Rozmowa z Romanem Giertychem, wicepremierem i ministrem edukacji, przewodniczącym Ligi Polskich Rodzin
Cezary Gmyz: Podoba się panu to, że w dużej części Europy zastąpił pan Jörga Haidera, Jeana-Marie Le Pena i Gianfranca Finiego w roli czarnego charakteru?
Roman Giertych: Nie uważam, żebym miał specjalnie złą prasę, może poza socjalistycznymi wymysłami Martina Schulza w europarlamencie. Rzecz nie tyle dotyczy poglądów moich czy LPR, ile sporu o rodzinę. Coraz więcej krajów w Europie sankcjonuje tzw. małżeństwa homoseksualne, wyraża zgodę na adopcję dzieci przez takie pary, pojawiają się partie pedofilów, a w Hiszpanii dyskutuje się o przyznaniu praw człowieka małpom. Lewica kompletnie zwariowała. Nic dziwnego, że jest przepaść między tym, co głosi Martin Schulz czy koledzy Roberta Biedronia - niemieccy Zieloni - bądź premier Zapatero w Hiszpanii, a tym, za czym opowiada się Liga Polskich Rodzin. To jednak zupełnie inny spór niż ten z Le Penem czy Haiderem.
- Pan jednak - podobnie jak Haider ze strony Unii Europejskiej - spotkał się z bojkotem ze strony ambasady Izraela.
- Bojkot mojej osoby był bardziej wydarzeniem medialnym niż rzeczywistym i trwał raptem jeden dzień. Tak naprawdę był to wymysł jednego radia.
- Ale faktem jest, że naczelny rabin Polski Michael Schudrich ostro skrytykował pana jako ministra edukacji.
- Rabin Schudrich ma oczywiście prawo do swojego zdania. Proszę jednak zwrócić uwagę, że nie jest on ani ambasadorem, ani przedstawicielem Państwa Izrael. Myślę zresztą, że po mojej wizycie w Jedwabnem rabin Schudrich mógł zmienić zdanie. Tym bardziej że nigdy nie głosiłem antysemickich poglądów. Nie widzę też, aby Unia Europejska chciała mnie bojkotować jak niegdyś Haidera. Mamy do czynienia w pewnym sensie z problemem semantycznym. Słowo "narodowy" tłumaczy się na języki europejskie jako national, a to z kolei wywołuje w Europie negatywne skojarzenia. W Polsce "naród" ma inne, pozytywne konotacje. Nikomu przecież nie przyjdzie do głowy bojkotować Leszka Balcerowicza tylko dlatego, że stoi na czele Narodowego Banku Polskiego. Naród jest zresztą zgodnie z naszą konstytucją suwerenem. Tak naprawdę spór wywołany jest nie kwestią narodową, lecz naszym stosunkiem do homoseksualnej ofensywy. Nie jesteśmy za penalizacją homoseksualizmu. Pan Schulz i inni próbują do tego doczepić nam łatkę antysemitów. Moja wizyta w Jedwabnem służyła podkreśleniu tego, że na temat rodziny można mieć poglądy takie, jakie mam ja, i wcale nie być antysemitą. Już po tej wizycie gościłem izraelskich dziennikarzy i mam nadzieję, że ich przekonałem, iż antysemitą na pewno nie jestem.
- LPR głosi jednak, że jest spadkobierczynią ruchu narodowego, za którym ciągnie się niemiła woń antysemityzmu.
- LPR jest nową partią, która nawiązuje do tradycji wielu sił z okresu II RP, m.in. do Ruchu Narodowego, ale również do Stronnictwa Pracy. Takie zarzuty są stawiane mojemu dziadkowi Jędrzejowi. Chciałbym jednak przypomnieć, że mój dziadek z Wehrmachtem walczył, nie zaś w nim służył. A zbrodnie na Żydach, jak wiemy, również obciążają rzekomo rycerski Wehr-macht. Mój dziadek był zresztą też przez ten Wehrmacht więziony. Jeśli ktoś próbuje wnukom wypominać dziadka, niech postawi publicznie jakieś zarzuty Donaldowi Tuskowi - tylko dlatego, że jego dziadka wcielono do niemieckiej armii.
- Nie widzi pan różnicy między przymusowym wcieleniem do Wehrmachtu a głoszeniem antysemickich poglądów?
