W mediach osobowość jest coraz częściej wartością niepożądaną. Prezenterzy mają się tylko idealnie dopasować do formatu
W nadawanym przez TVN programie "Jestem, jaki jestem" poświęconym obserwowaniu życia prywatnego i zawodowego Michała Wiśniewskiego, lidera zespołu Ich Troje, raz po raz dochodzi do zaskakujących sytuacji, w języku dawnej inteligencji określanych jako faux pas. Ich autorem jest zwykle sam główny bohater, z upodobaniem pławiący się w prowokacjach własnego pomysłu i kroju. Jedna z takich sytuacji dała mi jednak do myślenia.
Było to w trakcie niedzielnego wydania programu noszącego podtytuł "Ring" i emitowanego na żywo. Wiśniewski niespodziewanie oskarżył Huberta Urbańskiego, prowadzącego z nim niedzielne rozmowy, o dwulicowość: "Dla mnie jesteś w czasie programu miły, a potem za plecami mówisz do ludzi, że musisz tak się zachowywać, bo ci każą. A ja o wszystkim wiem, bo ci ludzie, do których to mówisz, przychodzą potem do mnie i mi to powtarzają". Dawno już u nikogo nie widziałem tak rzadkiej miny jak ta, którą miał w tym momencie Urbański. Nawet niespecjalnie próbował się tłumaczyć. Niby zaprzeczał, ale wybitnie nieprzekonująco, jakby puszczał do publiczności oko, czyli robił właśnie to, co mu zarzucił Wiśniewski.
Paradoksalnie, moment ten stał się gestem nieoczekiwanej szczerości. Urbański, który po zakończeniu emisji quizu "Milionerzy" w sposób mechaniczny został obsadzony w roli gospodarza niedzielnej mszy ku czci populistycznego idola, znalazł się w sytuacji do niego nie pasującej. Mimowolnie pokazał nam, że w mediach początku XXI wieku osobowość prezenterów i dziennikarzy jest coraz częściej wartością niepożądaną. Oni mają się przecież idealnie dopasować do formatu programu, a nie tworzyć go, opierając się na własnym smaku, doświadczeniu, wiedzy czy inteligencji.
Minęły czasy, gdy dla wybitnych postaci TV wymyślano programy, by jak najciekawiej mogły w nich zaistnieć. Dziś kupuje się od medialnych fabryk gotowe formaty, a potem dopasowuje do nich wykonawców. W cenie są więc przeciętniacy, idealne telewizyjne wieszaki, na których da się zainstalować każdy format nowego talk show, reality show czy quizu.
W telewizji powtórzyła się sytuacja, którą wcześniej z całą ostrością obserwowaliśmy w świecie kolorowych magazynów: miejsce wielkich aktorskich gwiazd, o niezwykłej intensywności oddziaływania, oryginalnej urodzie i skomplikowanych charakterach, zajęły supermodelki, czyli kobiety piękne, ale też tylko piękne. Był to jednak jedynie etap przejściowy, gdy liczyły się jeszcze nazwiska. Claudia Schiffer, Cindy Crawford, Naomi Campbell czy Linda Evangelista traktowane były jak gwiazdy, choć bynajmniej nimi nie były. Szybko jednak i one okazały się zbyt wyrafinowane jak na nowe czasy. Teraz, przesunięte na przedwczesną emeryturę, muszą patrzeć jak ich miejsca zajmują bezimienne kobiety wieszaki, modelki służące do nakładania na nie nowych, uszytych przez światowych krawców ubrań.
Owe ubrania to są właśnie formaty, tyle że krawieckie: poszukuje się do nich osób o określonym wzroście, obwodzie w biuście, talii i biodrach. To wszystko. Reszta jest nieistotna, bo przecież na każdą, nawet łysą głowę można założyć perukę, ciało można wypomadować, usta i piersi wypełnić silikonem, a mężczyznom dodać męskości, wkładając w slipki króliczą łapkę.
Podobnie stało się w telewizji. Dziś najbardziej liczy się wzrost, wiek i przezroczystość charakteru, by ten ostatni nie przesłonił świętego - bo kupionego za dolary - licencyjnego formatu. Koleżanka, która prowadzi zajęcia ze studentami wydziału dziennikarstwa, żaliła mi się niedawno, że jej wychowankowie kompletnie zatracili instynkt współzawodnictwa i chęć, by się wyróżniać. Jakby się bali, że im to przeszkodzi w karierze. Wytłumaczyłem jej, że nie powinna się im dziwić: wszak wieszak, by mógł być w częstym użyciu, musi być pusty; nic na nim nie może wisieć.
Tymczasem Hubert Urbański to taki wieszak, na którym omyłkowo zostało trochę bielizny - niby niewiele, ale jednak ma swój styl i zapach. Na dodatek nie chce z niego zrezygnować. To zapewne dlatego podkreśla tu i tam - jeśli wierzyć donosicielom Wiśniewskiego - że tak naprawdę myśli co innego, niż musi mówić w programie. Lider Ich Troje wypunktował swojego przeciwnika inteligentnie i z wyszukanym okrucieństwem. Zwrócił przy okazji uwagę na to, że medialne kłamstwo popełniane w telewizji w imię statystyk oglądalności i rozrywki budzi w widzach niesmak i rozczarowanie. I bardzo dobrze! Może przyspieszy to koniec epoki telewizyjnych wieszaków, a poukrywane na wewnętrznej emigracji ekranowe osobowości oraz kandydaci na nie, starannie zakonspirowani wśród studentów, wyjdą wreszcie z cienia.
