"Wielki szatan" kontra "oś zła"
Już dawno nikt nie pamięta napoleońskiego generała Pierre Cambronne'a, ale czy ktoś zapomniał słowo: "merde!", które tenże rzucił pod Waterloo w twarz Anglikom, kiedy wezwali go do złożenia broni? To jego "gówno!" przetrwało w słowniku wojny wieki, przetrwa i tysiąclecia. Które współczes-ne wyrażenia mogą trafić do tego leksykonu i na trwałe zapisać się w pamięci?
Od "crusade" do "osi zła"
Duże ambicje hasłotwórcze przejawia prezydent George "dablju" Bush. Jego ripostą na "11-9" - taki kryptonim nadali Amerykanie zbrodni popełnionej na Manhattanie - była zapowiedź "krucjaty" przeciw muzułmańskim wrogom, z al-Kaidą na czele. Fatalny błąd! Cały islamski Wschód słowo "crusade" ma na wieki zakodowane w pamięci: "Znowu przyjdą nas zabijać niewierni" - można było usłyszeć od Maghrebu po Wyspy Sundajskie. Wszyscy od razu sobie przypomnieli, że Ameryka to "wielki szatan" przeklęty przez imama Chomeiniego. Postać ta mocno zblakła od czasu, gdy Allah powołał ją na rajskie ogrody, aż tu nagle odżyła i jej sławetny slogan wraca na polityczną scenę.
Na dworze Białego Domu pilnie zabrano się tedy do naprawienia prezydenckiej gafy. Ktoś wymyślił, że należy zwalczać rogue states - państwa łobuzerskie - a nie islam. To przezwisko administracja Busha nadała krajom, zachowującym się wedle kryteriów political correctness nagannie. Ale napiętnowane nacje solidarnie zjeżyły się na Jankesów, przeto gołąb Colin Powell i jastrzębica Condoleezza Rice szybko wymyślili określenie "oś zła", zawężające trzecioświatową "łobuzerię" zaledwie do trzech państw: Iraku, Iranu i Korei Płn.
Słownik europejsko-amerykański
Wodą na antyamerykański młyn były słowa superjastrzębia Donalda Rumsfelda. Rozeźlony krytykanctwem sojuszników z NATO określił Francuzów i Niemców mianem "starej Europy". Te dwa słowa - "stara Europa" - dotknęły do żywego Francuzów i Niemców. Toż oni raptem sześć-siedem lat temu ogłaszali siebie samych "twardym rdzeniem" Unii Europejskiej i projektowali jej podział na grupy państw "o różnych szybkościach" - czyli lepsze i gorsze. Minister Joschka Fischer, idol Zielonych, natychmiast zareplikował supermocarstwu w takim mniej więcej duchu: kiedy Europa - ta "stara" - rozwijała wspaniałą kulturę, po amerykańskich preriach ganiały stada bizonów i bandy Siuksów. Oczywiście, przeciwstawienie nie było
tak drastyczne, lecz ton i podtekst riposty Fischera w ten właśnie sposób odebrano po obu stronach Atlantyku. To dało "starym" Europejczykom złośliwą satysfakcję, a nuworysze zza oceanu poczuli się znieważeni.
Po słynnym ostatnio liście europejskich ośmiu przywódców odsunięta została groźba, że spoiwem jedności Europy może się stać eksplozja antyamerykanizmu, który przetaczał się od Pirenejów po Bałkany i wywoływał dziesiątki demonstracji antywojennych, zahaczając nawet o Wielką Brytanię, gdzie ukochanego do niedawna Tony'ego Blaira vox populi zaczął nazywać "pudlem Ameryki"... Jankesi nie pozostali dłużni Europejczykom. W amerykańskiej prasie pojawiły się uszczypliwości, że Francja uparcie chce być mo-carstwem, którym od dawna nie jest, a Niemcy pragną zredukować w Europie wpływy USA, bo znowu chcą grać w niej pierwsze skrzypce.
Język Saddama
Saddam Husajn długo demonstrował dobry humor, ale po orędziu Busha o stanie państwa odparował: "Nie boimy się diabła, lecz próbujemy go powstrzymać i odegnać". A generałów ostrzegł na wszelki wypadek: "Zdrada to akt niegodny mężczyzny. Jednak kiedy się nie uważa, może do niej dojść". Saddam - jak najbardziej - uważa, i to od lat! Dlatego od czasu do czasu pozbywa się raz na zawsze domniemanych wrogów, niepewnych przyjaciół, a nawet podejrzanych członków rodziny. Dopóki trzyma w garści instrumenty terroru, dopóty nikt mu nie podskoczy. Amerykanom odszczekuje się zaś za epitety, nazywając ich nie tylko "diabłem" i "wielkim szatanem" (który był pomysłem jego wroga - Chomeiniego), ale też piętnując Amerykę mianem "faraona naszych czasów" albo nazywając jej obywateli "współczesnymi Mongołami". Wet za wet! Kogo się nie lubi, tego trzeba zelżyć. Oni - nas, my - ich.
