Nie więcej niż 100 tysięcy Polaków znajdzie stałą legalną pracę Wielka Brytania, Dania, Szwecja, Irlandia, Holandia, Norwegia, a być może także Hiszpania, Francja i Grecja, czyli niemal połowa Europy Zachodniej, już za 16 miesięcy w pełni otworzą rynki pracy przed obywatelami z nowych państw UE, w tym z Polski.
Wrota do raju dla Polaków? Wręcz przeciwnie - liberalizacja zachodnich rynków pracy może się okazać ciosem dla polskiej legalnej emigracji zarobkowej. Polacy będą musieli korzystać z takich samych uprawnień socjalnych, jakie mają inni mieszkańcy UE. To zaś oznacza, że będą dla pracodawców prawie tak samo drodzy jak ich rodacy, mimo że gorzej niż oni znają język i obyczaje kraju, w którym podejmują pracę. Większość naszych rodaków przegra więc rywalizację. Niewiele wskazuje na to, że mielibyśmy pójść w ślady Filipińczyków. Filipiny z zarobkowej emigracji swych obywateli uczyniły przemysł - z tysiącami agencji rekrutacyjnych, internetowymi giełdami pracy, tanimi połączeniami telefonicznymi i internetowymi, które umożliwiają zatrudnionym za granicą utrzymanie kontaktu z rodzinami. Siedem milionów bagong bayani (nowych bohaterów), jak pracowników kontraktowych nazywają Filipińczycy, pracuje w 160 krajach i zgarnia niemal piątą część 100 mld USD, które - według Międzynarodowego Funduszu Walutowego - co roku zarabiają na świecie gastarbeiterzy. Te pieniądze, przysyłane do kraju, są motorem filipińskiej gospodarki. Teoretycznie moglibyśmy się stać Filipińczykami Europy. Mamy przecież ledwie kilkaset kilometrów do atrakcyjnych rynków pracy w państwach unii. Kiedy nad Wisłą pojawią się tanie linie lotnicze, jak EasyJet czy RyanAir, podróż do Londynu i z powrotem będzie kosztować tylko 200 zł. Mamy też 3,2 mln bezrobotnych.
Do prac ręcznych
Amerykanie Les Krantz i Tony Lee w raporcie "Jobs Rated Almanac" (edycja 2002) wśród najgorszych zawodów pod względem płacy i podatności na wahania koniunktury wymieniają m.in. drwala, rybaka, hutnika, marynarza, robotnika budowlanego, rolnika, dokera i... kowboja. Poza ostatnim są to typowe zajęcia Polaków dorabiających na Zachodzie. Norwegowie poszukują kilku tysięcy rybaków. Co roku do portów w Rotterdamie, Hamburgu czy Antwerpii jeździ na kontrakty około 30 tys. polskich marynarzy i stoczniowców. W Wielkiej Brytanii potrzebni są piekarze, blacharze, mechanicy i opiekunki do dzieci, w Grecji spawacze, a w Irlandii rzeźnicy. W Niderlandach pracę znajdą fachowcy budowlani, m.in. spawacze i stolarze.
Do lepiej płatnych należą posady w branży turystycznej. W hotelach i gastronomii na brytyjskich wyspach Man i Jersey na kanale La Manche już w 2001 r. zatrudnionych było ponad tysiąc Polaków. Pokojówek i kelnerów potrzebują również Francuzi. Elitę polskich pracowników stanowią jednak lekarze, stomatolodzy, informatycy. Tych ostatnich chętnie przyjmuje zwłaszcza Irlandia (zarobki 60-140 tys. zł rocznie), z kolei na biały personel czekają kraje skandynawskie (10-15 tys. zł miesięcznie). Fachowców wysokiej klasy wśród polskich emigrantów zarobkowych jest jednak najmniej.
