Nas, Polaków, interesuje w ogóle to, co się dzieje na świecie?
Mało. Jesteśmy szczególnym narodem. Nasza historia sprawiła, że jesteśmy przewrażliwieni na swoim punkcie i skoncentrowani na tym, co dotyczy nas, Polaków. Najlepiej widać to w serwisach informacyjnych.
To znaczy?
Podróżuję po całym świecie i w ramach testu, począwszy od krajów europejskich, skończywszy na Azji czy Afryce, celowo oglądam telewizję w hotelach czy lokalnych knajpach. I jeśli chodzi o newsy, to naprawdę poziom skupienia na tym, „co u nas”, w Polsce jest nieporównywalny do tego, jak to wygląda na świecie. Mogą dziać się kataklizmy, przewroty polityczne, wojny, a my wciąż opowiadamy o naszej arenie politycznej i roztrząsamy sprawy, które dotyczą nas samych. Zupełnie jakbyśmy nie czuli, że jesteśmy częścią świata. Przy tym wszystkim Polacy naprawdę dużo podróżują. Gdy jadę w najbardziej egzotyczne miejsce naszego globu i mam poczucie, że na pewno nie spotkam nikogo poza miejscowymi, zawsze natknę się na Polaka, który może nie miał pieniędzy, ale miał fantazję i odwagę, żeby wybrać się na kraniec świata. Tę naszą cechę narodową akurat bardzo lubię.
Czyli wyjeżdżamy, ale o świecie wiemy niewiele. W serwisach informacyjnych świata też raczej nie zobaczymy. Słabo.
Decydenci medialni mówią, że trzeba pokazywać ludziom to, co podobno chcą widzieć, schlebiać tanim gustom. I tak oto żyjemy w rzeczywistości, w której rządzą słupki oglądalności. Ja akurat wierzę w to, że dziennikarze i media są także odpowiedzialni za kształtowanie gustu widzów przez prezentowane treści. I tak okazuje się, że dzięki programowi „Kobieta na krańcu świata” edukujemy sporą grupę ludzi, którzy w mało atrakcyjnym czasie, czyli w niedzielę o 11.00, siadają przed telewizorem, żeby się czegoś o świecie dowiedzieć. I ta grupa rośnie z roku na rok. Nawet kiedy podejmujemy tematy niewygodne, takie jak trzecia płeć, wyrzezanie kobiet czy uchodźcy.
Z moich doświadczeń wynika, że o masakrach, np. w Syrii, nie informowało się, jeśli nie zginęło tak dużo ludzi, że tej tragedii po prostu już nie można było przemilczeć.
Po chwilowym zainteresowaniu konfliktem te tematy się nudzą. I celowo używam tego mało stosownego w odniesieniu do tematu słowa. Przeróżne tragedie ludzkie są tak szeroko komentowane w mediach, że nasza wrażliwość spada. Jest ich tak dużo, że już nas przestają interesować. Dlatego tak bardzo starałam się znaleźć na to pomysł. I dlatego skupiam się na historiach pojedynczych osób. Uważam, że pokazanie zjawisk na świecie, o wymiarze politycznym czy gospodarczym, przez pryzmat jednego człowieka ma szansę poruszyć odbiorców nawet w drugiej części globu. Myślę, że to jedyna droga, by poszerzać nam wszystkim horyzonty. Bo jeśli widzisz, że gdzieś na krańcu świata jest człowiek taki sam jak ty, ma takie same pragnienia i marzenia, bo przecież każdy marzy po prostu o szczęściu dla siebie i bliskich, ale też te same problemy, to zaczynasz się z nim identyfikować, czujesz uniwersalność tej opowieści. A to już wstęp do narodzin empatii i zrozumienia. Według tej zasady od 11 lat realizujemy program „Kobieta na krańcu świata”. Właśnie wróciłam z granicy libańsko-syryjskiej. Gdy padł pomysł, żeby skupić się na dramacie syryjskich uchodźców, usłyszałam jęk: „Kogo to jeszcze obchodzi?”. Dziewiąty rok wojny, mamy przesyt, widzieliśmy już tyle obrazów z tej potwornej katastrofy... Zresztą to wstyd dla całej ludzkości, że odwracamy oczy, bo czujemy się zawstydzeni, że nic z tym nie potrafimy zrobić i że z naszej własnej historii nie wyciągnęliśmy żadnych wniosków. Więc: „Może już do tego nie wracajmy?”.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.