Kto odpowiada za największy skandal w naszych negocjacjach z UE?
Finowie w trakcie maratonu negocjacyjnego w 1994 r. - rok przed wstąpieniem do Unii Europejskiej - spierali się z dwunastką o każde słowo i znak interpunkcyjny w końcowym dokumencie dotyczącym spraw finansowych. "W pewnym momencie od walki o usunięcie ukośnika z wyrażenia "i/lub" zależał los wsparcia finansowego dla rolników w południowej części naszego kraju" - wspomina Antti Kuosmanen, były fiński negocjator. Nasi negocjatorzy zarówno przed szczytem UE w Kopenhadze - de facto decydującym o naszym być albo nie być we wspólnocie - jak i w jego trakcie nie byli aż tak drobiazgowi, czytając dokumenty. Kto odpowiada za największy skandal, jaki zdarzył się w trakcie polskich negocjacji z UE? Czy i kiedy polecą głowy?
Wiadomo, że nic nie wiadomo
- W pierwszej chwili uznałem to za żart - komentuje zamieszanie wokół warunków naszego wstąpienia do unii poseł SLD Tadeusz Iwiński, sekretarz stanu ds. międzynarodowych w kancelarii premiera, uczestnik kopenhaskich rozmów. - PSL szaleje. Kalinowski twierdzi, że unia kręci za naszymi plecami i grozi zerwaniem koalicji oraz wezwaniem do głosowania przeciw przystąpieniu do UE w referendum. Jakby go w Kopenhadze nie było! - denerwuje się inny koalicyjny polityk. Powód afery? Jak dowiedzieliśmy się w MSZ, już załącznik do protokołu spisanego po szczycie w Kopenhadze, który Bruksela przesłała naszym negocjatorom (dotarł około 20 grudnia), pozwalał podejrzewać, że unia zupełnie inaczej niż polscy politycy interpretuje część porozumień zawartych przez premiera Millera z przedstawicielami piętnastki. Potwierdziła to treść proponowanego traktatu akcesyjnego, który 10 stycznia przyszedł do polskiego MSZ z sekretariatu Rady Ministrów UE.
Niektóre wątpliwości (dotyczące m.in. obrotu ziemią, wysokości kwoty mlecznej) wyjaśniła wysłana w trybie ekspresowym 28 stycznia do Brukseli ekipa w składzie: minister ds. europejskich Danuta Hübner, wiceszef MSZ Jan Truszczyński oraz wiceminister rolnictwa Jerzy Plewa. Dwa dni później Truszczyński znów gościł w siedzibie Komisji Europejskiej, doprecyzowując kolejne zapisy (VAT na produkty rolne, wsparcie dla małych, modernizowanych gospodarstw rolnych).
Nie rozstrzygnięta pozostaje jednak kwestia najważniejsza - sposobu podziału pieniędzy przeznaczonych na dopłaty bezpośrednie dla rolników. KE uważa, że zgodziliśmy się na podział dopłat na dwie kategorie: dwudziestopięcioprocentowe dopłaty (w stosunku do poziomu dofinansowania rolnictwa w UE) otrzymaliby wszyscy rolnicy w zależności od powierzchni ich gospodarstw (tzw. system uproszczony), a wyższe - do 55 proc., 60 proc. i 65 proc. średnich dopłat w UE w latach 2004-2006 - tylko gospodarstwa zajmujące się produkcją dotowaną we wspólnocie (zboża, tytoń, len, rośliny oleiste i hodowla bydła), w zależności od wielkości tejże produkcji.
Gra toczy się o sposób wydania w ciągu trzech lat 3 mld euro z II filaru wspólnej polityki rolnej i polskiego budżetu, czyli dodatkowych środków na dopłaty, o które UE powiększyła pierwotną ofertę dla naszych rolników. Przyjęcie unijnej wersji traktatu sprawiłoby, że tylko część gospodarstw otrzymałaby w 2004 r. dopłaty w wysokości 55 proc. (do hektara plus dopłaty do produkcji), a reszta musiałaby się zadowolić 25 proc. w systemie uproszczonym. Tymczasem szef resortu rolnictwa i wicepremier Jarosław Kalinowski nieraz obiecywał w imieniu rządu i PSL, że całość pieniędzy na dopłaty zostanie podzielona między wszystkich rolników na jednakowych zasadach.
Awanturnicy
- Mamy tylko kilka technicznych problemów z tekstem traktatu, ale nie tyle i nie takiego kalibru jak Polska - dziwi się Jan Figel, główny negocjator Słowacji. Przedstawiciele pozostałych państw kandydackich dają do zrozumienia, że Polska znów się awanturuje.
Dlaczego cała sprawa wyszła na jaw w końcu stycznia, choć protokół i propozycja traktatu prezentujące unijne stanowisko dotarły do naszych urzędników wcześniej? Marek Grela, polski ambasador przy UE, 14 stycznia uprzedzał w faksie do MSZ, że przedstawiciele wydziału ds. rolnictwa Komisji Europejskiej chcą w traktacie akcesyjnym wykluczyć możliwość przeznaczania pieniędzy z II filaru WPR na dopłaty w systemie uproszczonym.
- Wariant dopłat "do hektara" wybraliśmy już 20 listopada zeszłego roku. Obecne stanowisko KE to zupełnie nowa oferta - uważa rzecznik rządu Michał Tober. Premier Miller listownie przypomniał m.in. Günterowi Verheugenowi, komisarzowi ds. rozszerzenia, Franzowi Fischlerowi, komisarzowi ds. rolnictwa, i przewodzącemu teraz UE Kostasasowi Simitisowi, szefowi greckiego rządu, że podczas grudniowego szczytu ustalono, iż całość dopłat bezpośrednich Polska będzie mogła wypłacać wszystkim rolnikom. - Podczas finału negocjacji rozmawialiśmy tylko o sprawach najważniejszych - m.in. o wysokości dopłat. Premier nie debatuje nad techniką: sposobem kolczykowania bydła czy szczegółami rozdziału dopłat, więc rozmów na ten temat nie było - mówi jednak Iwiński. - Skoro system uproszczony wybraliśmy miesiąc przed szczytem, w Kopenhadze było chyba oczywiste, że jest to nadal aktualne, również w stosunku do hojniejszej oferty UE - tłumaczy rzecznik rządu.
