Polscy pisarze nie potrafią zdobywać serc czytelników Witold Gombrowicz powiedział kiedyś, że narodzinom arcydzieła towarzyszy wrzawa, entuzjazm, dźwięk dzwonów. Praktyka pokazuje, że bywa inaczej. Arcydzieła Cypriana Kamila Norwida, Bolesława Prusa czy Fiodora Dostojewskiego przychodziły na świat bez szczególnie wystawnej ceremonii, choć do nich miała należeć przyszłość. Wartość książek weryfikuje czas. A jednak trudno się oprzeć marzeniu, że jeszcze za naszego życia będziemy świadkami narodzin prawdziwego arcydzieła. Podobna nadzieja (umiarkowana, a z upływem lat coraz słabsza) towarzyszy czytelnikom, krytykom, badaczom literatury. Pod koniec XX wieku w różnych krajach zorganizowano ankiety i plebiscyty, których celem było wyłonienie listy najlepszych książek stulecia. Sensacji nie zanotowano, co najwyżej ujawniły się drobne różnice: jedni kochają Michaiła Bułhakowa, innym bliższy jest Tomasz Mann, a wszyscy szanują Jamesa Joyce'a i Franza Kafkę. Policzono głosy i prawie niepostrzeżenie rozpoczął się w literaturze wiek XXI, którego charakter, tęsknoty, osiągnięcia pozostają na razie intrygującą zagadką.
Polak nie potrafi?
Na powitanie nowego tysiąclecia (w 2001 r.) ukazała się książka, o której najczęściej mówiono z entuzjazmem. Pierwsze arcydzieło XXI wieku? Czas pokaże. Na razie powieść Iana McEwana "Pokuta" została uznana za jedno z najwybitniejszych osiągnięć literackich nie tylko w Anglii, lecz na całym czytającym jeszcze świecie. To ogromny sukces, zważywszy na to, że tworzą ciągle Gabriel García Márquez, Milan Kundera, Günter Grass, Thomas Pynchon i inne znakomitości.
"Pokuta" zawiera misterny traktat o filozofii czasu dotkniętej przez relatywizm. To opowieść o nieśmiertelnej miłości, to rozprawa o wolności twórcy. McEwan każe swej bohaterce balansować między fikcją a rzeczywistością. Miesza przeszłość, teraźniejszość i czas, który zaistniał tylko w wyobraźni. Po mistrzowsku odwołuje się do Williama Faulknera i Marcela Prousta, tworząc mimo wszystko historię, która może dostarczyć satysfakcji zarówno profesorowi Oksfordu, jak i gospodyni domowej.
"Pokutę" szybko przełożono na ważniejsze języki. Ukazało się również polskie tłumaczenie i niejeden czytelnik zamykał książkę z westchnieniem i poczuciem zazdrości. Nie chodzi rzecz jasna o to, by polski prozaik kopiował obce wzory. Naśladowców Márqueza, Umberto Eco i innych głośnych autorów mamy przecież pod dostatkiem. Wydaje się jednak, że moment, w którym pojawi się u nas wielka powieść (niekoniecznie na miarę "Ulissesa", może chociaż na miarę "Lalki"), raczej się oddala, niż przybliża.
Pisarze bez książek
Literatura, traktowana jako całość, ma się na ogół dobrze. W każdym razie nałogu pisania, wydawania i czytania nie wytępiły szalejące komputery ani wszechwładny Internet. Te groźne wynalazki okazały się równie bezradne, jak kiedyś kino, telewizja czy gazety. Jesteśmy narodem średniej wielkości i fakt, że w naszym kraju żyje co najmniej kilku wybitnych pisarzy, możemy chyba uznać za wypełnienie normy. Z drugiej strony, warto może zauważyć, że w ostatnich latach dokonuje się ewolucja, której skutki mogą zaniepokoić miłośników literatury.
Przeciętny czytelnik, maturzysta, student zapytany o nazwiska żyjących polskich pisarzy wymieni bez wahania Czesława Miłosza, Wisławę Szymborską, Tadeusza Różewicza, księdza Jana Twardowskiego, a od tegorocznej jesieni być może również Jarosława Marka Rymkiewicza (znamienne, że wszyscy wymienieni to poeci). Jednak pytanie o tytuły ich ostatnich książek wprawia wielu rozmówców w konsternację. Równie kłopotliwe okazuje się dla nich wymienienie najważniejszych polskich książek ostatnich lat. A nie są to chyba pytania adresowane wyłącznie do specjalistów? Ostatecznie nazwisko Bolesława Prusa kojarzy się z "Lalką" i "Faraonem", a nazwisko odchodzącej już w zapomnienie Marii Dąbrowskiej - z "Nocami i dniami".