Mocni w gębie
Brytyjska organizacja pracodawców CBI szacuje, że tylko w pensjonatach, hotelach i restauracjach znajdujących się na wyspach na cudzoziemców czeka 400 tys. miejsc pracy. W setkach tysięcy można liczyć miejsca pracy w innych państwach UE (oraz stowarzyszonej z unią Norwegii), które otworzą 1 maja 2004 r. rynek dla obywateli z nowych krajów wspólnoty. - Dotychczas największym problemem Polaków poszukujących legalnego zatrudnienia w UE było uzyskanie pozwolenia na pracę, od maja 2004 r. w wielu państwach przestanie być ono potrzebne - mówi Seamus Pentony, prezes firmy Grafton Recruitment. Polska jednak z tego powodu nie opustoszeje. - Wyjadą głównie bardziej mobilni i znający języki ludzie młodzi, a także mieszkańcy terenów przygranicznych. Część nielegalnych pracowników zalegalizuje swój pobyt. W sumie nie będzie to wiele osób. Polacy są mocni w gębie, ale nie zdają sobie sprawy z tego, ile starań wymaga zdobycie pracy w UE - mówi Rafał Szczepanik, wspólnik w firmie Communication Partners, który sam prowadził kursy menedżerskie w Danii.
Wielu amatorom saksów brak podstawowych kwalifikacji. 36,6 proc. badanych przez Pentor deklaruje znajomość języka angielskiego, a 30,6 proc. niemieckiego. O pracy nad Sekwaną nie ma już raczej co marzyć - język francuski zna tylko 4,8 proc. Polaków, po hiszpańsku porozumiewa się 0,7 proc. W wypadku ofert dobrze płatnej pracy dla specjalistów - lekarzy, biotechnologów, inżynierów budowlanych, informatyków - podstawowa znajomość języka nie wystarczy. Do Norwegii i Szwecji, które w Europie Środkowej poszukują ponad 4 tys. pielęgniarek, wyjechało do tej pory ledwie kilkadziesiąt osób z Polski. Chętnych zgłasza się niewielu właśnie ze względu na problemy językowe.
Proste prace fizyczne na Zachodzie nie dają z kolei szansy na zarobek mogący w istotny sposób poprawić sytuację materialną. Na przykład w Hiszpanii w sektorze rolniczym za 10-12 godzin pracy dziennie obcokrajowcy otrzymują 15-30 euro. Amatorzy saksów nie biorą też często pod uwagę kosztów życia za granicą. - Większą kwotę można oszczędzić tu jedynie wtedy, gdy mieszka się wraz z kilkoma osobami w wynajmowanym na lewo pokoju - twierdzi Krzysztof Derka z Gorzowa Wielkopolskiego, który od trzech lat ima się różnych zajęć w stolicy Niemiec. W Dublinie wykwalifikowany pracownik budowlany z legalnym etatem może przez miesiąc odłożyć 1600-2000 zł. Zbieracze cytrusów na farmach w Hiszpanii czy Grecji zazwyczaj gnieżdżą się w przyczepach kempingowych albo w stodołach, bo wynajem niewielkiego mieszkania na peryferiach miasta kosztuje 1000 euro miesięcznie, a Polak zarabia tam najwyżej 600 euro.
Za drodzy, mało konkurencyjni
Za pośrednictwem Krajowego Urzędu Pracy już od kilku lat legalne zatrudnienie za granicą znajduje 250-300 tys. Polaków. Kolejnych wysyła za granicę ponad sto firm rekomendowanych przez resort pracy, jeszcze inni znajdują zatrudnienie na własną rękę. Ponad 90 proc. polskich gastarbeiterów pracuje w Niemczech. Chciałby do nich dołączyć Tadeusz Szymaniec, absolwent prawa i stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim, który z myślą o pracy w RFN ukończył Szkołę Prawa Niemieckiego na UW, a niedawno wrócił z praktyki w niemieckiej kancelarii adwokackiej. Tacy jak on są tam potrzebni, bo niemieckim prawnikom (na przykład reprezentującym firmy prowadzące interesy w Polsce) trudno się przebić przez polskie zawiłości prawne. Tyle że Niemcy i Austria w pełni otworzą rynek dla Polaków najwcześniej po dwóch albo pięciu latach od naszego wejścia do UE, choć niewykluczone, że skorzystają z możliwości przedłużenia okresu ochronnego aż do 2011 r.
