Polscy ciułacze stracili na giełdzie 20 mld złotych?
Michał Zieliński
O 10 tys. zł zmniejszyły się od połowy maja zasoby Polaka, który wykupił jednostki uczestnictwa funduszy inwestycyjnych i oszczędzał w otwartych funduszach emerytalnych. Polacy stracili w ciągu ostatniego miesiąca ponad 20 mld zł. O tyle zmniejszyła się wartość ich oszczędności ulokowanych w funduszach inwestycyjnych i OFE. Półtora miliona udziałowców funduszy inwestycyjnych zmniejszyło swój stan posiadania o 12,5 mld zł (8333 zł na osobę), a 12 mln osób przymuszonych do oszczędzania w OFE straciło 7,5 mld zł (625 zł). Te straty to równowartość trzech czwartych polskiego deficytu budżetowego. Za taką kwotę można zbudować co najmniej cztery nowoczesne fabryki samochodów. Rachunek giełdowej bessy (kto wie, czy już nie krachu) należałoby powiększyć o liczone w miliardach złotych straty bezpośrednich giełdowych inwestorów.
Czarna wiosna
Ostatni miesiąc był niedobry dla wszystkich giełd świata. Od czasu gdy wylizano rany po krachu giełdy nowojorskiej w październiku 1987 r., kursy znajdowały się w wyraźnym trendzie zwyżkowym, hamowanym rzadkimi i bardzo płytkimi korektami. Dotyczyło to także warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych. WIG 20 po osiągnięciu 12 stycznia 1998 r. dna na poziomie 1312,9 punktu piął się w górę szybko i konsekwentnie, aż 11 maja osiągnął maksymalny poziom 3347,85. I to na razie wystarczyło. Od miesiąca indeks leci w dół, a 13 czerwca okazał się "czarnym wtorkiem" GPW. Tego dnia maksymalny spadek wyniósł ponad 7 proc. (ostatecznie skończyło się spadkiem "tylko" o 3,6 proc.). W ciągu miesiąca WIG 20 obniżył się o ponad jedną piątą, czyli mniej więcej o tyle samo, ile podczas bessy z przełomu lat 1997 i 1998.
Jedno, co może pocieszać polskiego ciułacza, to fakt, że znalazł się w licznym towarzystwie. Straty poniosły bowiem także największe giełdy świata: na nowojorskiej podstawowy indeks (DJIA) w ciągu miesiąca stracił 5,4 proc., na londyńskiej (FTSE) - 5,7 proc., a niemiecki wskaźnik giełdowy (DAX) obniżył się o 9,4 proc. Spadki odnotowały także wszystkie giełdy w Europie Środkowo-Wschodniej, w Azji i Ameryce Łacińskiej. Tyle że obniżki kursów na tych emerging markets były jednak mniejsze niż w Polsce.
Wielkie bąblowanie
Analitycy są zgodni w ocenie przyczyn giełdowej bessy. Świat wkroczył w fazę podwyżek stóp procentowych. 10 maja amerykański Fed podniósł swoją stopę do 5 proc. Podobnie postąpił Europejski Bank Centralny (8 czerwca podwyżka stopy z 2,5 proc. do 2,75 proc.). Zmiany te powodują wzrost opłacalności obligacji skarbowych, czyli papierów - w odróżnieniu od akcji - o stuprocentowej pewności zysku. Jednocześnie wzrosło ryzyko spadku zysków firm produkcyjnych. Prognozy dla krajów wysoko rozwiniętych są wprawdzie lepsze niż przed rokiem, ale - po części - jest to opóźniony efekt szaleństwa inwestycyjnego w Chinach i - w mniejszym stopniu - w Indiach. Chiny, które w ostatnich latach rozwijały się w tempie 10 proc. rocznie, generowały kolosalny popyt na surowce, podnosząc ich ceny i pobudzając wzrost produkcji. Chińskie szaleństwo inwestycyjne z wolna jednak słabnie. Tama Trzech Przełomów jest na ukończeniu, a jednocześnie władze, bojąc się przegrzania gospodarki, starają się wyhamować apetyty rozwojowe chińskich firm. Efektem jest przecena surowców na giełdzie światowej, co grozi spadkiem produkcji światowego przemysłu ciężkiego. W tej sytuacji kapitał finansowy, skoncentrowany w funduszach inwestycyjnych, postanowił zmniejszyć swoje zaangażowanie w akcje, spokojnie odcinając kupony od obligacji rządowych.
