Postanowił pan zostać polskim Zełenskim? Prosto z show-biznesu przenieść się do Pałacu Prezydenckiego?
Byłem już polskim Zełenskim, Macronem, nawet Czaputovą. Gdy pojawia się jakiś nowy byt, następuje dysonans poznawczy, który trzeba wytłumaczyć, oswoić. Szuflady to ułatwiają. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, nie zamierzam być drugim Zełenskim czy nikim innym. Chcę być pierwszym Szymonem Hołownią.
Dotychczasowe doświadczenia ludzi, którzy przechodzili z show-biznesu do polityki, raczej zniechęcają do tej drogi, bo sukcesów nie ma.
Przed chwilą wspomniały panie Zełenskiego.
Mówimy o Polsce.
Polska się zmienia, a sukcesy Zełenskiego, Czaputovej, Macrona dowodzą, że gracze spoza układu dostają od wyborców premię za nowość. To jest globalny trend. A skoro zdarzyło się to w innych krajach, to dlaczego nie u nas?
U nas prezydent bez zaplecza politycznego niewiele znaczy.
Nie do końca tak jest. Artykuł 127 konstytucji mówi, że kandydat na prezydenta powinien legitymować się doświadczeniem życiowym, prawem wyborczym i poparciem 100 tys. obywateli. To wszystko. Rzeczywiście nie jest tak, że prezydent jest drugim premierem – bo wtedy mielibyśmy ustrojową dwugłową hydrę – ale jego rola jest bardzo ważna. Mieliśmy silnych prezydentów i słabszych, bardziej fasadowych i bardziej sprawczych.
Gdy prezydent nie miał za partnera rządu ze swojego dawnego zaplecza politycznego, dochodziło do konfliktów i wetowania ustaw, a nawet do gorszących awantur.
Mój doradca prof. Rafał Matyja postawił tezę, że gdyby w Polsce pojawił się po raz pierwszy prawdziwie bezpartyjny prezydent, to automatycznie wytworzyłaby się też nowa większość. Nie byłaby jeszcze partyjna, bo nie miałaby reprezentacji w Sejmie, ale bez wątpienia byłaby polityczna. Partie otrzymałyby silny komunikat, że klient zaczyna domagać się czegoś innego. I to może zmienić cały system, a na pewno jego jakość.
Na jakie zapotrzebowanie Polaków chce pan odpowiedzieć jako kandydat na prezydenta?
Ludzie widzą politykę, która nie dotyczy ich realnych problemów, i dlatego nie chodzą na wybory albo utyskują, że znów muszą głosować na mniejsze zło. Nie głosuje prawie dwie trzecie ludzi przed trzydziestką. Miałem setki rozmów z młodymi ludźmi, którzy mówili, że ich nie interesuje, kto z kim pił wódkę w Magdalence albo kto obalał rząd Jana Olszewskiego. To mieli na lekcjach historii. Realne problemy, które wymieniają, to środowisko naturalne i solidarność społeczna. W Polsce brakuje do 3 mln mieszkań i zdaniem młodych tym powinni się zajmować politycy. A także tym, że ludzie mają coraz więcej obaw o przyszłość. Co jeśli się okaże, że za pięć–dziesięć lat będziemy musieli kupić sobie rano 10 litrów wody na jakiejś aukcji internetowej, bo podaż wody będzie taka, jaka będzie?
To jest abstrakcyjny problem.
Na Sokólszczyźnie czy w Łódzkiem, gdzie 60 proc. obszaru rolniczego jest zagrożone suszą rolniczą, to już jest realny problem.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.