Paradoksalnie, liberalizacja zachodnich rynków pracy może się okazać ciosem dla konkurencyjności naszej emigracji zarobkowej. - Podczas mojego spotkania z irlandzką Polonią wielu rodaków narzekało na otwarcie rynków pracy. Boją się, że zyskując takie same prawa socjalne jak Irlandczycy, staną się dla pracodawców zbyt kosztowni i przegrają walkę o posady z innymi gastarbeiterami - mówi Witold Sobków, polski ambasador w Dublinie. Do niedawna Polacy zajmowali na Zielonej Wyspie drugie miejsce pod względem wydawanych obcokrajowcom pozwoleń na pracę. W 2002 r. (wydano wówczas lub przedłużono 3047 pozwoleń) na czwarte miejsce zepchnęli nas tańsi Łotysze, Litwini i Filipińczycy. Urząd Komitetu Integracji Europejskiej szacuje, że w pierwszym roku członkostwa w UE za granicę wyjedzie do stałej pracy tylko 100 tys. Polaków.
66,9 proc. ankietowanych przez Pentor nie chciałoby się osiedlić na Zachodzie na stałe, gdyby znalazło tam pracę. Przemysław Gacek przez pół roku pracował w Londynie jako konsultant w PricewaterhouseCoopers. - Wówczas powziąłem zamiar założenia własnej firmy w Polsce - wspomina. Dzięki zdobytej w Anglii wiedzy wspólnie z kolegami stworzył spółkę Communication Partners i uruchomił portal Pracuj.pl. Dla Joanny Krombholz trzymiesięczny staż w siedzibie grupy ING w Amsterdamie stał się przepustką do objęcia posady w Banku Handlowym w Warszawie. - Doceniono wiedzę, którą zdobyłam w Holandii, gdzie pracowałam nad biznesplanem dla spółki-córki ING powstającej we Francji - tłumaczy Krombholz. Doświadczenie nabyte podczas sześciu miesięcy w centrali Siemensa w RFN pomogło też w karierze Renacie Mizerskiej. - W Niemczech uczestniczyłam w tworzeniu i wprowadzaniu nowego systemu oceny pracowników - wyjaśnia Mizerska, dyrektor operacyjny ds. zatrudnienia w dużej komputerowej spółce i zarazem współwłaścicielka firmy EcoDecor.
Krzysztof Pawłowski, rektor Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu, nie ma wątpliwości, że na pracy gastarbeiterów nasza gospodarka tylko skorzysta. - Ponad stu moich absolwentów pracujących na Zachodzie twierdzi, że po kilku latach wrócą do kraju - mówi Pawłowski. - Przywiozą pieniądze oraz know-how, czyli to, czego nam najbardziej brakuje.
Do prac ręcznych
Amerykanie Les Krantz i Tony Lee w raporcie "Jobs Rated Almanac" (edycja 2002) wśród najgorszych zawodów pod względem płacy i podatności na wahania koniunktury wymieniają m.in. drwala, rybaka, hutnika, marynarza, robotnika budowlanego, rolnika, dokera i... kowboja. Poza ostatnim są to typowe zajęcia Polaków dorabiających na Zachodzie. Norwegowie poszukują kilku tysięcy rybaków. Co roku do portów w Rotterdamie, Hamburgu czy Antwerpii jeździ na kontrakty około 30 tys. polskich marynarzy i stoczniowców. W Wielkiej Brytanii potrzebni są piekarze, blacharze, mechanicy i opiekunki do dzieci, w Grecji spawacze, a w Irlandii rzeźnicy. W Niderlandach pracę znajdą fachowcy budowlani, m.in. spawacze i stolarze.