Przyczyny "fundamentalne" są prawdziwe, tyle że nie mówią całej prawdy. Opłacalność amerykańskich papierów federalnych zależy nie tylko od stóp procentowych, ale także od potrzeb pożyczkowych. I można zauważyć, że ich oprocentowanie w latach 2000-2001 było jeszcze wyższe, a giełdy przeżywały hossę. Prawda jest bowiem także taka, że przez kilka lat hossy giełdy papierów wartościowych wszędzie na świecie przewartościowały notowane aktywa, tworząc tzw. bąbel. A bąbel pęknąć kiedyś musi.
Wszyscy są winni!
Jak przewartościowanie akcji wyglądało w Polsce? W ciągu ostatniego trzech i pół roku kapitalizacja warszawskiej giełdy wzrosła trzyipółkrotnie, a tylko w ciągu pierwszych pięciu miesięcy tego roku zwiększyła się z 308 mld zł do 335 mld zł. Wskaźnik C/WK, obrazujący relację giełdowej wyceny spółek do wartości księgowej ich majątku, wzrósł od 2001 r. z 1,34 do 2,2. Warto odnotować, że dwa poprzednie polskie załamania także miały charakter "pękania bąbla": to dokonało się w 1994 r., w sytuacji, gdy wskaźnik C/WK wynosił 3, i w 1998 r., gdy zbliżał się do 2. Z tego i nie tylko z tego powodu wielu ekonomistów przestrzegało - vide: znakomite artykuły prof. Witolda Orłowskiego we "Wprost" - przed nadciągającym załamaniem giełdowym.
Dlatego na pytanie, "kto winien spadków na giełdzie", odpowiedzieć także można - winni są gracze giełdowi. Nie tylko wielkie fundusze inwestycyjne, które przez ruchy spekulacyjne w istotny sposób manipulują giełdą, ale wszyscy inwestorzy giełdowi. Także ci drobni.
Spadek kursów na GPW nie tylko był znacznie większy niż na głównych giełdach świata, ale był także jednym z największych w regionie (większy odnotowała jedynie giełda w Budapeszcie). Mimo że GPW jest w Europie Środkowo-Wschodniej największa, a więc powinna się charakteryzować największą stabilnością, w ciągu miesiąca (od 15 maja do 14 czerwca) WIG 20 obniżył się o ponad 20 proc. W tym samym czasie indeks PX (Praga) stracił 19 proc., wskaźniki w krajach nadbałtyckich spadły o nieco ponad 10 proc., a indeks SAX (Bratysława) tylko o nieco ponad 6 proc. Dane te wykazują bardzo wyraźną odwrotną korelację z niedawno opublikowanymi miernikami wzrostu gospodarczego w pierwszym kwartale (Polska i Węgry - 4,6 proc., kraje nadbałtyckie - około 10 proc., a Słowacja - 6,3 proc.). Łatwo także zauważyć, że największe załamanie kursów nastąpiło w tych krajach (Polska, Węgry, Czechy), które mają najgorsze oceny stabilności politycznej i makroekonomicznej. W naszym wypadku znalazło to wyraz nie tylko w nieżyczliwych komentarzach światowej prasy ekonomicznej, zaniepokojeniu Komisji Europejskiej utrzymywaniem wysokiego deficytu budżetowego, ale także w obniżeniu przez Standard & PoorŐs oceny naszej wiarygodności płatniczej.
