Pięć najbardziej szkodliwych mitów ekonomicznych We współczesnym świecie popełniono tak wiele błędów gospodarczych, że trudno wybrać najpoważniejsze lub najśmieszniejsze. Pięć koncepcji (i ich twórcy) ma jednak zasługi szczególne. Co gorsza, koncepcje te (teoria, że inwestorzy zagraniczni szkodzą miejscowym gospodarkom, że handel międzynarodowy pogłębia bezrobocie, że gospodarka planowa jest lepsza od wolnorynkowej, że w gospodarce zawsze muszą być przegrani, wreszcie, że biedę można zwalczyć jałmużnami) są ciągle żywe. Wiem, że największym dobrodziejstwem świata jest wolny, niczym nie skrępowany kapitał. Jego mobilność utożsamia się wprawdzie niekiedy z określeniem american dream, nie jest to jednak wcale sen i nie śnią go tylko Amerykanie. Śnią go także Holendrzy, Kanadyjczycy, Brytyjczycy, Nowozelandczycy oraz, mam nadzieję, coraz częściej - Polacy. Moim dream jest to, aby świat czym prędzej pozbył się mitów i iluzji krępujących jego rozwój.
1 - Mit szkodników - zagranicznych inwestorów
Jedną z najkosztowniejszych pomyłek ostatnich dziesięcioleci było przekonanie, że zagraniczni inwestorzy wyzyskują mieszkańców i zasoby jakiegoś kraju, przez co ten kraj ubożeje. Ze strachu przed stratami wiele państw Trzeciego Świata unikało zagranicznych inwestycji lub nawet ograniczało handel międzynarodowy. Oczywiście, zagraniczni inwestorzy czerpią korzyści z kraju, w którym inwestują. Przecież po to lokują tam kapitał. Gdyby jednak ów kraj miał się przez to stać uboższy, Stany Zjednoczone powinny być jednym z najbiedniejszych krajów świata. Tylko w 2001 r. zagraniczni inwestorzy wywieźli z USA 270 mld USD. W dodatku inwestorzy działający w Stanach Zjednoczonych postępują tak od ponad stulecia.
Dlaczego więc Amerykanie nie zubożeli? Ponieważ właśnie zagraniczne inwestycje pomogły przekształcić ich państwo ze słabo zaludnionego, rolniczego kraju w giganta przemysłowego. Niektóre z najważniejszych linii kolejowych w Stanach Zjednoczonych zbudowano za pieniądze pochodzące z Europy. Te i inne przedsięwzięcia zapewniły Amerykanom znaczną zamożność. Europejczycy, rzecz jasna, skorzystali na tym, wywożąc część dodatkowych wpływów, ale Stany Zjednoczone nie stały się w wyniku tego uboższe, niż byłyby bez tych inwestycji.
Jeszcze bardziej dobitnym przykładem stał się Hongkong, gdy był brytyjską kolonią. To początkowo bardzo ubogie miasto za rządów brytyjskiego urzędnika, który wierzył w wolny rynek, przyciągnęło wielu zagranicznych inwestorów. Przywozili oni chętnie swój kapitał, ponieważ mogli go wywieźć w dowolnym momencie. Oczywiście, im swobodniej mogli wywozić pieniądze, tym bardziej chcieli je tam zostawić, by czerpać zyski z inwestycji. W ciągu kilku dziesięcioleci ta niewielka kolonia stała się takim gigantem gospodarczym, że jej obroty w handlu międzynarodowym przewyższały wpływy olbrzymiego subkontynentu indyjskiego.
Dopiero niedawno kraje Ameryki Południowej i Środkowej oraz państwa położone w innych, mniej rozwiniętych rejonach świata zmieniły politykę, by czerpać korzyści z kapitału pochodzącego z innych państw. Zupełnie niepotrzebnie całe pokolenia musiały żyć na niskim poziomie, zanim uznano, że strach przed zagranicznym "wyzyskiem" to nieporozumienie.