- Ależ widzę. Jest faktem, że mój dziadek, choć osobiście Żydom nic nigdy nie zrobił, miał w niektórych sprawach kontrowersyjne poglądy. Mogę jasno zadeklarować, że ja z tymi poglądami się nie zgadzam. Nie oznacza to jednak, że się wstydzę dziadka, który był dzielnym człowiekiem, oficerem Wojska Polskiego, ochotnikiem w bitwie warszawskiej, wielokrotnie wykazującym odwagę. Nie przeszkadza mi to jednak w tym, by się nie zgadzać ze wszystkimi jego poglądami. To zresztą dotyczy nie tylko mnie. Jeśli na przykład Adam Michnik zgadza się ze wszystkimi poglądami swojego dziadka, mogę mu tylko pogratulować. Nie można komuś robić zarzutu z tego, że miał dziadka czy pradziadka o takich, a nie innych poglądach.
- A nie przeszkadza panu, że w kręgach Młodzieży Wszechpolskiej, organizacji, którą pan reaktywował, stosowano antysemicką retorykę? Że takich argumentów używali Wojciech Wierzejski czy Piotr Farfał?
- Wojciech Wierzejski twierdzi, że było to tylko omówienie cudzych poglądów. Nie mam podstaw, by mu nie wierzyć. A jeśli chodzi o Piotra Farfała, to sprawa jest oczywista - jako szczeniak zaplątał się w jakieś nacjonalistyczne środowisko, ale dzięki Bogu trafił do Młodzieży Wszechpolskiej, gdzie się nacjonalizmu oduczył. MW wychowała go na porządnego człowieka, skończył studia i ma dziś inne poglądy. Oczywiście, można przekreślić człowieka dlatego, że mając 15 lat, był w tego typu środowisku. Pytam więc, dlaczego nikt się nie czepia europosła PiS Michała Kamińskiego, który był członkiem Narodowego Odrodzenia Polski. A fundamentem programu tej partii była walka z Żydami.
- Dałby pan głowę za członków Młodzieży Wszechpolskiej?
- Do Młodzieży Wszechpolskiej należy 3 tys. osób. Jeśli prześwietlimy ich życiorysy od niemowlęctwa, możemy postawić dowolną tezę. Dość powiedzieć, że znam wielu działaczy MW, którzy byli hipisami i nosili dredy. No i co z tego? Odpowiadamy za to, kim jesteśmy, a nie kim byliśmy jako kilkunastoletni chłopcy. Jeśli ktoś od niemowlęcia był święty, to gratuluję. Takie osoby można spotkać już chyba tylko w redakcji "Gazety Wyborczej", że wymienię Lesława Maleszkę. Ja jednak mimo wszystko nie odważyłbym się stawiać tezy, że "Gazeta Wyborcza" jest organem SB, dlatego że Maleszka jest tam zatrudniony, a ksiądz Czajkowski tam pisywał. Byłoby to skrajnie nieuczciwe. Kiedy jednak tej samej metody używa się w stosunku do mnie - nazywając mnie faszystą, nacjonalistą czy antysemitą - jakoś nikomu to nie przeszkadza. I nie przeszkadza nawet to, że mówię i głoszę zupełnie co innego, i to od lat. Przypomnę, że już w 1993 r. w książce "Kontrrewolucja młodych" głosiłem potrzebę odejścia od nacjonalizmu. Pisałem, że różnica między patriotyzmem a nacjonalizmem jest taka, jak między miłością a szałem miłosnym. Wywołało to zresztą olbrzymią dyskusję w kręgach narodowej młodzieży. Oczywiście, można mówić, że co innego pisało wówczas pisemko Piotra Farfała. Zwrócę jednak uwagę, że Farfał nie był wówczas członkiem Młodzieży Wszechpolskiej. Wtedy nawet go nie znałem.
- Młodzież Wszechpolska posłuchała pańskiego wezwania, by nie organizować kontrmanifestacji przeciwko Marszowi Równości. Dlaczego jasno nie powie pan jej członkom, że antysemityzm to hańba i powinien być ostro zwalczany?
- Nie robię tego z prostego powodu: nie dostrzegam antysemityzmu w działaniach i poglądach członków Młodzieży Wszechpolskiej.
- A ja dostrzegam i nie jestem w tym odosobniony.
- Naprawdę w kręgach Młodzieży Wszechpolskiej nie ma miejsca na antysemityzm.
- A zatem na przykład "Frankfurter Allgemeine Zeitung" kłamie, zarzucając panu i Młodzieży Wszechpolskiej antysemityzm?
- Tak właśnie jest. Zachęcam, by ktoś w Polsce w jakimś medium spróbował mnie nazwać antysemitą. Niewątpliwie mógł-bym się na tym wzbogacić, bo wygram procesy. Każda osoba, która nazwie mnie antysemitą, ma proces jak w banku. Zdarzyło się to dziennikarce "Ozonu" i sprawa jest już w sądzie.