Do lepiej płatnych należą posady w branży turystycznej. W hotelach i gastronomii na brytyjskich wyspach Man i Jersey na kanale La Manche już w 2001 r. zatrudnionych było ponad tysiąc Polaków. Pokojówek i kelnerów potrzebują również Francuzi. Elitę polskich pracowników stanowią jednak lekarze, stomatolodzy, informatycy. Tych ostatnich chętnie przyjmuje zwłaszcza Irlandia (zarobki 60-140 tys. zł rocznie), z kolei na biały personel czekają kraje skandynawskie (10-15 tys. zł miesięcznie). Fachowców wysokiej klasy wśród polskich emigrantów zarobkowych jest jednak najmniej.
Mocni w gębie
Brytyjska organizacja pracodawców CBI szacuje, że tylko w pensjonatach, hotelach i restauracjach znajdujących się na wyspach na cudzoziemców czeka 400 tys. miejsc pracy. W setkach tysięcy można liczyć miejsca pracy w innych państwach UE (oraz stowarzyszonej z unią Norwegii), które otworzą 1 maja 2004 r. rynek dla obywateli z nowych krajów wspólnoty. - Dotychczas największym problemem Polaków poszukujących legalnego zatrudnienia w UE było uzyskanie pozwolenia na pracę, od maja 2004 r. w wielu państwach przestanie być ono potrzebne - mówi Seamus Pentony, prezes firmy Grafton Recruitment. Polska jednak z tego powodu nie opustoszeje. - Wyjadą głównie bardziej mobilni i znający języki ludzie młodzi, a także mieszkańcy terenów przygranicznych. Część nielegalnych pracowników zalegalizuje swój pobyt. W sumie nie będzie to wiele osób. Polacy są mocni w gębie, ale nie zdają sobie sprawy z tego, ile starań wymaga zdobycie pracy w UE - mówi Rafał Szczepanik, wspólnik w firmie Communication Partners, który sam prowadził kursy menedżerskie w Danii.
Wielu amatorom saksów brak podstawowych kwalifikacji. 36,6 proc. badanych przez Pentor deklaruje znajomość języka angielskiego, a 30,6 proc. niemieckiego. O pracy nad Sekwaną nie ma już raczej co marzyć - język francuski zna tylko 4,8 proc. Polaków, po hiszpańsku porozumiewa się 0,7 proc. W wypadku ofert dobrze płatnej pracy dla specjalistów - lekarzy, biotechnologów, inżynierów budowlanych, informatyków - podstawowa znajomość języka nie wystarczy. Do Norwegii i Szwecji, które w Europie Środkowej poszukują ponad 4 tys. pielęgniarek, wyjechało do tej pory ledwie kilkadziesiąt osób z Polski. Chętnych zgłasza się niewielu właśnie ze względu na problemy językowe.
Proste prace fizyczne na Zachodzie nie dają z kolei szansy na zarobek mogący w istotny sposób poprawić sytuację materialną. Na przykład w Hiszpanii w sektorze rolniczym za 10-12 godzin pracy dziennie obcokrajowcy otrzymują 15-30 euro. Amatorzy saksów nie biorą też często pod uwagę kosztów życia za granicą. - Większą kwotę można oszczędzić tu jedynie wtedy, gdy mieszka się wraz z kilkoma osobami w wynajmowanym na lewo pokoju - twierdzi Krzysztof Derka z Gorzowa Wielkopolskiego, który od trzech lat ima się różnych zajęć w stolicy Niemiec. W Dublinie wykwalifikowany pracownik budowlany z legalnym etatem może przez miesiąc odłożyć 1600-2000 zł. Zbieracze cytrusów na farmach w Hiszpanii czy Grecji zazwyczaj gnieżdżą się w przyczepach kempingowych albo w stodołach, bo wynajem niewielkiego mieszkania na peryferiach miasta kosztuje 1000 euro miesięcznie, a Polak zarabia tam najwyżej 600 euro.