Sceptycy powiadają, że współczesna publiczność nie wyrabia już sobie opinii na podstawie lektury. Literatura stała się częścią rzeczywistości medialnej, w której liczą się jedynie osobistości medialne (Miłosz, ks. Twardowski), medialne mimo woli (Szymborska) lub poznane w szkole na lekcjach języka polskiego (Różewicz). Najczęściej pisarz staje się atrakcyjny z chwilą otrzymania znaczącej nagrody. Jeśli jest to Nagroda Nobla, w oczach dziennikarzy laureat może osiągnąć notowania nie gorsze niż głośny aferzysta, seryjny morderca, kandydat w wyborach prezydenckich, odtwórczyni głównej roli w filmowej superprodukcji. Faktem zgoła niemedialnym byłoby natomiast pojawienie się arcydzieła. To okrutny żart, bo oczywiście tego typu informacja nie może - siłą rzeczy - znaleźć się w serwisach żadnej agencji. Moim zdaniem, jest to okoliczność bardzo sprzyjająca z punktu widzenia prawdziwego miłośnika literatury. Potężne medialne imperium może uczynić nawet słabą książkę pozycją głośną i szeroko dyskutowaną. Może uznać ją za wydarzenie sezonu i zapewnić autorowi autentyczną popularność. A jednak nie jest w stanie nadać jej rangi arcydzieła. Tego rodzaju weryfikacja dokonuje się bowiem w rzeczywistości pozamedialnej.
Ta rzeczywistość pozamedialna ciągle jeszcze istnieje, choć do tworzących ją zjawisk dotrzeć coraz trudniej. Żadne z wpływowych czasopism ukazujących się w dzisiejszej Polsce nie jest pismem literackim. Czyżby periodyk w rodzaju przedwojennych "Wiadomości Literackich", wstrząsających sumieniem inteligencji i kształtujących snobistyczne gusty, należał do sfery nierealnych marzeń? Takiego pisma nie zastąpią dodatki do gazet codziennych, w których informacja miesza się nieuchronnie z reklamą.
Stracona dekada
W następstwie informacyjnego szumu, nierównych szans na rynku i całego splotu mniej jasnych okoliczności nie docierają do czytelnika pozycje cenne, oryginalne, ambitne. Trudno o nich usłyszeć, trudno je wziąć do ręki, wypożyczyć z biblioteki, kupić w księgarni. Przypadek prozy Piotra Wojciechowskiego, autora znakomitego, a ledwie zauważonego "Harpunnika otchłani", jest tu bardzo wymowny. Krytyka przez wiele lat tęskniła do prawdziwej powieści współczesnej, będącej summą doświadczeń całego pokolenia. Ale gdy w 1997 r. Witold Horwath wydał spełniający te oczekiwania "Seans", recenzentów stać było jedynie na zniechęcającą do lektury dezinformację.
Głośne polskie powieści ostatniego dziesięciolecia najczęściej nie przejawiały podobnych ambicji. Powielając dobrze znane wzory, osiągały umiarkowany sukces rynkowy, bo już nie zawsze czytelniczy. Pisane pospiesznie, zaspokajały autentyczne lub urojone zapotrzebowanie na nowości wydawnicze (klasyczny przypadek Olgi Tokarczuk). Zdobywały rynek, ale nie serca czytelników. I może dlatego nawet kandydaci na polonistów nie potrafią zwykle wymienić tytułu ani jednej polskiej powieści minionego dziesięciolecia. Natomiast "Harry Potter" jest znany wszystkim.
Na powitanie nowego tysiąclecia (w 2001 r.) ukazała się książka, o której najczęściej mówiono z entuzjazmem. Pierwsze arcydzieło XXI wieku? Czas pokaże. Na razie powieść Iana McEwana "Pokuta" została uznana za jedno z najwybitniejszych osiągnięć literackich nie tylko w Anglii, lecz na całym czytającym jeszcze świecie. To ogromny sukces, zważywszy na to, że tworzą ciągle Gabriel García Márquez, Milan Kundera, Günter Grass, Thomas Pynchon i inne znakomitości.
"Pokuta" zawiera misterny traktat o filozofii czasu dotkniętej przez relatywizm. To opowieść o nieśmiertelnej miłości, to rozprawa o wolności twórcy. McEwan każe swej bohaterce balansować między fikcją a rzeczywistością. Miesza przeszłość, teraźniejszość i czas, który zaistniał tylko w wyobraźni. Po mistrzowsku odwołuje się do Williama Faulknera i Marcela Prousta, tworząc mimo wszystko historię, która może dostarczyć satysfakcji zarówno profesorowi Oksfordu, jak i gospodyni domowej.
"Pokutę" szybko przełożono na ważniejsze języki. Ukazało się również polskie tłumaczenie i niejeden czytelnik zamykał książkę z westchnieniem i poczuciem zazdrości. Nie chodzi rzecz jasna o to, by polski prozaik kopiował obce wzory. Naśladowców Márqueza, Umberto Eco i innych głośnych autorów mamy przecież pod dostatkiem. Wydaje się jednak, że moment, w którym pojawi się u nas wielka powieść (niekoniecznie na miarę "Ulissesa", może chociaż na miarę "Lalki"), raczej się oddala, niż przybliża.