- Jak pan ocenia wielowiekowe współistnienie Polaków i Żydów?
- Do września 1939 r. ta koegzystencja układała się na ogół bardzo dobrze. Cała tragedia i obecnie czasami występujące niezrozumienie narodów polskiego i żydowskiego polega na absurdalnej konkurencji w cierpieniu. Każdy z tych narodów zamknął się we własnym cierpieniu - cierpimy na traumę narodową, bo chyba nie ma takiej polskiej i żydowskiej rodziny, która by nie wycierpiała okrutnych rzeczy od nazistów. To zaś rodzi absurdalną licytację cierpień. Jeszcze bardziej absurdalne jest wyłączanie ofiar Holocaustu z polskiego społeczeństwa. Przecież ofiary Szoah po śmierci są zamykane w swoistym getcie. Tymczasem w olbrzymiej większości to byli obywatele polskiego państwa. To byli nasi żydowscy (a często mówili o sobie "Polacy wyznania mojżeszowego") współobywatele, których miliony wymordowali Niemcy.
- Pana resort współodpowiada za organizację Marszu Żywych w Auschwitz. Weźmie pan udział w następnym marszu?
- Nie wykluczam tego. Cieszę się, że izraelska młodzież przyjeżdża do Polski, choć chciałbym, by nie ograniczała swoich wizyt do miejsc kaźni. Chciałbym, by młodzi Żydzi poznawali swoich rówieśników, również tych z Młodzieży Wszechpolskiej. By mogli poznawać olbrzymie wspólne dziedzictwo obu narodów, a nie tylko to, co przez kilka lat zrobili na polskiej ziemi Niemcy.
- Czym jest dla pana Izrael - państwo żydowskie?
- Mam dużo życzliwości dla Państwa Izrael. Za rzecz bez historycznego precedensu uważam powstanie Izraela po tak długim okresie bez własnej państwowości. Niesamowite jest to, że Żydzi potrafili wskrzesić język, który był już martwy. Że zbudowali państwo, które jest jednym z najbardziej frapujących dla historyka i polityka. Jestem pełen podziwu. Powiem więcej, mój dziadek, który miał takie, a nie inne poglądy, pod koniec życia był pod olbrzymim wrażeniem tego, co udało się zrobić w Izraelu.
- Dlaczego więc po prostu nie pojedzie pan do Izraela?
- Chciałbym pojechać do Ziemi Świętej. To moje marzenie.
Fot: Z. Furman
Roman Giertych: Nie uważam, żebym miał specjalnie złą prasę, może poza socjalistycznymi wymysłami Martina Schulza w europarlamencie. Rzecz nie tyle dotyczy poglądów moich czy LPR, ile sporu o rodzinę. Coraz więcej krajów w Europie sankcjonuje tzw. małżeństwa homoseksualne, wyraża zgodę na adopcję dzieci przez takie pary, pojawiają się partie pedofilów, a w Hiszpanii dyskutuje się o przyznaniu praw człowieka małpom. Lewica kompletnie zwariowała. Nic dziwnego, że jest przepaść między tym, co głosi Martin Schulz czy koledzy Roberta Biedronia - niemieccy Zieloni - bądź premier Zapatero w Hiszpanii, a tym, za czym opowiada się Liga Polskich Rodzin. To jednak zupełnie inny spór niż ten z Le Penem czy Haiderem.
- Pan jednak - podobnie jak Haider ze strony Unii Europejskiej - spotkał się z bojkotem ze strony ambasady Izraela.
- Bojkot mojej osoby był bardziej wydarzeniem medialnym niż rzeczywistym i trwał raptem jeden dzień. Tak naprawdę był to wymysł jednego radia.
- Ale faktem jest, że naczelny rabin Polski Michael Schudrich ostro skrytykował pana jako ministra edukacji.
- Rabin Schudrich ma oczywiście prawo do swojego zdania. Proszę jednak zwrócić uwagę, że nie jest on ani ambasadorem, ani przedstawicielem Państwa Izrael. Myślę zresztą, że po mojej wizycie w Jedwabnem rabin Schudrich mógł zmienić zdanie. Tym bardziej że nigdy nie głosiłem antysemickich poglądów. Nie widzę też, aby Unia Europejska chciała mnie bojkotować jak niegdyś Haidera. Mamy do czynienia w pewnym sensie z problemem semantycznym. Słowo "narodowy" tłumaczy się na języki europejskie jako national, a to z kolei wywołuje w Europie negatywne skojarzenia. W Polsce "naród" ma inne, pozytywne konotacje. Nikomu przecież nie przyjdzie do głowy bojkotować Leszka Balcerowicza tylko dlatego, że stoi na czele Narodowego Banku Polskiego. Naród jest zresztą zgodnie z naszą konstytucją suwerenem. Tak naprawdę spór wywołany jest nie kwestią narodową, lecz naszym stosunkiem do homoseksualnej ofensywy. Nie jesteśmy za penalizacją homoseksualizmu. Pan Schulz i inni próbują do tego doczepić nam łatkę antysemitów. Moja wizyta w Jedwabnem służyła podkreśleniu tego, że na temat rodziny można mieć poglądy takie, jakie mam ja, i wcale nie być antysemitą. Już po tej wizycie gościłem izraelskich dziennikarzy i mam nadzieję, że ich przekonałem, iż antysemitą na pewno nie jestem.