2 - Mit handlu międzynarodowego powiększającego bezrobocie
Kolejna pomyłka to często spotykane twierdzenie, że ograniczenia handlu międzynarodowego pozwalają chronić miejsca pracy swoich obywateli. Wprowadzone w Stanach Zjednoczonych cła na importowaną stal miały na celu obronę zatrudnienia amerykańskich pracowników przemysłu metalurgicznego. Być może w pewnej mierze przyniosło to oczekiwany skutek, ale błędne jest przekonanie, że w ostatecznym rachunku liczba uchronionych miejsc pracy przewyższała liczbę posad utraconych. W wyniku nałożenia ceł na importowaną stal amerykańscy producenci mogli podwyższyć ceny, co w rezultacie doprowadziło do wzrostu cen wszystkich produktów wytwarzanych ze stali w USA - od samochodów po platformy wiertnicze. Amerykańskie wyroby sprzedawano po sztucznie zawyżonych cenach, więc ich sprzedaż zmalała zarówno w USA, jak i na światowych rynkach, co doprowadziło do redukcji zatrudnienia.
Ponieważ o wiele więcej miejsc pracy jest w zakładach wytwarzających produkty ze stali niż w hutach, liczba zlikwidowanych stanowisk pracy znacznie przewyższała liczbę ochronionych. W czasach wielkiego kryzysu w latach 30. ubiegłego wieku kraje na całym świecie prowadziły podobną politykę, wychodząc z błędnego założenia, że ograniczenia w handlu międzynarodowym pozwalają zachować miejsca pracy. W rezultacie obroty w handlu międzynarodowym spadły o połowę w porównaniu z poprzednim dziesięcioleciem, co sprawiło, że w ostatecznym rachunku liczba pracujących zmalała.
3 - Mit o wyższości gospodarki planowej nad wolnorynkową
Przypuszczalnie największym błędem świata jest teoria, że gospodarka planowa działa lepiej niż wolnorynkowa. Ta teoria wydaje się tak przekonująca, że wiele osób w najróżniejszych częściach świata nadal w nią wierzy, chociaż systemy ekonomiczne, w których wprowadzano planowanie, wielokrotnie upadały w różnych częściach świata. Niezależnie od zamożności, którą przynoszą gospodarki wolnorynkowe, część ludzi z trudem przyjmuje, że zasady wolnego rynku mają ogromną wartość. Ponadto - niezależnie od tego, jak często rozpadają się systemy gospodarki planowej - nadal wydaje się, że wszystko działałoby doskonale, gdyby tylko planowano lepiej.
Pewne dane mogą unaocznić, co w gospodarce planowej jest błędem u samych podstaw. W ZSRR specjaliści zajmujący się ustalaniem cen musieli wyznaczyć ich aż 24 mln. Dla każdego byłoby to zadanie ponad siły. Bez trudu natomiast można się z tym uporać w gospodarce wolnorynkowej, na przykład w Stanach Zjednoczonych. Ponad 200 mln obywateli tego kraju nieustannie śledzi stosunkowo niewielką liczbę cen - sprawdzają, ile kosztują interesujące ich produkty.
4 - Mit gospodarki jako gry, w której zawsze muszą być zwycięzcy i przegrani
Jednym z nie wypowiadanych wprost błędnych założeń gospodarczych jest traktowanie gospodarki jak gry, w której czyjaś wygrana musi oznaczać przegraną kogoś innego. A przecież działalność gospodarcza odbywa się przede wszystkim dlatego, że różne strony zawierające transakcje odnoszą korzyści. W przeciwnym wypadku kupowanie, sprzedawanie, wynajmowanie lub inwestowanie nie miałoby najmniejszego sensu. Oznacza to, że wszelkie ustawy, które prowadzą do ograniczenia liczby transakcji handlowych, przynoszą szkody wszystkim zainteresowanym.
Prawa układane przez tych, którzy stają po stronie pracowników przeciw pracodawcom - jest tak w wypadku przepisów dotyczących minimalnych wynagrodzeń lub ustaw chroniących miejsca pracy - nieuchronnie prowadzą do redukcji zatrudnienia. Często przynosi to większe straty osobom pracującym niż pracodawcom. Ci bowiem zawsze mają wyjście - mogą na przykład wykorzystywać więcej maszyn, by zmniejszyć liczbę zatrudnionych.
