Skończyła się słaba edycja Berlinale. Naprawdę ciekawy dialog narodził się dopiero na przecięciu festiwalowych sekcji: między artystami z Europy Wschodniej. „Dau. Natasza” Ilji Chrzanowskiego, „Szarlatan” Agnieszki Holland i reżyserowane przez Ołeha Sencowa „zdalnie”, z rosyjskiego łagru, „Numery” ułożyły się w fascynującą opowieść o mentalności przeoranej przez system totalitarny. Bagażu, z którym społeczeństwa naszego regionu wchodziły w nową rzeczywistość.
Instytut pracuje
„Dau. Natasza” wzbudził na festiwalu kontrowersje. Dziennikarze komentowali długą i realistyczną (do tego stopnia, że niektórzy kwestionowali, czy była tylko zagrana) scenę pijackiego seksu. Chrzanowski musiał odpowiadać na zarzuty, że kobiety były źle traktowane na planie. Jeden z czołowych rosyjskich krytyków, Stas Tyrkin, pisał w „Komsomolskiej Prawdzie”: „Trudno rozstrzygnąć, czy skupiona na walce o prawa kobiet międzynarodowa publiczność zaakceptuje tę opowieść. Jednak z pewnością będzie ona czytelna we własnym kraju”.
Miał rację. Wiele razy widziałem, jak na festiwalach w Cannes, Berlinie, Wenecji zachodni krytycy odrzucali filmy o degeneracji rosyjskiego społeczeństwa. Pamiętam, jak po aktualnej do szpiku kości „Łagodnej” dziennikarz zapytał Siergieja Łoźnicę, w której dekadzie rozgrywa się akcja. Podobny los spotyka w Berlinie „Dau. Nataszę” – wstrząsającą opowieść o upokorzeniu człowieka w Związku Radzieckim.
– Interesują mnie w kinie komentarze współczesności. Ale nie zrozumiemy jej, jeśli nie cofniemy się do źródeł naszego myślenia o świecie – komentował Chrzanowski.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.