- LPR głosi jednak, że jest spadkobierczynią ruchu narodowego, za którym ciągnie się niemiła woń antysemityzmu.
- LPR jest nową partią, która nawiązuje do tradycji wielu sił z okresu II RP, m.in. do Ruchu Narodowego, ale również do Stronnictwa Pracy. Takie zarzuty są stawiane mojemu dziadkowi Jędrzejowi. Chciałbym jednak przypomnieć, że mój dziadek z Wehrmachtem walczył, nie zaś w nim służył. A zbrodnie na Żydach, jak wiemy, również obciążają rzekomo rycerski Wehr-macht. Mój dziadek był zresztą też przez ten Wehrmacht więziony. Jeśli ktoś próbuje wnukom wypominać dziadka, niech postawi publicznie jakieś zarzuty Donaldowi Tuskowi - tylko dlatego, że jego dziadka wcielono do niemieckiej armii.
- Nie widzi pan różnicy między przymusowym wcieleniem do Wehrmachtu a głoszeniem antysemickich poglądów?
- Ależ widzę. Jest faktem, że mój dziadek, choć osobiście Żydom nic nigdy nie zrobił, miał w niektórych sprawach kontrowersyjne poglądy. Mogę jasno zadeklarować, że ja z tymi poglądami się nie zgadzam. Nie oznacza to jednak, że się wstydzę dziadka, który był dzielnym człowiekiem, oficerem Wojska Polskiego, ochotnikiem w bitwie warszawskiej, wielokrotnie wykazującym odwagę. Nie przeszkadza mi to jednak w tym, by się nie zgadzać ze wszystkimi jego poglądami. To zresztą dotyczy nie tylko mnie. Jeśli na przykład Adam Michnik zgadza się ze wszystkimi poglądami swojego dziadka, mogę mu tylko pogratulować. Nie można komuś robić zarzutu z tego, że miał dziadka czy pradziadka o takich, a nie innych poglądach.
- A nie przeszkadza panu, że w kręgach Młodzieży Wszechpolskiej, organizacji, którą pan reaktywował, stosowano antysemicką retorykę? Że takich argumentów używali Wojciech Wierzejski czy Piotr Farfał?
- Wojciech Wierzejski twierdzi, że było to tylko omówienie cudzych poglądów. Nie mam podstaw, by mu nie wierzyć. A jeśli chodzi o Piotra Farfała, to sprawa jest oczywista - jako szczeniak zaplątał się w jakieś nacjonalistyczne środowisko, ale dzięki Bogu trafił do Młodzieży Wszechpolskiej, gdzie się nacjonalizmu oduczył. MW wychowała go na porządnego człowieka, skończył studia i ma dziś inne poglądy. Oczywiście, można przekreślić człowieka dlatego, że mając 15 lat, był w tego typu środowisku. Pytam więc, dlaczego nikt się nie czepia europosła PiS Michała Kamińskiego, który był członkiem Narodowego Odrodzenia Polski. A fundamentem programu tej partii była walka z Żydami.
- Dałby pan głowę za członków Młodzieży Wszechpolskiej?
