Pojawiła się nowa kategoria agenta bezpieki - agent nieszkodliwy
Krzysztof Skiba
Jesteśmy ostatnio świadkami upadku wielu szacownych autorytetów. Osoby, które znaliśmy z mediów jako ważne, mądre i moralnie piękne, okazały się w świetle dokumentów Instytutu Pamięci Narodowej małymi gnidami. Autorytety padają dziś szybciej niż Krzynówek na boisku i zdychają bardziej masowo niż ryby w zatrutej rzece. Na naszych oczach dokonuje się zbiorowy pogrzeb dostojnych księży, znanych literatów i cenionych publicystów, którzy przez lata uchodzili za osoby godne społecznego zaufania.
Być może są jacyś dewianci, których cieszą tego typu odkrycia. Mnie bardzo smucą, bo ciężko jest wiwatować nad czyjąś słabością i upadkiem. To zawsze przykre, gdy ktoś, kogo mieliśmy za uczciwego, okazał się świnią. Jakże byłoby nam wszystkim łatwiej, gdyby donosicielami okazywali się tylko i wyłącznie nieznani, chciwi i ogólnie drugorzędni osobnicy. Niestety, życie nie jest tak proste jak skala na termometrze. Pech w tym, że wielu z tych, którzy przez lata załamywali ręce nad moralną kondycją polskiego społeczeństwa, okazało się kapusiami bezpieki. Na usługach aparatu przemocy pracowała nie jakaś parszywa banda przygłupów tylko prawdziwi herosi intelektu.
Osoby oskarżane o to, że w czasach komuny donosiły na kolegów, bronią się, mówiąc, że wprowadzały bezpiekę w błąd, że podawały informacje nieistotne, że prowadziły swoistą grę z SB. Ulubionym określeniem, które ma usprawiedliwiać ich ówczesne postępowanie jest "nadmierne gadulstwo". Ot, pogadali sobie z panem oficerem przy kawce o kilku znajomych i tyle. Każdy, kto choć raz był przesłuchiwany przez SB, wie, że to gówno prawda. Nie trzeba było od razu wsypywać drukarni czy magazynu z bibułą (takie informacje z zasady mieli przecież nieliczni), by pomagać bezpiece. Bezpieka zbierała wszystkie, nawet z pozoru nieistotne informacje dotyczące interesujących ich osób. W polu zainteresowań ubecji leżało wszystko to, co mogło pomóc w późniejszym złamaniu kogoś podczas śledztwa. Dla SB nie było informacji błahych. Jeżeli ktoś powiedział o swoim znajomym, że lubi obgryzać paznokcie, ma konflikt z matką, przepada za orzechami, ale za to nie jada rzodkiewek i podoba mu się Elka z trzeciego roku psychologii, to w swoim mniemaniu nie zrobił mu krzywdy, ale tak naprawdę dostarczył esbekom kapitalnych informacji.
Pamiętam, że gdy byłem przesłuchiwany, zaskoczyła mnie szeroka wiedza bezpieki na mój temat. Na początku przesłuchania esbek opisał mi kilka szczegółów z życia akademika i mojej grupy na studiach. W podtekście była informacja "panie Skiba, my wiemy wszystko". Na szczęście, nie wiedzieli rzeczy najważniejszych, ale szczegółowa wiedza o pierdołach robiła wrażenie.
Ulubionym chwytem bezpieki było wciąganie przesłuchiwanych w niby to koleżeńską rozmowę. Nie pytali nic a nic o politykę, tylko na przykład o dziewczyny. Często działo się to pod płaszczykiem takiej męskiej, samczej ciekawości. Która z dziewczyn z akademika lubi chodzić na dyskoteki, która zadaje się ze studentami obcokrajowcami, która szczególnie lubi chłopaków. Udzielenie jakiejkolwiek, z pozoru nawet niewinnej informacji stawało się wydaniem wyroku na taką dziewczynę. SB szukała po prostu słabych punktów w ludzkich charakterach. Puszczalska Zosia czy Kasia, "sprzedana" przez kolegę czy koleżankę z akademika, bywała później szantażowana na okoliczność puszczania się i najczęściej sama była zmuszana do donoszenia. Informator zaś do dziś pewnie myśli, że jest czysty, bo w swym mniemaniu nic złego nie powiedział, gdyż trudno dupczenie w akademiku uznać za próbę obalenia ustroju.
