Co nam mówią przedwybrocze sondaże
![](../G/wprost_gfx1/1293/s40w.jpg)
Przywiązywanie nadmiernej wagi do wyników sondaży może prowadzić wyborców na manowce, a polityków skłonić do podejmowania błędnych decyzji. To wniosek z 18-letniej historii polskiej demokracji. Lista ofiar sondaży jest długa i wiele mówi.
Spokojnie, to tylko klęska
Palma pierwszeństwa wśród ofiar sondaży przypada Tadeuszowi Mazowieckiemu, którego w połowie 1990 r. – właśnie na podstawie badań popularności – otoczenie przekonało do startu w wyborach prezydenckich. Rezultat był katastrofalny: poparcie tego polityka spadło z 48 proc. na początku września do 18 proc. w listopadzie, plasując Mazowieckiego daleko w tyle nie tylko za Lechem Wałęsą, ale i Stanem Tymińskim. Ten ostatni w ciągu zaledwie trzech tygodni poprzedzających głosowanie zyskał poparcie jednej czwartej wyborców.
W 2005 r. podobny los spotkał PO oraz walczącego o urząd prezydenta Donalda Tuska. Sondaże dawały zwycięstwo platformie aż do przedwyborczej środy, kiedy w badaniu OBOP na czoło wysunął się PiS. Jeszcze gorzej poszło ankieterom przewidzenie wyniku wyborów prezydenckich, bowiem ostatnie sondaże opublikowane w przedwyborczy piątek 21 października 2005 r. prognozowały niemal jednomyślnie zwycięstwo Tuska. Tylko sondaż PGB zwiastował zwycięstwo Lecha Kaczyńskiego.
Przeszacowanie poparcia dla PO i Tuska przed dwoma laty wywołało falę ataków na ośrodki badawcze, w czym celowali politycy PiS. „Uważam, że w ramach naprawy państwa musimy doprowadzić do tego, że badania będą rzeczywiście badaniami, a nie perswazją polityczną" – powiedział Lech Kaczyński w jednym z pierwszych po zwycięstwie wywiadów. Niektóre gazety pisały wręcz, że pokonał on nie tylko Tuska, ale i nieżyczliwe mu sondaże. Badania preferencji wyborczych rzeczywiście dają możliwość dokonywania różnorodnych manipulacji, na przykład przez sposób dobierania badanych, zadawania pytań czy też kwalifikacji odpowiedzi niezdecydowanych respondentów. Tego rodzaju metody są jednak dość łatwe do zdemaskowania i zwykle posługują się nimi sezonowe ośrodki o wątpliwej reputacji, podobne do tego afiliowanego przy Samoobronie, który przed dwoma laty wieszczył wyborcze zwycięstwo partii Andrzeja Leppera. W rzeczywistości częściej niż z próbą manipulacji mamy do czynienia z wieloma obiektywnymi przyczynami, powodującymi, że sondaże nie mogą odzwierciedlać wyniku wyborczego.
Partia modna
Nie ulega wątpliwości, że media wpływają na nastroje opinii publicznej. Równocześnie jednak jest faktem, że poparcie polityka darzonego sympatią przez prasę zwykle w sondażach jest przewartościowane. Ofiarą tego zjawiska padła najpierw Unia Wolności, a później Platforma Obywatelska, cieszące się ponadprzeciętnym poparciem we wszystkich środowiskach inteligenckich, w tym oczywiście wśród dziennikarzy.
Z badań przeprowadzonych przed dwoma laty na zlecenie tygodnika „Wprost" wśród prawie dwustu dziennikarzy ogólnopolskich mediów wynikało, że 77 proc. pytanych głosowało w drugiej turze na Tuska, na Kaczyńskiego – jedynie 11 proc. O tym, że najważniejsze, ogólnopolskie media były przychylne Tuskowi, była też przekonana większość wyborców badanych przez GfK Polonia. Intensywna promocja medialna ugrupowania czy kandydata pomaga mu przede wszystkim w sondażach: respondentowi jest wygodniej przyznać się do popierania „modnej" partii, którą promują wpływowe ośrodki opiniotwórcze. O tym zaś, co sondowany zrobi w dniu wyborów, często decydują inne motywy.
