Gruzińska rewolucja róż obnażyła słabość eurazjatyckich autokratów
Azerowie mają ropę, Ormianie diasporę, a my Szewardnadzego" - mawiali Gruzini. Tymi słowami dumny naród, dla którego położenie geograficzne okazało się mało łaskawe, wygłaszał swoistą deklarację patriotyczną. Szewardnadze sprawił, że małe państwo stało się znane w świecie. Gruzini traktowali go jak narodowy skarb.
Eduard Szewardnadze, pełniący w latach 70. i 80. funkcję I sekretarza Komunistycznej Partii Gruzji, był doskonale znany jako szef dyplomacji ZSRR, zorientowany na Zachód reformator, który stał się twarzą radzieckiej pierestrojki w czasach, gdy sekretarzem generalnym KPZR był Michaił Gorbaczow. W 1992 r. powrócił do Gruzji pogrążonej w chaosie na skutek działań separatystów i wybuchu wojny domowej, obejmując najpierw stanowisko przewodniczącego Rady Państwa, a następnie szefa parlamentu. Toczył boje ze swym dawnym wrogiem, rosyjskim prezydentem Borysem Jelcynem, o zapewnienie nowo powstałemu państwu gruzińskiemu niepodległości. Miał poparcie Zachodu. Ten "miejscowy chłopak", który odniósł sukces za panowania systemu sowieckiego, szybko dostosował się do nowej rzeczywistości. W 1995 r. wystartował w wyborach prezydenckich i odniósł przytłaczające zwycięstwo.
Rewolucja róż
Za rządów Szewardnadzego rozszalały się korupcja, bezrobocie i przestępczość. Gruzja, która była jedną z najbardziej rozwiniętych ekonomicznie republik radzieckich, znalazła się w dramatycznym położeniu. Popularność prezydenta błyskawicznie malała. Coraz więcej młodych urzędników rezygnowało z uczestnictwa we władzach wykonawczych. Obywatele pokładali nadzieję na zmiany w listopadowych wyborach do parlamentu. Decyzja Szewardnadzego o sfałszowaniu ich wyników okazała się kroplą, która przepełniła czarę goryczy.
Do gmachu parlamentu w Tbilisi wkroczyły tysiące nie uzbrojonych Gruzinów z różami w dłoniach, domagając się ustąpienia prezydenta, który w reakcji na to ogłosił stan wyjątkowy i postawił buntownikom ultimatum: albo wycofają się, albo użyje przeciwko nim siły. Demonstranci, którym przewodził charyzmatyczny Michaił Saakaszwili, były minister sprawiedliwości w rządzie Szewardnadzego, odmówili spełnienia żądań. W końcu Szewardnadze podał się do dymisji.
Saakaszwilemu, podobnie jak całej gruzińskiej opozycji, należy się uznanie za otwartość i starania, by nie doszło do aktów przemocy. Podczas przejmowania władzy nikt nie zginął, co jest w tym zakątku świata wręcz nadzwyczajne.
Moskwa - Tbilisi - Waszyngton
W minionym dziesięcioleciu USA uważały Szewardnadzego za przyjaciela, być może najlepszego w regionie. W porównaniu z innymi państwami postsowieckimi Gruzja otrzymała największą - na mieszkańca - pomoc finansową. Z kolei stosunki Szewardnadzego z Rosją nie były wolne od napięcia, ale w ostatnich latach uległy poprawie z powodu zależności Gruzji od rosyjskich źródeł energii.
Pierwsza na wydarzenia w Tbilisi zareagowała administracja Busha, wzywając do przeprowadzenia niezależnego dochodzenia w sprawie wyników wyborów prezydenckich (z roku 2000), które - jak to sformułowano - "nie odzwierciedlają w sposób dokładny woli gruzińskiego narodu". Kontrastowało to ze stanowiskiem większości państw sąsiadujących z Gruzją i Francji, które poparły prezydenta znajdującego się pod ostrzałem krytyki. Władimir Putin wzywał natomiast do umiaru. Ponieważ już wówczas opozycja wyrzekła się możliwości przejęcia władzy siłą, Rosja jednoznacznie ostrzegła Szewardnadzego przed zastosowaniem środków przymusu. Wkrótce po zajęciu przez opozycję parlamentu Igor Iwanow, rosyjski minister spraw zagranicznych, poleciał do Tbilisi, aby załagodzić spór. Wkrótce po spotkaniu z nim Szewardnadze podał się do dymisji.
