ARTUR BORUC: Ja sobie wtedy żartowałem, a i tak przez rok wszyscy się mnie czepiali (śmiech). Ale rzeczywiście jedno z tych postanowień udało mi się zrealizować: schudłem. Nie dla urody, tylko dlatego, że miałem ambitne plany. Zaczynałem pracę we włoskiej Fiorentinie, byłem rezerwowym bramkarzem, a chciałem zostać pierwszym. To było trudne, bo tam numerem jeden jest Sébastien Frey. Teraz Frey jest kontuzjowany, więc ja dostałem swoją szansę. Chociaż wolałbym, żeby od początku było jasne, że mi się ten numer jeden po prostu należy.
Z rzucaniem alkoholu jednak nie wyszło. Żałuje pan, że po raz kolejny dał się złapać na piciu? Tym razem w samolocie, którym reprezentacja wracała z Ameryki.
Ja niczego w życiu nie żałuję. Jeśli coś robię, to znaczy, że mam na to ochotę. Ta ostatnia afera z alkoholem jest zresztą dziwna. Komuś musiało bardzo zależeć, żeby mnie w reprezentacji Polski nie było, i dlatego ją rozdmuchał. A przecież wolno mi chyba wypić szklankę wina?
A to była tylko szklanka?
No, może dwie. Wie pani, jak wyglądają buteleczki z winem w samolotach? Są małe. Więc nawet jeśli wtedy wypiłem dwie albo trzy takie buteleczki, to nie mogłem być pijany. A zresztą wszyscy byliśmy już po pracy, żaden z nas nie był ubrany w dres z napisem „Reprezentacja Polski", więc wydaje mi się, że mieliśmy prawo się napić. Trener widział to jednak inaczej. Ja myślę tak: pan Smuda ma problem z ludźmi, którzy mają coś do powiedzenia. Jeśli ktoś nie przychodzi do niego jak cielę, przytakując każdemu jego słowu, to Smuda go nie lubi. A ja jestem człowiekiem, który zawsze mówi to, co myśli.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.