Jednym z motywów zachowania się wyborcy przy urnie jest niechęć do zmarnowania głosu. Skłania ona do głosowania na te partie, które mają szanse na zwycięstwo. W najbliższych wyborach ten czynnik będzie działał na korzyść PiS, bo to ta partia jest częściej wskazywana przez zwolenników ugrupowań balansujących na granicy progu wyborczego jako tzw. drugi wybór. Jeśli dodamy do tego fakt, że 20-30 proc. polskich wyborców podejmuje decyzję dopiero w dniu głosowania, łatwo jest zrozumieć, dlaczego sondaż przeprowadzany kilka dni wcześniej może dać wyniki znacznie odstające od ostatecznego rezultatu. Trzeba też pamiętać, że wiele sondaży – także tych przedstawianych jako reprezentatywne – jest przeprowadzanych telefonicznie. Tymczasem z badań wynika, że w większości polskich domów telefony częściej odbierają kobiety niż mężczyźni, co nieuchronnie zmniejsza poziom reprezentatywności odpowiedzi uzyskanych tą drogą. Ponadto wciąż, zwłaszcza na wsi i w mniejszych miastach, wiele osób nie ma telefonu.
Kiedy wieczorem 21 października zasiądziemy przed telewizorami, by obejrzeć wstępne prognozy wyborcze, musimy się liczyć z tym, że okażą się one odmienne od ostatecznych rezultatów. Przeprowadzane w dniu głosowania exit pool, polegające na pytaniu o dokonany wybór osób opuszczających punkty wyborcze, są obarczone wadą wynikającą z tego, że wielu wyborców odmawia udzielenia odpowiedzi. Wprawdzie w 2005 r. wyniki exit pool podane
w TVP przez OBOP-PBS różniły się od rzeczywistych o mniej niż jeden procent, ale w 1997 r. podobny sondaż dał Unii Pracy ponad 5 proc. i miejsce w parlamencie.
W rzeczywistości UP nie przekroczyła progu wyborczego. W najbliższych wyborach podobna sytuacja może dotyczyć PSL i Samoobrony, które w wielu badaniach balansują na granicy progu wyborczego.
Trendowskazy
Sondaże, zwłaszcza te publikowane w ostatnich dniach przed głosowaniem, z pewnością wpływają na wyborców, ale nie są one – jak sugerują niektórzy politycy – samospełniającymi się prognozami. Gdyby tak było, od dwóch lat Polską rządziłaby PO, a w Pałacu Prezydenckim urzędowałby Donald Tusk. Nie można jednak przewidzieć, ilu uprawnionych do głosowania zmiana lidera sondaży w przeddzień głosowania skłoni do udziału w wyborach, ilu zaś zniechęci. Przed dziesięciu laty AWS wyraźnie pokonała SLD, chociaż część sondaży do końca wskazywała na postkomunistów jako zwycięzców. Także w tym roku może się okazać, że wzrost poparcia dla PiS, który zarysował się w pierwszej połowie września, skłoni wielu przeciwników rządów Jarosława Kaczyńskiego do oddania głosu na PO.
Największa wartość sondaży to wskazywanie nastrojów wyborców. Przed dwoma laty PO wyraźnie wyprzedzała PiS w sierpniu (w większości sondaży nawet o kilkanaście procent), ale już na początku września partia braci Kaczyńskich zaczęła odrabiać straty i to ona znalazła się w dniu wyborów na fali wznoszącej. W tym roku najistotniejsza będzie popularność partii w połowie października. Zważywszy na to że w większości wrześniowych sondaży różnice między PO i PiS wynoszą kilka procent, wybory wygra ta formacja, która w październiku okaże się skuteczniejsza w pozyskiwaniu sympatii wyborców.
Krytycy wielkiej roli badań opinii publicznej we współczesnych państwach demokratycznych mówią często o dyktaturze sondaży i domagają się wydłużenia czasu, w którym obowiązuje zakaz ich publikowania. W przeszłości w niektórych krajach (na przykład w Portugalii) ten zakaz był rozciągnięty na cały, kilkumiesięczny okres kampanii wyborczej. Dziś, w dobie niemal powszechnego dostępu do Internetu, wprowadzenie takiego zakazu byłoby niemożliwe do wyegzekwowania. W Polsce w latach 90. okres sondażowej ciszy wynosił dwanaście dni przed wyborami, ale w 2001 r. został skrócony do dwóch dni. W przedwyborczy piątek 19 października poznamy zatem preferencje wyborcze Polaków ze środy 17 października. Być może, wykorzystując możliwości, które daje Internet, ktoś zdecyduje się na złamanie ciszy wyborczej i opublikuje wynik późniejszego sondażu. Będzie to jednak tylko kolejne ułomne odzwierciedlenie stanu nastrojów, a nie rezultat, który poznamy dopiero 22 października.
Więcej możesz przeczytać w 40/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.