Formalnie otwarte wrota do niemieckiego rynku w praktyce są dla polskich firm zamknięte
Przesłuchiwano mnie tak, jakbym był przestępcą. Rzucono na stół kajdanki, wyprowadzano mnie do samochodu, że niby zostaję zabrany do więzienia na trzy lata, potem znów wprowadzono do budynku i ostrzegano, bym nie kłamał, bo i tak znają prawdę - opowiada Bronisław Chłond, jeden z dwustu pracowników polskiej firmy Abimex, która budowała wizytówkę Norymbergi, 34-piętrową Business Tower. Henrykowi Guzdeckiemu, współwłaścicielowi tej firmy, postawiono wyssany z palca zarzut nieprawidło-wości finansowych (oszacowanych na 700 tys. marek), z którego go potem oczyszczono. - Gdybyśmy się poddali, bylibyśmy zrujnowani na tym rynku. Może o to właśnie chodziło? - zastanawia się Guzdecki. Niestety, to bardzo prawdopodobne. Niemcy, którzy domagają się pełnego dostępu do innych rynków, swego bronią zaciekle niczym socjalnej gospodarki rynkowej.
Polak zawsze podejrzany
"Zaufanie jest dobre, kontrola jeszcze lepsza" - mówi niemieckie przysłowie. Jak twierdzą polscy przedsiębiorcy, w ich wypadku ta zasada jest stosowana bez litości. Naloty kontrolerów to codzienność polskich firm w Niemczech. Sprawdzane są biura, mieszkania, samochody, zabierane komputery, dokumenty. - Zdążyliśmy do tego przywyknąć, ale z niektórymi metodami nie można się pogodzić - ubolewa Julian Korman, prezes Stowarzyszenia Polskich Przedsiębiorstw Usługowych VdPD w Kolonii. Przykładów na to, że według Niemców "lepsza jest kontrola", są setki. W Dortmundzie podczas sprawdzania olsztyńskiej firmy Sow-Granit jednego z robotników przykuto kajdankami do krzesła. Podczas zimowej inspekcji w Marabudzie w Augsburgu robotników zamknięto na kilka godzin w nie ogrzewanym baraku i pojedynczo wzywano do składania zeznań. W Wiesbaden inżynier z warszawskiej firmy Domicylium został poddany drobiazgowej kontroli z penetracją odbytu włącznie, ponieważ przez ponad pół roku używał polskiego prawa jazdy, nie dopełniając wymogu zamiany go na niemiecki dokument.
W firmie Polbau aresztowano 16 osób, choć ich pozwolenia na pracę znajdowały się w biurze na budowie. Przetrzymano ich rozebranych do slipek przez kilkanaście godzin. Sprawą zajęło się polskie MSZ. W oficjalnym wyjaśnieniu przyznano, że zatrzymani zostali rozebrani, lecz w pomieszczeniu były podgrzewane podłogi, nie podano im niczego do picia, bo nikt nie prosił, a kajdanki założono im dlatego, żeby nie zrobili sobie krzywdy...
Totalna dyskryminacja
Mogłoby się wydawać, że im bliżej przyjęcia Polski do Unii Europejskiej, tym łatwiejszy dostęp do tamtejszego rynku pracy. Obserwujemy, że jest odwrotnie - mówi Mirosław Rzepka, szef Związku Polskich Przedsiębiorstw Budowlanych VPBD w Niemczech. Jego organizacja, mająca siedzibę w Monachium, reprezentuje 46 firm. Lista ich skarg i zażaleń jest długa: począwszy od procedury wizowej i wymogów proceduralnych, na rozliczeniach finansowych i karach skończywszy.
Józef Olszyński, kierownik Wydziału Ekonomiczno-Handlowego Ambasady RP w Berlinie, podkreśla, że Niemcy były pierwszym i jedynym krajem UE, który już dziesięć lat temu formalnie uchylił drzwi do swego rynku pracy. Porozumienia międzyrządowe uzupełniono jednak przepisami, które redukują swobodę działania polskich przedsiębiorstw. Kontrakty polskich firm z niemieckimi zatwierdzają specjalne urzędy. Zgodę na zawarcie umowy wydaje się tylko wtedy, gdy urzędnicy stwierdzą, że przedsiębiorstwo z RFN nie zwolniło żadnych pracowników i nie wprowadziło skróconego czasu pracy. Polskie firmy nie mogą negocjować kontraktów bezpośrednio z inwestorami. Skazane są na pośredników, co podwyższa ceny usług. Polacy mogą występować wyłącznie w roli podwykonawców. Takie ograniczenia nie obowiązują niemieckich firm w Polsce. Nasze firmy w RFN nie mają nawet prawa wywiesić własnych szyldów reklamowych!
- Asymetrię można dostrzec niemal w każdej kwestii - podkreśla prezes Korman z VdPD w Kolonii. Polacy zostali "skoszarowani" w Centralnym Urzędzie Finansowym w Oranienburgu i Centralnym Urzędzie Pracy w Duisburgu. Jeśli firma prowadzi działalność pod Monachium, musi z każdą sprawą jeździć na drugi koniec Niemiec. Opłaty za druki zezwoleń na pracę muszą być uiszczane gotówką. Zatrudnienie każdego pracownika (nawet gdyby pracował tylko dzień) kosztuje 75 euro miesięcznie. - To są worki pieniędzy, bo w sumie dowozimy około 25 mln euro rocznie - twierdzi Korman. Oprócz wizy, którą załatwia się tylko w Polsce, w paszporcie wpisywana jest nazwa polskiej firmy i niemieckiego zleceniodawcy, numer kontraktu i adres budowy. Polski pracodawca nie może dysponować swoimi ludźmi. Jeśli dźwigowy ma zajęcie na godzinę, nie może później pracować na budowie na sąsiedniej ulicy. Przeniesienie wymaga powtórzenia procedury - począwszy od wystąpienia o wizę w konsulacie w Polsce - uzyskania nowych zezwoleń i wniesienia opłaty 75 euro.
