzystorem nastawionym na falę wojskową, bitnicy byli przybyszami z dalekiej i nieznanej planety. Brodaci weterani Woodstocku i demonstracji przeciwko wojnie w Wietnamie przywieźli z sobą liberalizm, pluralizm i wolną miłość. Młodzi z kibuców zaczęli się zastanawiać, czy aby na pewno wieczór spędzony nad domino przy herbacie z cytryną jest ciekawszy od dyskoteki z piwem, szczypty marihuany czy nocnej przygody z dziewczyną, którą rano można spotkać przy dojeniu krów.
David Ben Gurion stawał na głowie, by w Izraelu nie było telewizji, "bo demoralizuje", ale widmo małego ekranu pod koniec lat 60. dotarło również tam. "Właśnie wtedy odkryliśmy świat" - powie po latach poeta Uri Cwi Grinberg. W państwie znajdującym się ciągle w stanie wojny zaczęto rozumieć, że Rolling Stonesi nie stanowią zagrożenia dla odradzającej się hebrajskiej kultury i że nie dojdzie do katastrofy, jeśli miejsce izraelskich tańców ludowych zajmie rock and roll.
Armia kibucników
W ciągu 40 lat przez kibuce przewinęło się 350 tys. ochotników z 35 państw. Żydzi stanowili wśród nich niecałe 10 proc. W kibucu Haar do dziś z dumą wspominają odwiedziny Boba Dylana, Simona Le Bona z zespołu Duran Duran, Joschki Fischera, Gary'ego Seinfelda, Johna Kennedy'ego juniora, księżnej Karoliny z Monako, Michaela Douglasa i innych. Wielu "absolwentów" kibuców stało się po latach najlepszymi ambasadorami państwa żydowskiego. Na wieść o wybuchu wojny Jom Kippur niektórzy wrócili, żeby wstąpić do wojska lub pomóc na zapleczu frontu. To samo powtórzyło się podczas pierwszej wojny w Zatoce Perskiej, gdy irackie rakiety spadały na Tel Awiw.
Kryzys kibucowania nastąpił w czasie intifady. Wybuchające kawiarnie, puby i restauracje nie mrugały już zachęcająco nawet do najwierniejszych przyjaciół, a przedłużająca się okupacja dotkliwie ugodziła w wizerunek Izraela. W miarę upływu czasu żydowski comeback stracił siłę przyciągania i urok pionierskiego eksperymentu. Zmieniły się też kibuce. W tym roku mija 65 lat od założenia kibucu Geszer. Tam gdzie kiedyś były bagna pełne dziesięciocentymetrowych moskitów, stoją białe wille i dwupiętrowe domy z wiszącymi ogrodami. Już wkrótce wszystko to przejdzie na własność członków kibucu. Izaak, który od wielu lat pracował w polu, śmieje się, że na stare lata stanie się milionerem. "Skończył się kibuc, zaczęło się normalne życie" - mówi jego syn, kierownik miejscowej fabryki szkła.
Przeobrażenia, jakie przechodzi obecnie Geszer, ma już za sobą większość z 270 kibuców. W oficjalnych publikacjach Zjednoczonego Ruchu Kibucowego mówi się o "odrodzonych kibucach dyferencjalnych" czy "spółkach przemysłowo-rolniczych", ale za semantycznymi dziwolągami ukrywa się zwykła prywatyzacja. Z danych uzyskanych przez "Wprost" wynika, że według klasycznego modelu funkcjonuje już tylko 90 kibuców, ale z czasem również one będą musiały się przystosować do nowej rzeczywistości. Już od dawna zatrudniają robotników najemnych: Palestyńczyków, Tajlandczyków i Żydów z Etiopii. Na ich terenie powstały nowoczesne obiekty przemysłowe, hotele i fabryki hi-tech. Wszystko to zepchnęło na boczny tor rolnictwo, kiedyś oczko w głowie i znak firmowy młodego państwa. Pod koniec lat 80. większość kibuców spekulowała nawet na giełdzie. Wielomiliardowe straty pokrył wówczas socjaldemokratyczny rząd, co wzbudziło sprzeciwy. Przywódca prawicy Menachem Begin mówił nawet o "pasożytach, którzy na rachunek społeczeństwa żyją jak milionerzy".
Współczesny efendi
- Kibuce to już inny świat - wspomina Anna, była ochotniczka z Francji, która po latach powróciła do swojego kibucu Gan Shmuel. - To było wspaniałe przeżycie. Wszyscy spotykaliśmy się w świetlicy, gdzie był jedyny w kibucu telewizor. Piliśmy piwo i graliśmy na gitarze, a później przy ognisku całowałyśmy się z chłopakami - opowiada
Zeew Szor, sekretarz Ruchu Kibucowego, uważa, że również w obecnych warunkach należy reaktywować na dużą skalę ruch ochotników. - Kibuce w nowym kształcie mają wiele do zaoferowania. Już teraz otrzymujemy zgłoszenia z całego świata - mówi. Okazuje się, że wciąż nie brakuje młodych ludzi, dla których kibuc pozostał magnesem. W 2003 r., w szczytowym okresie terroru, do kibuców przyjechało 1060 ochotników, w 2004 r. - 2158, a w pierwszym półroczu bieżącego roku - ponad 1900. To niewiele w porównaniu z latami 70., kiedy rocznie przyjeżdżało ich 12 tys., ale jeśli będzie spokój, liczba ochotników wzrośnie i prawdopodobnie znajdą się wśród nich też młodzi ludzie z Europy Środkowo-Wschodniej. Ale będą to już raczej wolontariusze i stażyści - jak we współczesnym biznesie.
Wraz z zanikiem starych struktur kończy się okres izraelskiego romantyzmu. Miejsce żydowskiego rolnika, który w dzień uprawiał ziemię, a w nocy pilnował domu na wysokiej wieży strażniczej, coraz częściej zajmuje współczesny efendi - bliźniaczy brat miejskiego właściciela i technokraty.
Więcej możesz przeczytać w 17/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.