Dodatkowym czynnikiem zniechęcającym kapitał finansowy jest polityka prywatyzacyjna. Sytuacja, w której plan prywatyzacji jest po połowie roku wykonany w 8 proc., skutkuje bowiem brakiem atrakcyjnych propozycji prywatyzacyjnych. Nie może być także dobrze oceniana polityka wyciskania największej możliwej dywidendy z korporacji, w których udziały ma skarb państwa, oraz obsadzania władz tych spółek bliżej nieznanymi ludźmi z politycznego nadania.
Pesymizm rządu - optymizm obywateli
Ponieważ wyczerpaliśmy już rekordowy limit spadków sprzed ośmiu lat, optymiści są przekonani, że kursy akcji wyhamują, a potem stopniowo zaczną rosnąć. Pesymiści przewidują raczej spadki głębsze, porównywalne do tych z roku 1994, kiedy WIG zmniejszył swoją wartość trzykrotnie, a polska giełda weszła w dość długi okres stagnacji (rekord z 8 marca 1994 r. - 20 760 punktów - został pobity dopiero w roku 2000). Ci, którzy plasują się pośrodku (co nie oznacza, że mają rację), wieszczą stabilizację w okresie wakacyjnym (kto ma głowę do interesu przy trzydziestostopniowym upale) i powrót hossy jesienią.
To, który wariant się sprawdzi, zależy - poza czynnikami globalnymi - od pesymizmu rządu i optymizmu obywateli. Władze bowiem powinny zaprzestać polityki będącej kombinacją propagandy sukcesu z rozdawnictwem pieniędzy i odwlekaniem koniecznych decyzji. Muszą, tnąc deficyt, redukując klin podatkowy i ułatwiając prowadzenie firm, pobudzać wzrost gospodarczy. Wtedy wzrosną szanse na optymizm inwestorów, którzy - jeśli zaczną znowu kupować akcje - spowodują powrót byka na warszawską giełdę.
Fot: K. Pacuła
Michał Zieliński
O 10 tys. zł zmniejszyły się od połowy maja zasoby Polaka, który wykupił jednostki uczestnictwa funduszy inwestycyjnych i oszczędzał w otwartych funduszach emerytalnych. Polacy stracili w ciągu ostatniego miesiąca ponad 20 mld zł. O tyle zmniejszyła się wartość ich oszczędności ulokowanych w funduszach inwestycyjnych i OFE. Półtora miliona udziałowców funduszy inwestycyjnych zmniejszyło swój stan posiadania o 12,5 mld zł (8333 zł na osobę), a 12 mln osób przymuszonych do oszczędzania w OFE straciło 7,5 mld zł (625 zł). Te straty to równowartość trzech czwartych polskiego deficytu budżetowego. Za taką kwotę można zbudować co najmniej cztery nowoczesne fabryki samochodów. Rachunek giełdowej bessy (kto wie, czy już nie krachu) należałoby powiększyć o liczone w miliardach złotych straty bezpośrednich giełdowych inwestorów.
Czarna wiosna
Ostatni miesiąc był niedobry dla wszystkich giełd świata. Od czasu gdy wylizano rany po krachu giełdy nowojorskiej w październiku 1987 r., kursy znajdowały się w wyraźnym trendzie zwyżkowym, hamowanym rzadkimi i bardzo płytkimi korektami. Dotyczyło to także warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych. WIG 20 po osiągnięciu 12 stycznia 1998 r. dna na poziomie 1312,9 punktu piął się w górę szybko i konsekwentnie, aż 11 maja osiągnął maksymalny poziom 3347,85. I to na razie wystarczyło. Od miesiąca indeks leci w dół, a 13 czerwca okazał się "czarnym wtorkiem" GPW. Tego dnia maksymalny spadek wyniósł ponad 7 proc. (ostatecznie skończyło się spadkiem "tylko" o 3,6 proc.). W ciągu miesiąca WIG 20 obniżył się o ponad jedną piątą, czyli mniej więcej o tyle samo, ile podczas bessy z przełomu lat 1997 i 1998.