Za drodzy, mało konkurencyjni
Za pośrednictwem Krajowego Urzędu Pracy już od kilku lat legalne zatrudnienie za granicą znajduje 250-300 tys. Polaków. Kolejnych wysyła za granicę ponad sto firm rekomendowanych przez resort pracy, jeszcze inni znajdują zatrudnienie na własną rękę. Ponad 90 proc. polskich gastarbeiterów pracuje w Niemczech. Chciałby do nich dołączyć Tadeusz Szymaniec, absolwent prawa i stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim, który z myślą o pracy w RFN ukończył Szkołę Prawa Niemieckiego na UW, a niedawno wrócił z praktyki w niemieckiej kancelarii adwokackiej. Tacy jak on są tam potrzebni, bo niemieckim prawnikom (na przykład reprezentującym firmy prowadzące interesy w Polsce) trudno się przebić przez polskie zawiłości prawne. Tyle że Niemcy i Austria w pełni otworzą rynek dla Polaków najwcześniej po dwóch albo pięciu latach od naszego wejścia do UE, choć niewykluczone, że skorzystają z możliwości przedłużenia okresu ochronnego aż do 2011 r.
Paradoksalnie, liberalizacja zachodnich rynków pracy może się okazać ciosem dla konkurencyjności naszej emigracji zarobkowej. - Podczas mojego spotkania z irlandzką Polonią wielu rodaków narzekało na otwarcie rynków pracy. Boją się, że zyskując takie same prawa socjalne jak Irlandczycy, staną się dla pracodawców zbyt kosztowni i przegrają walkę o posady z innymi gastarbeiterami - mówi Witold Sobków, polski ambasador w Dublinie. Do niedawna Polacy zajmowali na Zielonej Wyspie drugie miejsce pod względem wydawanych obcokrajowcom pozwoleń na pracę. W 2002 r. (wydano wówczas lub przedłużono 3047 pozwoleń) na czwarte miejsce zepchnęli nas tańsi Łotysze, Litwini i Filipińczycy. Urząd Komitetu Integracji Europejskiej szacuje, że w pierwszym roku członkostwa w UE za granicę wyjedzie do stałej pracy tylko 100 tys. Polaków.
66,9 proc. ankietowanych przez Pentor nie chciałoby się osiedlić na Zachodzie na stałe, gdyby znalazło tam pracę. Przemysław Gacek przez pół roku pracował w Londynie jako konsultant w PricewaterhouseCoopers. - Wówczas powziąłem zamiar założenia własnej firmy w Polsce - wspomina. Dzięki zdobytej w Anglii wiedzy wspólnie z kolegami stworzył spółkę Communication Partners i uruchomił portal Pracuj.pl. Dla Joanny Krombholz trzymiesięczny staż w siedzibie grupy ING w Amsterdamie stał się przepustką do objęcia posady w Banku Handlowym w Warszawie. - Doceniono wiedzę, którą zdobyłam w Holandii, gdzie pracowałam nad biznesplanem dla spółki-córki ING powstającej we Francji - tłumaczy Krombholz. Doświadczenie nabyte podczas sześciu miesięcy w centrali Siemensa w RFN pomogło też w karierze Renacie Mizerskiej. - W Niemczech uczestniczyłam w tworzeniu i wprowadzaniu nowego systemu oceny pracowników - wyjaśnia Mizerska, dyrektor operacyjny ds. zatrudnienia w dużej komputerowej spółce i zarazem współwłaścicielka firmy EcoDecor.
Krzysztof Pawłowski, rektor Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu, nie ma wątpliwości, że na pracy gastarbeiterów nasza gospodarka tylko skorzysta. - Ponad stu moich absolwentów pracujących na Zachodzie twierdzi, że po kilku latach wrócą do kraju - mówi Pawłowski. - Przywiozą pieniądze oraz know-how, czyli to, czego nam najbardziej brakuje.