Pisarze bez książek
Literatura, traktowana jako całość, ma się na ogół dobrze. W każdym razie nałogu pisania, wydawania i czytania nie wytępiły szalejące komputery ani wszechwładny Internet. Te groźne wynalazki okazały się równie bezradne, jak kiedyś kino, telewizja czy gazety. Jesteśmy narodem średniej wielkości i fakt, że w naszym kraju żyje co najmniej kilku wybitnych pisarzy, możemy chyba uznać za wypełnienie normy. Z drugiej strony, warto może zauważyć, że w ostatnich latach dokonuje się ewolucja, której skutki mogą zaniepokoić miłośników literatury.
Przeciętny czytelnik, maturzysta, student zapytany o nazwiska żyjących polskich pisarzy wymieni bez wahania Czesława Miłosza, Wisławę Szymborską, Tadeusza Różewicza, księdza Jana Twardowskiego, a od tegorocznej jesieni być może również Jarosława Marka Rymkiewicza (znamienne, że wszyscy wymienieni to poeci). Jednak pytanie o tytuły ich ostatnich książek wprawia wielu rozmówców w konsternację. Równie kłopotliwe okazuje się dla nich wymienienie najważniejszych polskich książek ostatnich lat. A nie są to chyba pytania adresowane wyłącznie do specjalistów? Ostatecznie nazwisko Bolesława Prusa kojarzy się z "Lalką" i "Faraonem", a nazwisko odchodzącej już w zapomnienie Marii Dąbrowskiej - z "Nocami i dniami".
Sceptycy powiadają, że współczesna publiczność nie wyrabia już sobie opinii na podstawie lektury. Literatura stała się częścią rzeczywistości medialnej, w której liczą się jedynie osobistości medialne (Miłosz, ks. Twardowski), medialne mimo woli (Szymborska) lub poznane w szkole na lekcjach języka polskiego (Różewicz). Najczęściej pisarz staje się atrakcyjny z chwilą otrzymania znaczącej nagrody. Jeśli jest to Nagroda Nobla, w oczach dziennikarzy laureat może osiągnąć notowania nie gorsze niż głośny aferzysta, seryjny morderca, kandydat w wyborach prezydenckich, odtwórczyni głównej roli w filmowej superprodukcji. Faktem zgoła niemedialnym byłoby natomiast pojawienie się arcydzieła. To okrutny żart, bo oczywiście tego typu informacja nie może - siłą rzeczy - znaleźć się w serwisach żadnej agencji. Moim zdaniem, jest to okoliczność bardzo sprzyjająca z punktu widzenia prawdziwego miłośnika literatury. Potężne medialne imperium może uczynić nawet słabą książkę pozycją głośną i szeroko dyskutowaną. Może uznać ją za wydarzenie sezonu i zapewnić autorowi autentyczną popularność. A jednak nie jest w stanie nadać jej rangi arcydzieła. Tego rodzaju weryfikacja dokonuje się bowiem w rzeczywistości pozamedialnej.
Ta rzeczywistość pozamedialna ciągle jeszcze istnieje, choć do tworzących ją zjawisk dotrzeć coraz trudniej. Żadne z wpływowych czasopism ukazujących się w dzisiejszej Polsce nie jest pismem literackim. Czyżby periodyk w rodzaju przedwojennych "Wiadomości Literackich", wstrząsających sumieniem inteligencji i kształtujących snobistyczne gusty, należał do sfery nierealnych marzeń? Takiego pisma nie zastąpią dodatki do gazet codziennych, w których informacja miesza się nieuchronnie z reklamą.
Stracona dekada
W następstwie informacyjnego szumu, nierównych szans na rynku i całego splotu mniej jasnych okoliczności nie docierają do czytelnika pozycje cenne, oryginalne, ambitne. Trudno o nich usłyszeć, trudno je wziąć do ręki, wypożyczyć z biblioteki, kupić w księgarni. Przypadek prozy Piotra Wojciechowskiego, autora znakomitego, a ledwie zauważonego "Harpunnika otchłani", jest tu bardzo wymowny. Krytyka przez wiele lat tęskniła do prawdziwej powieści współczesnej, będącej summą doświadczeń całego pokolenia. Ale gdy w 1997 r. Witold Horwath wydał spełniający te oczekiwania "Seans", recenzentów stać było jedynie na zniechęcającą do lektury dezinformację.
Głośne polskie powieści ostatniego dziesięciolecia najczęściej nie przejawiały podobnych ambicji. Powielając dobrze znane wzory, osiągały umiarkowany sukces rynkowy, bo już nie zawsze czytelniczy. Pisane pospiesznie, zaspokajały autentyczne lub urojone zapotrzebowanie na nowości wydawnicze (klasyczny przypadek Olgi Tokarczuk). Zdobywały rynek, ale nie serca czytelników. I może dlatego nawet kandydaci na polonistów nie potrafią zwykle wymienić tytułu ani jednej polskiej powieści minionego dziesięciolecia. Natomiast "Harry Potter" jest znany wszystkim.
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.