To pewne, że zarówno Rosja, jak i USA w sposób selektywny udzielają poparcia legalnej władzy przedstawicielskiej w krajach tego regionu. W sąsiednim Azerbejdżanie prezydent Ilham Alijew przejął władzę po ojcu w wyniku wyborów, w których wiarygodność można wątpić. Doprowadziło to do potężnych demonstracji i zastosowania środków represji. Tam i w wielu miejscach rejonu Morza Kaspijskiego USA oraz Rosja tolerują taką sytuację. Mimo to eurazjatyccy autokraci z pewnością obserwują wydarzenia w Tbilisi z niepokojem. Gruzińska rewolucja róż obnażyła ich słabość. Rezygnacja Szewardnadzego jest wydarzeniem, które bez wątpienia będzie w regionie pamiętane jako najlepsze dla demokracji od czasu upadku ZSRR. Gruzini nie mają już Szewardnadzego. Muszą teraz tchnąć życie w pozostały po nim grobowiec.
Eduard Szewardnadze, pełniący w latach 70. i 80. funkcję I sekretarza Komunistycznej Partii Gruzji, był doskonale znany jako szef dyplomacji ZSRR, zorientowany na Zachód reformator, który stał się twarzą radzieckiej pierestrojki w czasach, gdy sekretarzem generalnym KPZR był Michaił Gorbaczow. W 1992 r. powrócił do Gruzji pogrążonej w chaosie na skutek działań separatystów i wybuchu wojny domowej, obejmując najpierw stanowisko przewodniczącego Rady Państwa, a następnie szefa parlamentu. Toczył boje ze swym dawnym wrogiem, rosyjskim prezydentem Borysem Jelcynem, o zapewnienie nowo powstałemu państwu gruzińskiemu niepodległości. Miał poparcie Zachodu. Ten "miejscowy chłopak", który odniósł sukces za panowania systemu sowieckiego, szybko dostosował się do nowej rzeczywistości. W 1995 r. wystartował w wyborach prezydenckich i odniósł przytłaczające zwycięstwo.
Rewolucja róż
Za rządów Szewardnadzego rozszalały się korupcja, bezrobocie i przestępczość. Gruzja, która była jedną z najbardziej rozwiniętych ekonomicznie republik radzieckich, znalazła się w dramatycznym położeniu. Popularność prezydenta błyskawicznie malała. Coraz więcej młodych urzędników rezygnowało z uczestnictwa we władzach wykonawczych. Obywatele pokładali nadzieję na zmiany w listopadowych wyborach do parlamentu. Decyzja Szewardnadzego o sfałszowaniu ich wyników okazała się kroplą, która przepełniła czarę goryczy.
Do gmachu parlamentu w Tbilisi wkroczyły tysiące nie uzbrojonych Gruzinów z różami w dłoniach, domagając się ustąpienia prezydenta, który w reakcji na to ogłosił stan wyjątkowy i postawił buntownikom ultimatum: albo wycofają się, albo użyje przeciwko nim siły. Demonstranci, którym przewodził charyzmatyczny Michaił Saakaszwili, były minister sprawiedliwości w rządzie Szewardnadzego, odmówili spełnienia żądań. W końcu Szewardnadze podał się do dymisji.
Saakaszwilemu, podobnie jak całej gruzińskiej opozycji, należy się uznanie za otwartość i starania, by nie doszło do aktów przemocy. Podczas przejmowania władzy nikt nie zginął, co jest w tym zakątku świata wręcz nadzwyczajne.
Moskwa - Tbilisi - Waszyngton
W minionym dziesięcioleciu USA uważały Szewardnadzego za przyjaciela, być może najlepszego w regionie. W porównaniu z innymi państwami postsowieckimi Gruzja otrzymała największą - na mieszkańca - pomoc finansową. Z kolei stosunki Szewardnadzego z Rosją nie były wolne od napięcia, ale w ostatnich latach uległy poprawie z powodu zależności Gruzji od rosyjskich źródeł energii.