1 maja - święto pracy |
---|
Maciej Duszczyk ekspert Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej Pracodawca z kraju Unii Europejskiej, który chce dziś zatrudnić Polaka, musi udowodnić, że w unii nie znalazł odpowiedniego pracownika. Gdy wejdziemy do wspólnoty, to się zmieni. W UE nikt nie może być dyskryminowany ze względu na narodowość. Pracodawca z Wielkiej Brytanii nie może wybrać Anglika tylko dlatego, że jest Anglikiem, i nie przyjąć lepiej wykwalifikowanego Holendra. Ta zasada po naszym przystąpieniu do UE będzie dotyczyć także Polaków, ale na przykład w Austrii i Niemczech zacznie obowiązywać dopiero po okresie przejściowym. Oczywiście, Polakowi trudno będzie wygrać walkę o posadę z Anglikiem w Wielkiej Brytanii czy ze Szwedem w Szwecji. Radziłbym zwrócić uwagę na nisze rynkowe, czyli profesje, w których brakuje pracowników. Od 1 maja 2004 r. zniknie wiele formalności związanych z wyjazdem do pracy za granicą. Wejście do wspólnoty oznacza też koniec problemów z nostryfikacją dyplomów, którą zastąpi zaświadczenie z urzędu, potwierdzające uznanie wykształcenia. Każdy dzień przepracowany w krajach UE będzie się nam liczył do emerytury (dziś składki płacone w państwach unii są de facto stracone). Podobnie będzie w wypadku świadczeń socjalnych, na przykład przy ubieganiu się o zasiłek dla bezrobotnych będziemy mogli zsumować okres pracy w Polsce i innych krajach unii.
|
Albion obiecany |
---|
Od maja 2004 r. najbardziej obiecującym dla Polaków unijnym rynkiem pracy będzie Wielka Brytania - ze względu na pełną liberalizację, liczbę wakatów i stosunkowo niezłą znajomość angielskiego w naszym kraju. Gdy 10 grudnia 2002 r. rząd brytyjski poinformował, że Wielka Brytania otworzy rynek pracy dla mieszkańców nowych państw członkowskich od dnia ich przyjęcia do UE, federacja związkowa Trades Union Congress przyjęła tę decyzję z... aprobatą. Związkowcy oświadczyli nawet, że wszystkie badania wskazują, iż imigracja zarobkowa nie wywiera istotnego wpływu na zatrudnienie Brytyjczyków, a imigranci przynoszą gospodarce korzyści. Z materiałów Konfederacji Brytyjskiego Przemysłu, skupiającej ponad 300 tys. firm, wynika, że na wyspach poszukiwani są wysoko kwalifikowani informatycy i inżynierowie. Przedsiębiorstwa autobusowe chętnie zatrudnią kierowców, brakuje również osób umiejących się posługiwać komputerem. Niedawny sondaż wśród pracodawców wykazał, że do obsadzenia mają oni kilkaset tysięcy wakatów, na które chętnie przyjmą cudzoziemców! W handlu, hotelarstwie i gastronomii czeka 144,8 tys. miejsc pracy, w usługach finansowych i usługach dla firm 101,1 tys., w lecznictwie i opiece społecznej 77,8 tys., w przemyśle przetwórczym 61,6 tys., w transporcie i łączności 37,2 tys., w oświacie 33,3 tys., w budownictwie 28,9 tys., a w administracji publicznej 26,4 tys. Już teraz imigranci stanowią m.in. 27 proc. pracowników służby zdrowia i 9 proc. nauczycieli. Publiczna służba zdrowia do 2008 r. musi zatrudnić 35 tys. pielęgniarek. W Londynie angielskiego uczą Rosjanki. Miejsc pracy w szkołach będzie więcej, bo 30 proc. nauczycieli deklaruje, że w najbliższych pięciu latach zrezygnuje z zawodu. Z badań University College of London wynika, że pracowici obcokrajowcy zarabiają średnio o 65 funtów więcej tygodniowo niż Brytyjczycy (odpowiednio 403 funty i 338 funtów)! Mariusz Kukliński |
Więcej możesz przeczytać w 6/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.