Nawet jak w miasto walnie meteoryt, widzowie i tak przełączą kanał na „Mordo ty moja”
Ruszył casting do serialu „W jak Wiejska". W obsadzie się poluźniło. Szurnęli jednego pyskatego samochwałę, co chciał rządzić całym krajem, a dał się wykołować własnej kobicie. Mało kto go żałuje. Bo u nas jak baba chłopu ciosa kołki na łbie, to taki nie ma poważania. Inny hardcore'owiec, co miał kłopoty z kręgosłupem, choć na to, co poniżej, już nie narzekał, chwilowo jest pod celą. Do elektoratu przymilają się więc następcy. Nie trzeba wiele: „ciamciaramcia", „mordo ty moja”, „gówno mnie obchodzi…” – i już slogan idzie w naród. (vide: „Ranking liderów”).
Że tu „święto demokracji", a ja sobie kpinki urządzam? Wolę kpinki niż to, co dzień w dzień od świtu uprawia fanklub naszych polityków, czyli media. Taki Lepper zajedzie rano do radia, chlapnie, co mu się akurat nasunie – i ma z głowy. Bo teraz 50 komentatorów będzie to wałkować przez cały dzień. Co chciał dać do zrozumienia, co miał na myśli, jak to mogło być odebrane w kołach zbliżonych. W świetle i w kontekście. Że news zdechnie po paru godzinach? Niech zdycha – kolejnego ranka Lepper chlapnie coś innego. Wczorajsze komentarze na przemiał. Już jest nowe „bla, bla". I wymaga natychmiastowego komentarza 50 „znawców sceny politycznej”. Toż nauki Jezusa są u nas rzadziej komentowane niż jeden „berbeć w piaskownicy”. Toż Bierut w najlepszych latach nie marzył, że media będą się tak nasładzać każdym jego zdaniem. Jak dziś komentują byle Łyżwińskiego.
W angielskim dziennikarstwie jak redaktor jest matoł, to się go rzuca na rodzinę królewską. I on się wąsko specjalizuje w sobotnich imprezach księcia Harry’ego. U nas się utarło, że jak dziennikarz niespecjalnie gramotny, to się go daje do obsługi wielkiej polityki. Wymagania niewysokie – poranny rzut oka na pierwszą stronę „Wyborczej", „Dziennika" czy „Rzepy” lub na portal „Wprost”. Oraz ćwiczenia z deklamacji: demokracja, demokracji, demokracją; ojczyzna, ojczyzny… i już. Do tego wyczucie detalu. Jedna panienka z immunitetem błysnęła cyckami i od razu dzięki mediom sława ogólnopolska. Jeden senator zgolił wąsy i miał wejścia we wszystkich prime time’ach. Obojgu państwu parlamentarzystom zrobiło się bardzo przyjemnie, bo do tej pory rozpoznawał ich tylko pan Józek ze straży marszałkowskiej. A tu nagle taka sława.
Jakoś nie chce być tak, że tematem wiodącego newsa jest – powiedzmy – kampus uniwersytecki. Nie zbudowali? Więc dziennikarz idzie po nitce do kłębka. Przyjmijmy – teren nieodrolniony. A dlaczegóż to? Bo – załóżmy – odnośny urząd nie wydał zgody. A to niewydawanie zajmuje mu już trzy lata. Czyli dziesięć razy dłużej niż w urzędach zachodnich. I to jest news. To jest skandal! A u nas jak grunt nieodrolniony, to media się interesują, co o gruncie minister powiedział. I jak to poseł skomentował. I jak się do tematu wojewoda odniósł. I jeszcze – co „ludzie mówią". Program idzie w Polskę i wszyscy są zadowoleni. Politycy, bo „się odnieśli do kwestii", ludzie, bo „wygarnęli tym u góry”, dziennikarz – bo biegnie do kasy. A na kampusie trawa rośnie, jak rosła.
A dlaczego miałoby być inaczej? Jak taki TVN 24 non stop wtłacza do głowy milionom rodaków, co który Lepper, Kaczyński czy Kwaśniewski dziś rano „powiedział", to już nic innego nie jest ważne. To niech w miasto walnie meteoryt, a widzowie i tak przełączą kanał na „Mordo ty moja". Bo to jest naprawdę ważne. Inaczej przecież by tego tak nie wałkowali.