Korzyści z wynajmu nieruchomości czerpią zarówno ich właściciele, jak i wynajmujący. Wielu polityków uważa, że ustanawiając przepisy ograniczające wolnorynkowe czynsze, chronią najemców. Kontrola czynszów jednak niemal zawsze prowadzi do braku lokali mieszkalnych, ponieważ zapotrzebowanie wzrasta, a ceny mieszkań są sztucznie zaniżone. Nie należy oczekiwać, że zacznie się wówczas budować więcej mieszkań, bo ze względu na kontrolę czynszów jest to po prostu nieopłacalne. Co więcej, w takiej sytuacji nieruchomości szybciej niszczeją, ponieważ właściciele nie są już zmuszeni do remontów i należytego utrzymania domów. Niedobory lokalowe sprawiają bowiem, że zawsze będzie więcej chętnych niż mieszkań. W miastach, w których wprowadzono surowe przepisy ograniczające wysokość czynszów, zazwyczaj wzrasta liczba bezdomnych. A żyjący na ulicach ludzie, niekiedy zimą umierający z wyziębienia, raczej nie są właścicielami nieruchomości.
5 - Mit skuteczności pomocy ubogim
Wiele fatalnych w skutkach programów gospodarczych bierze się z chęci pomocy "ubogim". Oczywiście, są ludzie naprawdę ubodzy, którym każdy chciałby pomóc. Ale w wielu rozwiniętych i zamożnych krajach Zachodu te grupy są tak nieliczne, że można je wspierać nie tylko stosownie do potrzeb, ale nawet hojnie, nie prowadząc przy tym kampanii pochłaniających zawrotne sumy. Problem polega na tym, że statystyki dotyczące mieszkańców o niskich dochodach często wprowadzają w błąd.
W Stanach Zjednoczonych na przykład większość osób z grupy 20 proc. Amerykanów najmniej zarabiających w 1976 r. znalazła się po jakimś czasie w grupie 20 proc. zarabiających najwięcej. Amerykanie po prostu nie zostają długo w tej samej grupie dochodowej. Nazywanie ich ubogimi wówczas, gdy znajdują się w grupie o niskich dochodach - a takie osiągają, gdy są bardzo młodzi i dopiero wchodzą na rynek pracy - byłoby równie błędne jak nazywanie niepełnosprawnym kogoś, kto właśnie teraz jeździ na wózku inwalidzkim, ale oczekuje się, że za tydzień znów będzie chodzić, a za miesiąc brać udział w zawodach na bieżni.
Jedną z najkosztowniejszych pomyłek ostatnich dziesięcioleci było przekonanie, że zagraniczni inwestorzy wyzyskują mieszkańców i zasoby jakiegoś kraju, przez co ten kraj ubożeje. Ze strachu przed stratami wiele państw Trzeciego Świata unikało zagranicznych inwestycji lub nawet ograniczało handel międzynarodowy. Oczywiście, zagraniczni inwestorzy czerpią korzyści z kraju, w którym inwestują. Przecież po to lokują tam kapitał. Gdyby jednak ów kraj miał się przez to stać uboższy, Stany Zjednoczone powinny być jednym z najbiedniejszych krajów świata. Tylko w 2001 r. zagraniczni inwestorzy wywieźli z USA 270 mld USD. W dodatku inwestorzy działający w Stanach Zjednoczonych postępują tak od ponad stulecia.
Dlaczego więc Amerykanie nie zubożeli? Ponieważ właśnie zagraniczne inwestycje pomogły przekształcić ich państwo ze słabo zaludnionego, rolniczego kraju w giganta przemysłowego. Niektóre z najważniejszych linii kolejowych w Stanach Zjednoczonych zbudowano za pieniądze pochodzące z Europy. Te i inne przedsięwzięcia zapewniły Amerykanom znaczną zamożność. Europejczycy, rzecz jasna, skorzystali na tym, wywożąc część dodatkowych wpływów, ale Stany Zjednoczone nie stały się w wyniku tego uboższe, niż byłyby bez tych inwestycji.