Obok wyzwisk z gazetowych nagłówków, istnieje także mało zbadana sfera potocznych - rzecz jasna negatywnych - wyobrażeń o przeciwniku. Amerykanie w oczach Irakijczyków i większości Arabów to imperialiści, neokolonialiści, wyzyskiwacze, krwiopijcy i aroganci, którzy roją o władztwie nad całym globem.
Arab, czyli kto?
A jak Arabowie widziani są oczyma Amerykanów? Już w latach 70. Ahmed Baha El-Din z kairskiego pisma "Al Ahram" ogłosił był w poważnym kwartalniku UNESCO, że w słowniku amerykańskich kolokwializmów "Arab" ma dwa znaczenia: l. Osoba wyglądająca dziko albo rozeźlona; 2. Osoba o ciemnej karnacji, zwłaszcza jeżeli pochodzi z grupy uważanej za prymitywną.
Z takimi, rzecz jasna, nie należy się zadawać i nie trzeba się patyczkować; a najlepiej przetrzepać im skórę. Co prezydent Bush zapowiedział już całkiem wyraźnie, gdyż "Irak jest śmiertelnym zagrożeniem dla Ameryki i dla świata"; jego doradczyni, pani Rice, dodała zaś, iż deklaracja Iraku przedłożona inspektorom ONZ to "12 200 stron kłamstw".
No i wreszcie w "osi zła" jest Iran. Chwilowo o nim cicho, lecz właśnie on jest uważany przez Amerykanów za wroga nr 1. Przecież dlatego w latach 80. USA hołubiły... Saddama Husajna, gdy jego dywizje najechały Iran, niemalże bezbronny, gdyż pogrążony w rewolucyjnym chaosie. I dziś spotyka się w amerykańskiej prasie spekulacje, że gdy Saddama się wypędzi albo zlikwiduje, to trzeba będzie Irak podratować, bo gdyby się rozpadł - kto przeciwstawi się zagrożeniom lęgnącym się w Iranie?
W tej kwestii postawa USA jest nieco niezrozumiała... Gdy przed trzema laty pisałem kolejną książkę o Iranie, dałem jej tytuł: "Szatan wraca do Iranu" - bo już wtedy, zwłaszcza wśród młodej generacji, rosła niechęć do mułłów i sympatia do Ameryki. Od tego czasu przemiany te poszły znacznie dalej. Irańczycy stali się najbardziej bodaj proamerykańscy ze wszystkich narodów Azji - ale Waszyngton tego nie zauważa. Za najbliższego sprzymierzeńca uważa zaś Arabię Saudyjską, która wypuszcza coraz więcej bąbli antyamerykanizmu; widoczny on już był podczas poprzedniej wojny w Zatoce Perskiej, kiedy to mułłowie wzywali do walki nie z Irakiem, ale z "niewiernymi" sojusznikami, których obecność "plugawiła ziemię proroka"...
I tak od słów do czynów. A niekiedy - od słów do wojny!
Wojciech Giełżyński
Wojna z pedofilami 2002 |
---|
Słowa zostały rzucone Inter arma silent Musae - "W czasie wojny milczą Muzy"; rzymskie przysłowie, prawdopodobnie trawestacja Cicerona, który powiedział, że podczas wojny "milczą prawa". Veni, vidi, vici - "Przybyłem, ujrzałem, zwyciężyłem" miał - wedle Plutarcha - napisać Juliusz Cezar po zwycięstwie nad królem Pontu Farnacesem. Alea iacta est - "Kości zostały rzucone" (poprawnie: Iacta alea est) powiedział Cezar, przekraczając rzekę Rubikon w 49 roku p.n.e. i rozpoczynając wojnę domową. Ceterum censeo Carthaginem esse delendam - "Poza tym uważam, że Kartaginę należy zniszczyć" - uparcie powtarzał Katon, kończąc przemówienia w Senacie. Na nim wzoruje się George Bush w swoich filipikach antysaddamowskich. "Wielka broń dalekosiężna - atrament w bitwach ludzi uczonych" - tak Jonathan Swift napisał w przedmowie do "Bitwy Ksiąg". "Obiecuję wam tylko krew, pot i łzy" - powiedział premier Winston Churchill w mowie do Brytyjczyków po objęciu urzędu premiera w dramatycznym momencie II wojny światowej.
|
Więcej możesz przeczytać w 6/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.