Jedno, co może pocieszać polskiego ciułacza, to fakt, że znalazł się w licznym towarzystwie. Straty poniosły bowiem także największe giełdy świata: na nowojorskiej podstawowy indeks (DJIA) w ciągu miesiąca stracił 5,4 proc., na londyńskiej (FTSE) - 5,7 proc., a niemiecki wskaźnik giełdowy (DAX) obniżył się o 9,4 proc. Spadki odnotowały także wszystkie giełdy w Europie Środkowo-Wschodniej, w Azji i Ameryce Łacińskiej. Tyle że obniżki kursów na tych emerging markets były jednak mniejsze niż w Polsce.
Wielkie bąblowanie
Analitycy są zgodni w ocenie przyczyn giełdowej bessy. Świat wkroczył w fazę podwyżek stóp procentowych. 10 maja amerykański Fed podniósł swoją stopę do 5 proc. Podobnie postąpił Europejski Bank Centralny (8 czerwca podwyżka stopy z 2,5 proc. do 2,75 proc.). Zmiany te powodują wzrost opłacalności obligacji skarbowych, czyli papierów - w odróżnieniu od akcji - o stuprocentowej pewności zysku. Jednocześnie wzrosło ryzyko spadku zysków firm produkcyjnych. Prognozy dla krajów wysoko rozwiniętych są wprawdzie lepsze niż przed rokiem, ale - po części - jest to opóźniony efekt szaleństwa inwestycyjnego w Chinach i - w mniejszym stopniu - w Indiach. Chiny, które w ostatnich latach rozwijały się w tempie 10 proc. rocznie, generowały kolosalny popyt na surowce, podnosząc ich ceny i pobudzając wzrost produkcji. Chińskie szaleństwo inwestycyjne z wolna jednak słabnie. Tama Trzech Przełomów jest na ukończeniu, a jednocześnie władze, bojąc się przegrzania gospodarki, starają się wyhamować apetyty rozwojowe chińskich firm. Efektem jest przecena surowców na giełdzie światowej, co grozi spadkiem produkcji światowego przemysłu ciężkiego. W tej sytuacji kapitał finansowy, skoncentrowany w funduszach inwestycyjnych, postanowił zmniejszyć swoje zaangażowanie w akcje, spokojnie odcinając kupony od obligacji rządowych.
Przyczyny "fundamentalne" są prawdziwe, tyle że nie mówią całej prawdy. Opłacalność amerykańskich papierów federalnych zależy nie tylko od stóp procentowych, ale także od potrzeb pożyczkowych. I można zauważyć, że ich oprocentowanie w latach 2000-2001 było jeszcze wyższe, a giełdy przeżywały hossę. Prawda jest bowiem także taka, że przez kilka lat hossy giełdy papierów wartościowych wszędzie na świecie przewartościowały notowane aktywa, tworząc tzw. bąbel. A bąbel pęknąć kiedyś musi.
Wszyscy są winni!
Jak przewartościowanie akcji wyglądało w Polsce? W ciągu ostatniego trzech i pół roku kapitalizacja warszawskiej giełdy wzrosła trzyipółkrotnie, a tylko w ciągu pierwszych pięciu miesięcy tego roku zwiększyła się z 308 mld zł do 335 mld zł. Wskaźnik C/WK, obrazujący relację giełdowej wyceny spółek do wartości księgowej ich majątku, wzrósł od 2001 r. z 1,34 do 2,2. Warto odnotować, że dwa poprzednie polskie załamania także miały charakter "pękania bąbla": to dokonało się w 1994 r., w sytuacji, gdy wskaźnik C/WK wynosił 3, i w 1998 r., gdy zbliżał się do 2. Z tego i nie tylko z tego powodu wielu ekonomistów przestrzegało - vide: znakomite artykuły prof. Witolda Orłowskiego we "Wprost" - przed nadciągającym załamaniem giełdowym.