Pracownik mający kilka uprawnień, na przykład murarz-tynkarz-betoniarz, może wykonywać tylko jeden zawód, jeśli chciałby pracować w innym charakterze, niż zadeklarował na początku, musiałby wystąpić o nową wizę i przejść raz jeszcze mitręgę rejestracyjną. Za złamanie tych zakazów grozi kara do 50 tys. euro. Poza Centralnym Urzędem Pracy o podjęciu zatrudnienia przez każdą osobę muszą być powiadamiane także lokalne urzędy pracy. Jeśli meldunek wpłynie kilka minut po wejściu robotnika na budowę, przedsiębiorstwu grozi kara do tysiąca euro. Zapłaciło ją wiele firm, m.in. Polservice, Instalexport i Budimex.
Opieka socjalna
Jeśli nasz pracownik jedzie do kraju na dwa dni, musi być wymeldowany i po powrocie zameldowany w lokalnym urzędzie - skarży się Mirosław Rzepka z VPBD w Monachium. Gdy ktoś przepracował ponad dziewięć miesięcy, na przykład dwa lata, tyle samo czasu musi spędzić w kraju, nim znów będzie mógł przyjechać do pracy. Najgorsze jest mnożenie wymogów opieki socjalnej. Polskim firmom nakazano przynależność do prywatnej kasy urlopowej ULAK w Wiesbaden. Na jej konto muszą wpłacać za każdego zatrudnionego 15,80 proc. płacy brutto. ULAK wypłaca je, gdy pracownicy jadą do kraju. - Ostatnio kazano nam płacić dodatek rozłąkowy w wysokości 196,20 euro od osoby, planuje się też podwyżkę minimalnej płacy z 10,12 euro na godzinę do 12,47 euro. W tej sytuacji nie zdołamy konkurować na tutejszym rynku, zwłaszcza że niektóre niemieckie firmy są dotowane - komentuje Rzepka.
Polscy przedsiębiorcy są przekonani, że jeśli nasze firmy działające w Niemczech nie dostaną takich praw, jakie mają niemieckie przedsiębiorstwa w Polsce, wkrótce znikną z rynku RFN. W raporcie kolońskiego związku przedsiębiorstw VdPD o barierach prawnych odnotowano: "Najbardziej błahe wykroczenia biurokratyczno-administracyjne, często polegające na przeoczeniu, karane są grzywną do 25 tys. euro, a tzw. przestępstwa płacowe grzywną do 0,5 mln euro, nie licząc sankcji wykluczenia z rynku". Puentą musi być brutalna konstatacja: Polen raus!
Szybko, łatwo, tanio |
---|
Niemcy chętnie korzystają z możliwości łatwej ekspansji zagranicznej, zwłaszcza w Europie Środkowej i Wschodniej. - Inwestują tylko w pewny biznes: tam gdzie ryzyko jest małe, koszty niewielkie, a konkurencja stosunkowo słaba - uważa Zygmunt Janiec z Izby Przemysłowo-Handlowej Inwestorów Zagranicznych. W rankingu najbardziej konkurencyjnych gospodarek świata firmy AT Kearney Niemcy zajmują dopiero 17. miejsce, więc po inwestorach zza Odry nie należy się spodziewać napływu know-how i najnowszych technologii. Nieprzypadkowo niemiecki kapitał najsilniejszą pozycję ma w polskich "masówkach", czyli niezbyt wymagających branżach tradycyjnej gospodarki, głównie w handlu i energetyce (koncern RWE Plus za 1,5 mld zł kupił warszawski Stoen, a wraz z nimi 5 proc. naszego rynku energii). W bankowości Niemcy zdobyli ponad 15 proc. polskiego rynku (działają u nas Deutsche Bank, Commerzbank i HypoVereinsbank). Chętnie inwestują w rynek prasowy (Passauer Neue Presse, Bauer, Gruner+Jahr czy Axel Springer Verlag), w usługi pocztowe (firmy kurierskie DHL i Servisco należą do Deutsche Post) oraz turystykę. - Sprzedaż największych niemieckich biur podróży - Neckermanna i Tui - stanowi 70 proc. wartości obrotów polskiego rynku turystycznego - informuje Janusz Pawluś, prezes Polskiej Agencji Rozwoju Turystyki. Dobrym przykładem schematu działania Niemców jest współpraca PLL LOT z Lufthansą, która w roli inwestora ma zastąpić upadły Swissair. Na razie Lufthansa wciągnęła LOT do międzynarodowego sojuszu Star Alliance, dzięki czemu połączenia między Polską i Niemcami stały się na równi dostępne dla klientów obu przewoźników. Gdy już weszła na nasz rynek, de facto za darmo, nie kwapi się z odkupieniem akcji LOT od Swissairu. - Niemcy nie zaryzykują związków kapitałowych z polskimi liniami dopóty, dopóki nie będą pewni, że nasz rynek należy do nich - twierdzi jeden z analityków rynku lotniczego. Tymczasem pod skrzydłami Luft-hansy lotnisko na Okęciu, które miało być głównym portem przesiadkowym w tej części Europy, zaczyna powoli pełnić funkcję punktu dowozowego do powstającego hubu w Berlinie. Tam gdzie minimalnym nakładem sił i pieniędzy można pozyskać sporą część rynku, najlepiej kupując monopol, inwestorzy z RFN pojawiają się natychmiast. Krzysztof Grzegrzółka |
Więcej możesz przeczytać w 16/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.