Ale co się dziwić prostemu elektoratowi? Socjolog Paweł Śpiewak, ze sznureczkiem tytułów naukowych przed nazwiskiem, ogłosił niedawno, że po dwóch latach obecności w parlamencie przejrzał na oczy. Rozczarował się do polityki i wraca do książek. Dwa lata zajęło mu to, co reporter „Faktu" chwyta w trzy minuty. I jak tu się dziwić, że dziennikarzyna z bulwarówki zarabia u nas więcej niż profesor uniwersytetu?
Że tu „święto demokracji", a ja sobie kpinki urządzam? Wolę kpinki niż to, co dzień w dzień od świtu uprawia fanklub naszych polityków, czyli media. Taki Lepper zajedzie rano do radia, chlapnie, co mu się akurat nasunie – i ma z głowy. Bo teraz 50 komentatorów będzie to wałkować przez cały dzień. Co chciał dać do zrozumienia, co miał na myśli, jak to mogło być odebrane w kołach zbliżonych. W świetle i w kontekście. Że news zdechnie po paru godzinach? Niech zdycha – kolejnego ranka Lepper chlapnie coś innego. Wczorajsze komentarze na przemiał. Już jest nowe „bla, bla". I wymaga natychmiastowego komentarza 50 „znawców sceny politycznej”. Toż nauki Jezusa są u nas rzadziej komentowane niż jeden „berbeć w piaskownicy”. Toż Bierut w najlepszych latach nie marzył, że media będą się tak nasładzać każdym jego zdaniem. Jak dziś komentują byle Łyżwińskiego.
W angielskim dziennikarstwie jak redaktor jest matoł, to się go rzuca na rodzinę królewską. I on się wąsko specjalizuje w sobotnich imprezach księcia Harry’ego. U nas się utarło, że jak dziennikarz niespecjalnie gramotny, to się go daje do obsługi wielkiej polityki. Wymagania niewysokie – poranny rzut oka na pierwszą stronę „Wyborczej", „Dziennika" czy „Rzepy” lub na portal „Wprost”. Oraz ćwiczenia z deklamacji: demokracja, demokracji, demokracją; ojczyzna, ojczyzny… i już. Do tego wyczucie detalu. Jedna panienka z immunitetem błysnęła cyckami i od razu dzięki mediom sława ogólnopolska. Jeden senator zgolił wąsy i miał wejścia we wszystkich prime time’ach. Obojgu państwu parlamentarzystom zrobiło się bardzo przyjemnie, bo do tej pory rozpoznawał ich tylko pan Józek ze straży marszałkowskiej. A tu nagle taka sława.
Jakoś nie chce być tak, że tematem wiodącego newsa jest – powiedzmy – kampus uniwersytecki. Nie zbudowali? Więc dziennikarz idzie po nitce do kłębka. Przyjmijmy – teren nieodrolniony. A dlaczegóż to? Bo – załóżmy – odnośny urząd nie wydał zgody. A to niewydawanie zajmuje mu już trzy lata. Czyli dziesięć razy dłużej niż w urzędach zachodnich. I to jest news. To jest skandal! A u nas jak grunt nieodrolniony, to media się interesują, co o gruncie minister powiedział. I jak to poseł skomentował. I jak się do tematu wojewoda odniósł. I jeszcze – co „ludzie mówią". Program idzie w Polskę i wszyscy są zadowoleni. Politycy, bo „się odnieśli do kwestii", ludzie, bo „wygarnęli tym u góry”, dziennikarz – bo biegnie do kasy. A na kampusie trawa rośnie, jak rosła.
A dlaczego miałoby być inaczej? Jak taki TVN 24 non stop wtłacza do głowy milionom rodaków, co który Lepper, Kaczyński czy Kwaśniewski dziś rano „powiedział", to już nic innego nie jest ważne. To niech w miasto walnie meteoryt, a widzowie i tak przełączą kanał na „Mordo ty moja". Bo to jest naprawdę ważne. Inaczej przecież by tego tak nie wałkowali.
Ale co się dziwić prostemu elektoratowi? Socjolog Paweł Śpiewak, ze sznureczkiem tytułów naukowych przed nazwiskiem, ogłosił niedawno, że po dwóch latach obecności w parlamencie przejrzał na oczy. Rozczarował się do polityki i wraca do książek. Dwa lata zajęło mu to, co reporter „Faktu" chwyta w trzy minuty. I jak tu się dziwić, że dziennikarzyna z bulwarówki zarabia u nas więcej niż profesor uniwersytetu?
Więcej możesz przeczytać w 40/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.