Jak pan ocenia pierwsze dwa tygodnie kampanii Andrzeja Dudy? Pojawiły się komentarze, że to była katastrofa.
Komentarze polityków i dziennikarzy najczęściej zależą od ich sympatii politycznych. Dużo ważniejsze jest, jak to oceniają wyborcy. W sondażu portalu Onet start naszej kampanii dobrze oceniło 43 proc. Polaków. Dla porównania kampanię Małgorzaty Kidawy-Błońskiej pochwaliło zaledwie 6,3 proc. Przewaga jest miażdżąca. Ale nie zamierzamy się jakoś przesadnie ekscytować takimi badaniami. Naszym celem na początku była mobilizacja członków i sympatyków Zjednoczonej Prawicy. To kilkadziesiąt tysięcy ludzi, którzy będą w tej kampanii ciężko pracować. Musieli dostać mocny przekaz energetyczny. Chcieliśmy uniknąć sytuacji, w której ktoś uzna, że może przejść obok tej kampanii, bo to nie jest nasz kandydat. Oczywiście było też wiele niezależnych wydarzeń, jak hejterzy w Pucku czy głosowanie w Sejmie w sprawie 2 mld zł dla mediów publicznych. Niektórzy uważają, że wpłynęły one na pogorszenie notowań prezydenta. Z doświadczenia wiem, że gdy zaczyna się właściwa kampania, dochodzi do urealnienia wyników sondaży i to się właśnie stało. Od początku powtarzałem, że będzie trudno, a walka toczyć się będzie do ostatniej godziny.
O ile o sztabie PO można powiedzieć, że gryzie trawę, to wy sprawiacie wrażenie sytych, leniwych kocurów. Beata Szydło, Joachim Brudziński, pan – jesteście europosłami, już nie musicie się starać.
To nieprawda. Ludzie ciężko pracują. Wszyscy jesteśmy świadomi stawki tych wyborów. Nie obawiam się o mobilizację. Oczywiście musimy zrobić wszystko, żeby uniknąć syndromu tłustych kotów. Temu służyło spotkanie klubu w Jachrance i przyniosło oczekiwany efekt. Mamy ciekawe, nowatorskie narzędzia do mobilizacji, które ujawnimy w odpowiednim momencie.
Pana przeciwnikiem w tej kampanii jest Sławomir Nowak, który doradza Małgorzacie Kidawie-Błońskiej. Trudny przeciwnik?
To nie jest pojedynek sztabowców, tylko kandydatów, którzy reprezentują dwie różne wizje Polski i dwa modele relacji z rządem. Nasz obóz ma silny mandat demokratyczny, bo niedawno odbyły się wybory, które wygraliśmy przy bardzo wysokiej frekwencji i z historycznie wysokim poparciem. Od tego, kto zostanie prezydentem, będzie zależało, czy władza wykonawcza będzie współpracowała mimo różnicy zdań – przeżyliśmy przecież weta Andrzeja Dudy do ustaw sądowych, ordynacji europejskiej, regionalnych izb obrachunkowych – czy też będziemy świadkami nieustających konfliktów.
Donald Tusk w kontekście wet prezydenta Dudy powiedział: „Do tej pory nigdy mu nawet do głowy chyba nie przyszło, żeby przeciwstawić się prezesowi Kaczyńskiemu, nie widzę powodu, dla którego miałby teraz stać się mężczyzną”.
To chyba uderzenie w Bronisława Komorowskiego, niepierwsze zresztą ze strony Donalda Tuska. Prezydent Komorowski zawetował mniej ustaw niż Andrzej Duda. Z całą pewnością prezydent z opozycji będzie oznaczać permanentny kryzys i chaos na szczytach władzy wykonawczej. Tym bardziej że za Kidawą-Błońską już czają się ludzie Tuska. A z czasów, gdy prezydentem był śp. Lech Kaczyński, a premierem Donald Tusk, wiemy, jak wygląda kohabitacja w ich wykonaniu. To będzie nowa, najbardziej brutalna wojna na górze, która będzie się toczyć przez co najmniej trzy i pół roku.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.