Wpadliśmy kiedyś z kolegą Januszem do kawiarni Czytelnika. To musiał być początek 2013 r., kiedy nie żyli już i Gustaw Holoubek, i Andrzej Łapicki – stolikowi kompani Tadeusza Konwickiego, nie żył też Henryk Bereza zasiedlający sąsiedni stolik, a Janusz nie był już naczelnym wydawnictwa Czytelnik. Konwicki siedział sam przy stoliku i na nasz widok poderwał się, wylewnie przywitał i coś zagadał, postał z nami dłuższą chwilę, a potem poszedł, bo już był po obiedzie.
Popatrzyliśmy na siebie z Januszem zdumieni, bo znaliśmy pana Tadeusza, ale poza „dzień dobry” i zdawkowe uprzejmości nasza znajomość z nim nie wykraczała. I nagle uświadomiliśmy sobie, że byliśmy chyba na tej sali ostatnimi ludźmi, jakich znał, że – młodsi o pokolenie od wszystkich wymienionych – zaświadczaliśmy jeszcze o ciągłości środowiska, bywalców kawiarni, grupy znajomych. Choć wydawało nam się, że Konwicki woli być sam przy stoliku, że nie chce mu się z nikim gadać i że dlatego chodzi po ulicy z oczami wlepionymi w chodnik, a także przychodzi na obiad najwcześniej, jak się dało, by móc wyjść, zanim zacznie się kawiarniany ruch. Niby więc chciał być sam, a jednak brakowało mu chyba ludzi. Potem widywałem go co pewien czas na Wiejskiej, on mówił jedno, dwa zdania, ja coś uprzejmie odpowiadałem, on pomykał w kierunku Nowego Światu, ja szedłem w swoją stronę.
Po miesiącach – to już pewnie był 2014 r. – zobaczyłem go, jak jakiś pomniejszony i skulony siedział na ławce na placu Trzech Krzyży przy ogrodzeniu Instytutu Głuchoniemych. Prawie nie było go widać zza paskudnego cementowego kosza na śmieci. Głowę miał opuszczoną, wyglądał słabo. To była pora jego powrotu z obiadu. Prawdę mówiąc, przeraziłem się, bo kilkadziesiąt metrów dalej, też w taki ciepły dzień, padł niedawno na chodnik Henio Bereza, a potem umarł w szpitalu. Zatrzymałem się, on podniósł głowę, słabo się uśmiechnął i powiedział, że wszystko w porządku. No to poszedłem dalej, i to było ostatnie z nim spotkanie.
A potem był już tylko pogrzeb pana Tadeusza na Powązkach Wojskowych w ponury styczniowy dzień pięć lat temu. Tłum ludzi ze środowiska literackiego i filmowego, okolicznościowe mowy, wszyscy smutni. Salwy karabinowe zrozumiałe, ale też brzmiące jako bolesny dysonans na pogrzebie człowieka, który radykalnie odciął się od swojej partyzanckiej młodości i motywów, które go do niej zaprowadziły („Powiem wam tylko, że wojna to wielka powszechna agonia” – pisał). Nie powiedział tego wprost, ale wiedziało się, że był pacyfistą. I chodzącą łagodnością. No i dopadła mnie ekipa TVP Kultura, żebym im powiedział coś okolicznościowego. Ale co można w takiej chwili… Parę zdawkowych zdań przełamujących wzruszenie uroczystością, kilka powierzchownych opinii o jego książkach, jakiś banał, że „powiedzieć dziś, że Tadeusz Konwicki był wybitnym pisarzem, to tak, jakby nic nie powiedzieć, bo wszyscy to wiedzą”. I powracający żal, że się nic ważnego nie powiedziało w ważnej chwili, bo brak refleksu, bo nerwy, bo depresyjna pogoda.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.