Jeszcze bardziej dobitnym przykładem stał się Hongkong, gdy był brytyjską kolonią. To początkowo bardzo ubogie miasto za rządów brytyjskiego urzędnika, który wierzył w wolny rynek, przyciągnęło wielu zagranicznych inwestorów. Przywozili oni chętnie swój kapitał, ponieważ mogli go wywieźć w dowolnym momencie. Oczywiście, im swobodniej mogli wywozić pieniądze, tym bardziej chcieli je tam zostawić, by czerpać zyski z inwestycji. W ciągu kilku dziesięcioleci ta niewielka kolonia stała się takim gigantem gospodarczym, że jej obroty w handlu międzynarodowym przewyższały wpływy olbrzymiego subkontynentu indyjskiego.
Dopiero niedawno kraje Ameryki Południowej i Środkowej oraz państwa położone w innych, mniej rozwiniętych rejonach świata zmieniły politykę, by czerpać korzyści z kapitału pochodzącego z innych państw. Zupełnie niepotrzebnie całe pokolenia musiały żyć na niskim poziomie, zanim uznano, że strach przed zagranicznym "wyzyskiem" to nieporozumienie.
2 - Mit handlu międzynarodowego powiększającego bezrobocie
Kolejna pomyłka to często spotykane twierdzenie, że ograniczenia handlu międzynarodowego pozwalają chronić miejsca pracy swoich obywateli. Wprowadzone w Stanach Zjednoczonych cła na importowaną stal miały na celu obronę zatrudnienia amerykańskich pracowników przemysłu metalurgicznego. Być może w pewnej mierze przyniosło to oczekiwany skutek, ale błędne jest przekonanie, że w ostatecznym rachunku liczba uchronionych miejsc pracy przewyższała liczbę posad utraconych. W wyniku nałożenia ceł na importowaną stal amerykańscy producenci mogli podwyższyć ceny, co w rezultacie doprowadziło do wzrostu cen wszystkich produktów wytwarzanych ze stali w USA - od samochodów po platformy wiertnicze. Amerykańskie wyroby sprzedawano po sztucznie zawyżonych cenach, więc ich sprzedaż zmalała zarówno w USA, jak i na światowych rynkach, co doprowadziło do redukcji zatrudnienia.
Ponieważ o wiele więcej miejsc pracy jest w zakładach wytwarzających produkty ze stali niż w hutach, liczba zlikwidowanych stanowisk pracy znacznie przewyższała liczbę ochronionych. W czasach wielkiego kryzysu w latach 30. ubiegłego wieku kraje na całym świecie prowadziły podobną politykę, wychodząc z błędnego założenia, że ograniczenia w handlu międzynarodowym pozwalają zachować miejsca pracy. W rezultacie obroty w handlu międzynarodowym spadły o połowę w porównaniu z poprzednim dziesięcioleciem, co sprawiło, że w ostatecznym rachunku liczba pracujących zmalała.
3 - Mit o wyższości gospodarki planowej nad wolnorynkową
Przypuszczalnie największym błędem świata jest teoria, że gospodarka planowa działa lepiej niż wolnorynkowa. Ta teoria wydaje się tak przekonująca, że wiele osób w najróżniejszych częściach świata nadal w nią wierzy, chociaż systemy ekonomiczne, w których wprowadzano planowanie, wielokrotnie upadały w różnych częściach świata. Niezależnie od zamożności, którą przynoszą gospodarki wolnorynkowe, część ludzi z trudem przyjmuje, że zasady wolnego rynku mają ogromną wartość. Ponadto - niezależnie od tego, jak często rozpadają się systemy gospodarki planowej - nadal wydaje się, że wszystko działałoby doskonale, gdyby tylko planowano lepiej.