Zgubione dwa miesiące
- Informację o tym, że proponujemy mieszany system dopłat i do hektara, i do produkcji, zamieściliśmy w dwóch pismach przekazanych polskiemu rządowi w końcu października 2002 r. i 11 grudnia, dwa dni przed szczytem kopenhaskim. Nie powinno to być zaskoczeniem dla Polaków - twierdzi tymczasem Gregor Kreutzhuber, rzecznik komisarza Fishlera. 28 stycznia do Warszawy dotarł z Brukseli list przypominający o tych faktach. Oznaczałoby to, że w Kopenhadze nie wynegocjowano, lecz tylko obwieszczono z pompą przyznanie nam nowych pieniędzy na dopłaty (ponad proponowane początkowo 25 proc.), bo wstępną propozycję - przynajmniej w zakresie możliwości dopłacania rolnikom z naszego budżetu - Warszawa otrzymała po raz pierwszy dwa miesiące przed szczytem. Przyczyną niedopatrzeń teoretycznie mógł być pośpiech. - Teksty te były przeczesane gęstym grzebieniem. Nie ma sensu rozważanie, czy ktoś czegoś nie doczytał - powiedział jednak "Wprost" wieczorem 30 stycznia, po zakończeniu rozmów wyjaśniających w Brukseli, wiceminister Truszczyński.
Kto jest winny?
Formalnie odpowiedzialność spada (w kolejności) na głównego negocjatora Jana Truszczyńskiego i jego doradców, minister Danutę Hübner, pracowników Departamentu Unii Europejskiej i Obsługi Negocjacji Akcesyjnych w MSZ (i jego dyrektora Pawła Świebodę) oraz wiceministra rolnictwa Jerzego Plewę, odpowiedzialnego za negocjacje w sprawie rolnictwa. - Do Ministerstwa Rolnictwa kierujemy wszelkie dokumenty z UE dotyczące sektora rolniczego i ono proponuje ewentualne zmiany ustaleń - podkreśla wysoki urzędnik MSZ.
W Kopenhadze byli zarówno Kalinowski, jak i Plewa, dlaczego więc żaden z nich nie zwrócił premierowi uwagi na konieczność doprecyzowania ustaleń dotyczących podziału dopłat? Dlaczego nie wpadli na to w ciągu prawie dwóch miesięcy od otrzymania pierwszego ze wspomnianych wcześniej dokumentów unijnych, które poprzedzały szczyt w Kopenhadze? Być może po to, by wicepremier Jarosław Kalinowski mógł zachować twarz przed wyborczą bazą PSL, masą podupadłych gospodarzy ledwo wiążących koniec z końcem w kilkuhektarowych zagrodach, a potem zwalić całe zamieszanie na unię.
- Sami jesteśmy sobie winni - skomentował kopenhaską wpadkę poseł SLD Józef Oleksy, szef sejmowej Komisji Integracji Europejskiej. Jak powiedział "Wprost", nie mamy co liczyć na to, że UE ugnie się pod polską presją i zaakceptuje naszą wersję umowy akcesyjnej. Nadzór parlamentu nad procesem integracji jest iluzoryczny. W kuluarach Sejmu mówi się, że lekceważenie Komisji Integracji Europejskiej wyprowadziło już z równowagi Oleksego, który zażądał od rządu wglądu w dokumenty i stenogramy ze spotkań z przedstawicielami UE.
Obawy Oleksego potwierdza rzecznik komisarza Fischlera. - My dotrzymujemy zobowiązań. To, co ustalono w Kopenhadze, jest w całości wpisywane do traktatu i nie można powtórnie otworzyć negocjacji - mówi. Urzędnicy KE powiedzieli nam, że dyskutować możemy już tylko o tym, które uprawy lub hodowle będą dotowane pieniędzmi przesuniętymi z funduszy strukturalnych, ale nie o całkowitym powrocie do systemu uproszczonego. Nie dziwi, że UE naciska na system mieszany. Dopłacanie wszystkim naszym rolnikom "do hektara" zamiast do określonej produkcji oznaczałoby wsparcie także tych, którzy mają uprawy bądź hodowle nie dotowane w unii. - Polscy rolnicy nie powinni zakłócać równowagi na wspólnym rynku - przekonuje Kreutzhuber. Krótko mówiąc, Bruksela boi się, iż system uproszczony sprawi, że na przykład nasi producenci ziemniaków będą bardziej konkurencyjni niż unijni.
Brukselska lodówka
Günter Verheugen, komisarz ds. rozszerzenia UE, radzi nie przykładać zbytniej wagi do obecnych problemów. - Konieczność wyjaśniania wielu spraw świadczy jednak o zaniedbaniach w negocjacjach - dodaje niedwuznacznie. - Po wyborze przez Polskę amerykańskiego, a nie europejskiego myśliwca dla wojska oraz w związku z proamerykańskim stanowiskiem RP w kwestii irackiej eurokraci postanowili dać nam nauczkę - uważa natomiast wysoki urzędnik państwowy. - Lodówka - tak stosunki na linii Warszawa - Bruksela lapidarnie określa cytowany wcześniej polityk koalicji.
Więcej możesz przeczytać w 6/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.