- Do Młodzieży Wszechpolskiej należy 3 tys. osób. Jeśli prześwietlimy ich życiorysy od niemowlęctwa, możemy postawić dowolną tezę. Dość powiedzieć, że znam wielu działaczy MW, którzy byli hipisami i nosili dredy. No i co z tego? Odpowiadamy za to, kim jesteśmy, a nie kim byliśmy jako kilkunastoletni chłopcy. Jeśli ktoś od niemowlęcia był święty, to gratuluję. Takie osoby można spotkać już chyba tylko w redakcji "Gazety Wyborczej", że wymienię Lesława Maleszkę. Ja jednak mimo wszystko nie odważyłbym się stawiać tezy, że "Gazeta Wyborcza" jest organem SB, dlatego że Maleszka jest tam zatrudniony, a ksiądz Czajkowski tam pisywał. Byłoby to skrajnie nieuczciwe. Kiedy jednak tej samej metody używa się w stosunku do mnie - nazywając mnie faszystą, nacjonalistą czy antysemitą - jakoś nikomu to nie przeszkadza. I nie przeszkadza nawet to, że mówię i głoszę zupełnie co innego, i to od lat. Przypomnę, że już w 1993 r. w książce "Kontrrewolucja młodych" głosiłem potrzebę odejścia od nacjonalizmu. Pisałem, że różnica między patriotyzmem a nacjonalizmem jest taka, jak między miłością a szałem miłosnym. Wywołało to zresztą olbrzymią dyskusję w kręgach narodowej młodzieży. Oczywiście, można mówić, że co innego pisało wówczas pisemko Piotra Farfała. Zwrócę jednak uwagę, że Farfał nie był wówczas członkiem Młodzieży Wszechpolskiej. Wtedy nawet go nie znałem.
- Młodzież Wszechpolska posłuchała pańskiego wezwania, by nie organizować kontrmanifestacji przeciwko Marszowi Równości. Dlaczego jasno nie powie pan jej członkom, że antysemityzm to hańba i powinien być ostro zwalczany?
- Nie robię tego z prostego powodu: nie dostrzegam antysemityzmu w działaniach i poglądach członków Młodzieży Wszechpolskiej.
- A ja dostrzegam i nie jestem w tym odosobniony.
- Naprawdę w kręgach Młodzieży Wszechpolskiej nie ma miejsca na antysemityzm.
- A zatem na przykład "Frankfurter Allgemeine Zeitung" kłamie, zarzucając panu i Młodzieży Wszechpolskiej antysemityzm?
- Tak właśnie jest. Zachęcam, by ktoś w Polsce w jakimś medium spróbował mnie nazwać antysemitą. Niewątpliwie mógł-bym się na tym wzbogacić, bo wygram procesy. Każda osoba, która nazwie mnie antysemitą, ma proces jak w banku. Zdarzyło się to dziennikarce "Ozonu" i sprawa jest już w sądzie.
- Jak pan ocenia wielowiekowe współistnienie Polaków i Żydów?
- Do września 1939 r. ta koegzystencja układała się na ogół bardzo dobrze. Cała tragedia i obecnie czasami występujące niezrozumienie narodów polskiego i żydowskiego polega na absurdalnej konkurencji w cierpieniu. Każdy z tych narodów zamknął się we własnym cierpieniu - cierpimy na traumę narodową, bo chyba nie ma takiej polskiej i żydowskiej rodziny, która by nie wycierpiała okrutnych rzeczy od nazistów. To zaś rodzi absurdalną licytację cierpień. Jeszcze bardziej absurdalne jest wyłączanie ofiar Holocaustu z polskiego społeczeństwa. Przecież ofiary Szoah po śmierci są zamykane w swoistym getcie. Tymczasem w olbrzymiej większości to byli obywatele polskiego państwa. To byli nasi żydowscy (a często mówili o sobie "Polacy wyznania mojżeszowego") współobywatele, których miliony wymordowali Niemcy.
- Pana resort współodpowiada za organizację Marszu Żywych w Auschwitz. Weźmie pan udział w następnym marszu?
- Nie wykluczam tego. Cieszę się, że izraelska młodzież przyjeżdża do Polski, choć chciałbym, by nie ograniczała swoich wizyt do miejsc kaźni. Chciałbym, by młodzi Żydzi poznawali swoich rówieśników, również tych z Młodzieży Wszechpolskiej. By mogli poznawać olbrzymie wspólne dziedzictwo obu narodów, a nie tylko to, co przez kilka lat zrobili na polskiej ziemi Niemcy.
- Czym jest dla pana Izrael - państwo żydowskie?
- Mam dużo życzliwości dla Państwa Izrael. Za rzecz bez historycznego precedensu uważam powstanie Izraela po tak długim okresie bez własnej państwowości. Niesamowite jest to, że Żydzi potrafili wskrzesić język, który był już martwy. Że zbudowali państwo, które jest jednym z najbardziej frapujących dla historyka i polityka. Jestem pełen podziwu. Powiem więcej, mój dziadek, który miał takie, a nie inne poglądy, pod koniec życia był pod olbrzymim wrażeniem tego, co udało się zrobić w Izraelu.
- Dlaczego więc po prostu nie pojedzie pan do Izraela?
- Chciałbym pojechać do Ziemi Świętej. To moje marzenie.
Fot: Z. Furman
Więcej możesz przeczytać w 29/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.