Piszę o tym wszystkim tylko dlatego, że wkurza mnie ten bezczelny chór obrońców donosicieli. To usprawiedliwianie kapusiów. To masowe wybielanie się informatorów. Zewsząd słyszymy o niewinnym gadulstwie, sporządzaniu raportów ogólnych, zasypywaniu bezpieki nieistotnymi informacjami czy "wyprowadzaniu bezpieki w pole". Pojawiła się już nawet nowa kategoria agenta bezpieki - agent nieszkodliwy. Czyli taki, co donosił, ale starał się nie szkodzić. Wolne żarty! W procesie łamania i osaczania ofiary oprawcom przydaje się każda informacja.
Mdli mnie, jak czytam felieton Ludwika Stommy, który porównuje donosiciela z SB z historykami z IPN, którzy teraz "donoszą" na dawnych kapusiów i łamią im kariery. Biedni kapusie ubecji, dwadzieścia lat temu taki jeden z drugim sporządził tylko ogólnikowy raport, a teraz się ich czepiają szczyle z IPN. To sens ostatniego felietonu Stommy w "Polityce". Pan Ludwik ma wielką wiedzę i jest wykształcony, a do tego jest zdolny i ma styl. Dzięki tym przymiotom potrafi sprzedać w swym tygodniku umysłowe pomyje jako niezwykle wykwintne i wyrafinowane danie. Powiedziałbym: smacznego, ale nie ma do czego. Mniej francuskich serów, panie Ludwiku, bo myśli pleśnieją!
Fot: K. Pacuła
Krzysztof Skiba
Jesteśmy ostatnio świadkami upadku wielu szacownych autorytetów. Osoby, które znaliśmy z mediów jako ważne, mądre i moralnie piękne, okazały się w świetle dokumentów Instytutu Pamięci Narodowej małymi gnidami. Autorytety padają dziś szybciej niż Krzynówek na boisku i zdychają bardziej masowo niż ryby w zatrutej rzece. Na naszych oczach dokonuje się zbiorowy pogrzeb dostojnych księży, znanych literatów i cenionych publicystów, którzy przez lata uchodzili za osoby godne społecznego zaufania.
Być może są jacyś dewianci, których cieszą tego typu odkrycia. Mnie bardzo smucą, bo ciężko jest wiwatować nad czyjąś słabością i upadkiem. To zawsze przykre, gdy ktoś, kogo mieliśmy za uczciwego, okazał się świnią. Jakże byłoby nam wszystkim łatwiej, gdyby donosicielami okazywali się tylko i wyłącznie nieznani, chciwi i ogólnie drugorzędni osobnicy. Niestety, życie nie jest tak proste jak skala na termometrze. Pech w tym, że wielu z tych, którzy przez lata załamywali ręce nad moralną kondycją polskiego społeczeństwa, okazało się kapusiami bezpieki. Na usługach aparatu przemocy pracowała nie jakaś parszywa banda przygłupów tylko prawdziwi herosi intelektu.