Pierwsza na wydarzenia w Tbilisi zareagowała administracja Busha, wzywając do przeprowadzenia niezależnego dochodzenia w sprawie wyników wyborów prezydenckich (z roku 2000), które - jak to sformułowano - "nie odzwierciedlają w sposób dokładny woli gruzińskiego narodu". Kontrastowało to ze stanowiskiem większości państw sąsiadujących z Gruzją i Francji, które poparły prezydenta znajdującego się pod ostrzałem krytyki. Władimir Putin wzywał natomiast do umiaru. Ponieważ już wówczas opozycja wyrzekła się możliwości przejęcia władzy siłą, Rosja jednoznacznie ostrzegła Szewardnadzego przed zastosowaniem środków przymusu. Wkrótce po zajęciu przez opozycję parlamentu Igor Iwanow, rosyjski minister spraw zagranicznych, poleciał do Tbilisi, aby załagodzić spór. Wkrótce po spotkaniu z nim Szewardnadze podał się do dymisji.
To pewne, że zarówno Rosja, jak i USA w sposób selektywny udzielają poparcia legalnej władzy przedstawicielskiej w krajach tego regionu. W sąsiednim Azerbejdżanie prezydent Ilham Alijew przejął władzę po ojcu w wyniku wyborów, w których wiarygodność można wątpić. Doprowadziło to do potężnych demonstracji i zastosowania środków represji. Tam i w wielu miejscach rejonu Morza Kaspijskiego USA oraz Rosja tolerują taką sytuację. Mimo to eurazjatyccy autokraci z pewnością obserwują wydarzenia w Tbilisi z niepokojem. Gruzińska rewolucja róż obnażyła ich słabość. Rezygnacja Szewardnadzego jest wydarzeniem, które bez wątpienia będzie w regionie pamiętane jako najlepsze dla demokracji od czasu upadku ZSRR. Gruzini nie mają już Szewardnadzego. Muszą teraz tchnąć życie w pozostały po nim grobowiec.
Demokracja na rosyjskiej minie Z naszego punktu widzenia to jedno z najważniejszych przedsięwzięć w energetyce - mówił Spencer Abraham, sekretarz USA ds. energii, podczas rozpoczęcia budowy rurociągu z azerbejdżańskiego Baku do tureckiego portu Ceyhan. Ten rurociąg jest największą i najbardziej kontrowersyjną inwestycją na Zakaukaziu. Warty 3 mld dolarów ropociąg będzie przechodził przez siedem stref potencjalnych konfliktów i 20 rzek - m.in. Tygrys, Eufrat i Bordżomi, gruzińskie źródła świeżej wody, a także przez uskok geologiczny powodujący trzęsienia ziemi w Turcji. W 2005 r. rurociągiem o długości 1760 km będzie można transportować 50 mln baryłek taniej kaspijskiej ropy rocznie. Rosjanie twierdzą, że budowa BTC jest niepotrzebna, a do transportu kaspijskiej ropy wystarczy ich rurociąg z Baku do Noworosyjska. Amerykanie chcą dokończyć budowę. Trasa rurociągu prowadzi przez gruzińskie przełęcze, niedaleko Tbilisi, kto więc będzie trzymał władzę w Gruzji, będzie też kontrolował budowę rury. Nie przypadkiem więc Gruzja na liście pomocy USA zajmuje drugie miejsce (po Izraelu). Nieprzypadkowo również tuż przed listopadowymi wyborami parlamentarnymi Rosjanie na chwilę zakręcili gazowy kurek, powodując zamieszanie w całej Gruzji i pokazując, kto będzie rozdawał karty. Główny pojedynek rozegra się 4 stycznia, w dniu wyborów prezydenckich. Michaił Saakaszwili popiera budowę rurociągu i zapowiada obronę interesów USA. Jak podał brytyjski dziennik "The Guardian" GRU szkoli już ludzi, którzy w przebraniu czeczeńskich bojowników lub obrońców przyrody wysadzą w powietrze "rurociąg Amerykanów". |
Więcej możesz przeczytać w 1/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.