Nadal trwają publiczne dyskusje, czy referendum unijne ma trwać jeden, czy dwa dni.
Ja proponuję trzy. Pierwszego dnia niech głosują ci, którzy są za wstąpieniem do unii, a drugiego przeciwnicy. Proszę sobie wyobrazić, jak to ułatwi liczenie głosów. Zamiast grzebać parę nocy w papierach i oddzielać słuszne głosy od plew, policzy się kartki bez zaglądania do środka. A i obywatel chętniej pójdzie głosować, wiedząc, że stanie w kolejce do urny obok tych, którzy myślą tak samo jak on. Wymienią sobie krzepiące uwagi i tym raźniej oddadzą głos albo nawet dwa. Takiego luksusu nie miał polski obywatel od lat 70. ubiegłego stulecia (99,8 proc. głosów "za"). Idźmy dalej. Jak wiadomo, rząd nasz i partia nasza koalicyjna, a także większość parlamentu oraz - co też nie jest bez znaczenia - naród w większości opowiadają się za wstąpieniem do unii. Trzeba więc pomóc większości. Powinno to polegać na utrudnieniu głosowania drugiego dnia, gdy do urn pójdą przeciwnicy unii. Należałoby wówczas sparaliżować komunikację w kraju, choć tu już niewiele jest do zrobienia, pogorszyć prognozy pogody i w ogóle uruchomić aparat nacisku sprawdzony za komuny podczas Bożego Narodzenia i Wielkanocy. W tamtych momentach cały wysiłek ówczesnych władz koncentrował się na tym, żeby ludzie nie poszli do kościoła. Puszczano w telewizji najatrakcyjniejsze filmy w godzinach najważniejszych mszy, czyli - używając współczesnego języ- ka - walczono o widza w prime time. Najcięższą bronią były komedie z braćmi Marx. Do dziś Wielkanoc z dzieciństwa kojarzy mi się nie tylko z jajeczkiem i dyngusem, ale również z Harpo i Groucho Marxami. Drugiego dnia referendum od rana do 22.00 we wszystkich telewizjach dajemy zatem najlepsze programy. I żadne tam powtórki! Gra idzie o zbyt wielką stawkę. Konsekwentnie trzeba będzie ułatwić obywatelowi oddanie głosu za wejściem do unii pierwszego dnia. Oczywiście nie ma najmniejszych problemów z puszczaniem w telewizjach najnudniejszych programów, bo tego są pełne archiwa. Dodatkowo emisje tych śmieci powinny być przerywane planszą z napisem: "Nie będziesz tego oglądał, kiedy wejdziesz do unii". Takie plansze mogą się okazać skuteczniejsze niż wszystkie kampanie na rzecz wstąpienia do UE. Pierwszego dnia referendum należałoby też - przynajmniej jednorazowo - postawić na nogi komunikację, aby ułatwić słusznie myślącym obywatelom dotarcie do punktów głosowania. I tu pojawia się problem, bo - jak słyszeliśmy - poprawa komunikacji nastąpi dopiero po wejściu do unii. Wpadamy więc w błędne koło. Pozostaje liczyć na wielki narodowy zryw z domu do najbliższej urny. W trosce o uszanowanie poglądów każdego obywatela trzeci dzień referendum należy przeznaczyć dla tych, którzy w ogóle nie zamierzają głosować.
Więcej możesz przeczytać w 6/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.