Osoby oskarżane o to, że w czasach komuny donosiły na kolegów, bronią się, mówiąc, że wprowadzały bezpiekę w błąd, że podawały informacje nieistotne, że prowadziły swoistą grę z SB. Ulubionym określeniem, które ma usprawiedliwiać ich ówczesne postępowanie jest "nadmierne gadulstwo". Ot, pogadali sobie z panem oficerem przy kawce o kilku znajomych i tyle. Każdy, kto choć raz był przesłuchiwany przez SB, wie, że to gówno prawda. Nie trzeba było od razu wsypywać drukarni czy magazynu z bibułą (takie informacje z zasady mieli przecież nieliczni), by pomagać bezpiece. Bezpieka zbierała wszystkie, nawet z pozoru nieistotne informacje dotyczące interesujących ich osób. W polu zainteresowań ubecji leżało wszystko to, co mogło pomóc w późniejszym złamaniu kogoś podczas śledztwa. Dla SB nie było informacji błahych. Jeżeli ktoś powiedział o swoim znajomym, że lubi obgryzać paznokcie, ma konflikt z matką, przepada za orzechami, ale za to nie jada rzodkiewek i podoba mu się Elka z trzeciego roku psychologii, to w swoim mniemaniu nie zrobił mu krzywdy, ale tak naprawdę dostarczył esbekom kapitalnych informacji.
Pamiętam, że gdy byłem przesłuchiwany, zaskoczyła mnie szeroka wiedza bezpieki na mój temat. Na początku przesłuchania esbek opisał mi kilka szczegółów z życia akademika i mojej grupy na studiach. W podtekście była informacja "panie Skiba, my wiemy wszystko". Na szczęście, nie wiedzieli rzeczy najważniejszych, ale szczegółowa wiedza o pierdołach robiła wrażenie.
Ulubionym chwytem bezpieki było wciąganie przesłuchiwanych w niby to koleżeńską rozmowę. Nie pytali nic a nic o politykę, tylko na przykład o dziewczyny. Często działo się to pod płaszczykiem takiej męskiej, samczej ciekawości. Która z dziewczyn z akademika lubi chodzić na dyskoteki, która zadaje się ze studentami obcokrajowcami, która szczególnie lubi chłopaków. Udzielenie jakiejkolwiek, z pozoru nawet niewinnej informacji stawało się wydaniem wyroku na taką dziewczynę. SB szukała po prostu słabych punktów w ludzkich charakterach. Puszczalska Zosia czy Kasia, "sprzedana" przez kolegę czy koleżankę z akademika, bywała później szantażowana na okoliczność puszczania się i najczęściej sama była zmuszana do donoszenia. Informator zaś do dziś pewnie myśli, że jest czysty, bo w swym mniemaniu nic złego nie powiedział, gdyż trudno dupczenie w akademiku uznać za próbę obalenia ustroju.
Piszę o tym wszystkim tylko dlatego, że wkurza mnie ten bezczelny chór obrońców donosicieli. To usprawiedliwianie kapusiów. To masowe wybielanie się informatorów. Zewsząd słyszymy o niewinnym gadulstwie, sporządzaniu raportów ogólnych, zasypywaniu bezpieki nieistotnymi informacjami czy "wyprowadzaniu bezpieki w pole". Pojawiła się już nawet nowa kategoria agenta bezpieki - agent nieszkodliwy. Czyli taki, co donosił, ale starał się nie szkodzić. Wolne żarty! W procesie łamania i osaczania ofiary oprawcom przydaje się każda informacja.
Mdli mnie, jak czytam felieton Ludwika Stommy, który porównuje donosiciela z SB z historykami z IPN, którzy teraz "donoszą" na dawnych kapusiów i łamią im kariery. Biedni kapusie ubecji, dwadzieścia lat temu taki jeden z drugim sporządził tylko ogólnikowy raport, a teraz się ich czepiają szczyle z IPN. To sens ostatniego felietonu Stommy w "Polityce". Pan Ludwik ma wielką wiedzę i jest wykształcony, a do tego jest zdolny i ma styl. Dzięki tym przymiotom potrafi sprzedać w swym tygodniku umysłowe pomyje jako niezwykle wykwintne i wyrafinowane danie. Powiedziałbym: smacznego, ale nie ma do czego. Mniej francuskich serów, panie Ludwiku, bo myśli pleśnieją!
Fot: K. Pacuła
Więcej możesz przeczytać w 25/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.