[email protected]
Było to w trakcie niedzielnego wydania programu noszącego podtytuł "Ring" i emitowanego na żywo. Wiśniewski niespodziewanie oskarżył Huberta Urbańskiego, prowadzącego z nim niedzielne rozmowy, o dwulicowość: "Dla mnie jesteś w czasie programu miły, a potem za plecami mówisz do ludzi, że musisz tak się zachowywać, bo ci każą. A ja o wszystkim wiem, bo ci ludzie, do których to mówisz, przychodzą potem do mnie i mi to powtarzają". Dawno już u nikogo nie widziałem tak rzadkiej miny jak ta, którą miał w tym momencie Urbański. Nawet niespecjalnie próbował się tłumaczyć. Niby zaprzeczał, ale wybitnie nieprzekonująco, jakby puszczał do publiczności oko, czyli robił właśnie to, co mu zarzucił Wiśniewski.
Paradoksalnie, moment ten stał się gestem nieoczekiwanej szczerości. Urbański, który po zakończeniu emisji quizu "Milionerzy" w sposób mechaniczny został obsadzony w roli gospodarza niedzielnej mszy ku czci populistycznego idola, znalazł się w sytuacji do niego nie pasującej. Mimowolnie pokazał nam, że w mediach początku XXI wieku osobowość prezenterów i dziennikarzy jest coraz częściej wartością niepożądaną. Oni mają się przecież idealnie dopasować do formatu programu, a nie tworzyć go, opierając się na własnym smaku, doświadczeniu, wiedzy czy inteligencji.
Minęły czasy, gdy dla wybitnych postaci TV wymyślano programy, by jak najciekawiej mogły w nich zaistnieć. Dziś kupuje się od medialnych fabryk gotowe formaty, a potem dopasowuje do nich wykonawców. W cenie są więc przeciętniacy, idealne telewizyjne wieszaki, na których da się zainstalować każdy format nowego talk show, reality show czy quizu.
W telewizji powtórzyła się sytuacja, którą wcześniej z całą ostrością obserwowaliśmy w świecie kolorowych magazynów: miejsce wielkich aktorskich gwiazd, o niezwykłej intensywności oddziaływania, oryginalnej urodzie i skomplikowanych charakterach, zajęły supermodelki, czyli kobiety piękne, ale też tylko piękne. Był to jednak jedynie etap przejściowy, gdy liczyły się jeszcze nazwiska. Claudia Schiffer, Cindy Crawford, Naomi Campbell czy Linda Evangelista traktowane były jak gwiazdy, choć bynajmniej nimi nie były. Szybko jednak i one okazały się zbyt wyrafinowane jak na nowe czasy. Teraz, przesunięte na przedwczesną emeryturę, muszą patrzeć jak ich miejsca zajmują bezimienne kobiety wieszaki, modelki służące do nakładania na nie nowych, uszytych przez światowych krawców ubrań.
Owe ubrania to są właśnie formaty, tyle że krawieckie: poszukuje się do nich osób o określonym wzroście, obwodzie w biuście, talii i biodrach. To wszystko. Reszta jest nieistotna, bo przecież na każdą, nawet łysą głowę można założyć perukę, ciało można wypomadować, usta i piersi wypełnić silikonem, a mężczyznom dodać męskości, wkładając w slipki króliczą łapkę.
Podobnie stało się w telewizji. Dziś najbardziej liczy się wzrost, wiek i przezroczystość charakteru, by ten ostatni nie przesłonił świętego - bo kupionego za dolary - licencyjnego formatu. Koleżanka, która prowadzi zajęcia ze studentami wydziału dziennikarstwa, żaliła mi się niedawno, że jej wychowankowie kompletnie zatracili instynkt współzawodnictwa i chęć, by się wyróżniać. Jakby się bali, że im to przeszkodzi w karierze. Wytłumaczyłem jej, że nie powinna się im dziwić: wszak wieszak, by mógł być w częstym użyciu, musi być pusty; nic na nim nie może wisieć.
Tymczasem Hubert Urbański to taki wieszak, na którym omyłkowo zostało trochę bielizny - niby niewiele, ale jednak ma swój styl i zapach. Na dodatek nie chce z niego zrezygnować. To zapewne dlatego podkreśla tu i tam - jeśli wierzyć donosicielom Wiśniewskiego - że tak naprawdę myśli co innego, niż musi mówić w programie. Lider Ich Troje wypunktował swojego przeciwnika inteligentnie i z wyszukanym okrucieństwem. Zwrócił przy okazji uwagę na to, że medialne kłamstwo popełniane w telewizji w imię statystyk oglądalności i rozrywki budzi w widzach niesmak i rozczarowanie. I bardzo dobrze! Może przyspieszy to koniec epoki telewizyjnych wieszaków, a poukrywane na wewnętrznej emigracji ekranowe osobowości oraz kandydaci na nie, starannie zakonspirowani wśród studentów, wyjdą wreszcie z cienia.
[email protected]
Więcej możesz przeczytać w 16/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.