Pewne dane mogą unaocznić, co w gospodarce planowej jest błędem u samych podstaw. W ZSRR specjaliści zajmujący się ustalaniem cen musieli wyznaczyć ich aż 24 mln. Dla każdego byłoby to zadanie ponad siły. Bez trudu natomiast można się z tym uporać w gospodarce wolnorynkowej, na przykład w Stanach Zjednoczonych. Ponad 200 mln obywateli tego kraju nieustannie śledzi stosunkowo niewielką liczbę cen - sprawdzają, ile kosztują interesujące ich produkty.
4 - Mit gospodarki jako gry, w której zawsze muszą być zwycięzcy i przegrani
Jednym z nie wypowiadanych wprost błędnych założeń gospodarczych jest traktowanie gospodarki jak gry, w której czyjaś wygrana musi oznaczać przegraną kogoś innego. A przecież działalność gospodarcza odbywa się przede wszystkim dlatego, że różne strony zawierające transakcje odnoszą korzyści. W przeciwnym wypadku kupowanie, sprzedawanie, wynajmowanie lub inwestowanie nie miałoby najmniejszego sensu. Oznacza to, że wszelkie ustawy, które prowadzą do ograniczenia liczby transakcji handlowych, przynoszą szkody wszystkim zainteresowanym.
Prawa układane przez tych, którzy stają po stronie pracowników przeciw pracodawcom - jest tak w wypadku przepisów dotyczących minimalnych wynagrodzeń lub ustaw chroniących miejsca pracy - nieuchronnie prowadzą do redukcji zatrudnienia. Często przynosi to większe straty osobom pracującym niż pracodawcom. Ci bowiem zawsze mają wyjście - mogą na przykład wykorzystywać więcej maszyn, by zmniejszyć liczbę zatrudnionych.
Korzyści z wynajmu nieruchomości czerpią zarówno ich właściciele, jak i wynajmujący. Wielu polityków uważa, że ustanawiając przepisy ograniczające wolnorynkowe czynsze, chronią najemców. Kontrola czynszów jednak niemal zawsze prowadzi do braku lokali mieszkalnych, ponieważ zapotrzebowanie wzrasta, a ceny mieszkań są sztucznie zaniżone. Nie należy oczekiwać, że zacznie się wówczas budować więcej mieszkań, bo ze względu na kontrolę czynszów jest to po prostu nieopłacalne. Co więcej, w takiej sytuacji nieruchomości szybciej niszczeją, ponieważ właściciele nie są już zmuszeni do remontów i należytego utrzymania domów. Niedobory lokalowe sprawiają bowiem, że zawsze będzie więcej chętnych niż mieszkań. W miastach, w których wprowadzono surowe przepisy ograniczające wysokość czynszów, zazwyczaj wzrasta liczba bezdomnych. A żyjący na ulicach ludzie, niekiedy zimą umierający z wyziębienia, raczej nie są właścicielami nieruchomości.
5 - Mit skuteczności pomocy ubogim
Wiele fatalnych w skutkach programów gospodarczych bierze się z chęci pomocy "ubogim". Oczywiście, są ludzie naprawdę ubodzy, którym każdy chciałby pomóc. Ale w wielu rozwiniętych i zamożnych krajach Zachodu te grupy są tak nieliczne, że można je wspierać nie tylko stosownie do potrzeb, ale nawet hojnie, nie prowadząc przy tym kampanii pochłaniających zawrotne sumy. Problem polega na tym, że statystyki dotyczące mieszkańców o niskich dochodach często wprowadzają w błąd.
W Stanach Zjednoczonych na przykład większość osób z grupy 20 proc. Amerykanów najmniej zarabiających w 1976 r. znalazła się po jakimś czasie w grupie 20 proc. zarabiających najwięcej. Amerykanie po prostu nie zostają długo w tej samej grupie dochodowej. Nazywanie ich ubogimi wówczas, gdy znajdują się w grupie o niskich dochodach - a takie osiągają, gdy są bardzo młodzi i dopiero wchodzą na rynek pracy - byłoby równie błędne jak nazywanie niepełnosprawnym kogoś, kto właśnie teraz jeździ na wózku inwalidzkim, ale oczekuje się, że za tydzień znów będzie chodzić, a za miesiąc brać udział w zawodach na bieżni.
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.