Dlatego na pytanie, "kto winien spadków na giełdzie", odpowiedzieć także można - winni są gracze giełdowi. Nie tylko wielkie fundusze inwestycyjne, które przez ruchy spekulacyjne w istotny sposób manipulują giełdą, ale wszyscy inwestorzy giełdowi. Także ci drobni.
Spadek kursów na GPW nie tylko był znacznie większy niż na głównych giełdach świata, ale był także jednym z największych w regionie (większy odnotowała jedynie giełda w Budapeszcie). Mimo że GPW jest w Europie Środkowo-Wschodniej największa, a więc powinna się charakteryzować największą stabilnością, w ciągu miesiąca (od 15 maja do 14 czerwca) WIG 20 obniżył się o ponad 20 proc. W tym samym czasie indeks PX (Praga) stracił 19 proc., wskaźniki w krajach nadbałtyckich spadły o nieco ponad 10 proc., a indeks SAX (Bratysława) tylko o nieco ponad 6 proc. Dane te wykazują bardzo wyraźną odwrotną korelację z niedawno opublikowanymi miernikami wzrostu gospodarczego w pierwszym kwartale (Polska i Węgry - 4,6 proc., kraje nadbałtyckie - około 10 proc., a Słowacja - 6,3 proc.). Łatwo także zauważyć, że największe załamanie kursów nastąpiło w tych krajach (Polska, Węgry, Czechy), które mają najgorsze oceny stabilności politycznej i makroekonomicznej. W naszym wypadku znalazło to wyraz nie tylko w nieżyczliwych komentarzach światowej prasy ekonomicznej, zaniepokojeniu Komisji Europejskiej utrzymywaniem wysokiego deficytu budżetowego, ale także w obniżeniu przez Standard & PoorŐs oceny naszej wiarygodności płatniczej.
Dodatkowym czynnikiem zniechęcającym kapitał finansowy jest polityka prywatyzacyjna. Sytuacja, w której plan prywatyzacji jest po połowie roku wykonany w 8 proc., skutkuje bowiem brakiem atrakcyjnych propozycji prywatyzacyjnych. Nie może być także dobrze oceniana polityka wyciskania największej możliwej dywidendy z korporacji, w których udziały ma skarb państwa, oraz obsadzania władz tych spółek bliżej nieznanymi ludźmi z politycznego nadania.
Pesymizm rządu - optymizm obywateli
Ponieważ wyczerpaliśmy już rekordowy limit spadków sprzed ośmiu lat, optymiści są przekonani, że kursy akcji wyhamują, a potem stopniowo zaczną rosnąć. Pesymiści przewidują raczej spadki głębsze, porównywalne do tych z roku 1994, kiedy WIG zmniejszył swoją wartość trzykrotnie, a polska giełda weszła w dość długi okres stagnacji (rekord z 8 marca 1994 r. - 20 760 punktów - został pobity dopiero w roku 2000). Ci, którzy plasują się pośrodku (co nie oznacza, że mają rację), wieszczą stabilizację w okresie wakacyjnym (kto ma głowę do interesu przy trzydziestostopniowym upale) i powrót hossy jesienią.
To, który wariant się sprawdzi, zależy - poza czynnikami globalnymi - od pesymizmu rządu i optymizmu obywateli. Władze bowiem powinny zaprzestać polityki będącej kombinacją propagandy sukcesu z rozdawnictwem pieniędzy i odwlekaniem koniecznych decyzji. Muszą, tnąc deficyt, redukując klin podatkowy i ułatwiając prowadzenie firm, pobudzać wzrost gospodarczy. Wtedy wzrosną szanse na optymizm inwestorów, którzy - jeśli zaczną znowu kupować akcje - spowodują powrót byka na warszawską giełdę.
Fot: K. Pacuła
Więcej możesz przeczytać w 25/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.