Czy powstańcy wielkopolscy mogli pójść dalej na zachód?
Można zaryzykować tezę, że powstanie wielkopolskie - którego 85. rocznicę wybuchu obchodzono 27 grudnia - należycie przygotowane, zwycięskie, niezwykle korzystne w swych konsekwencjach dla Rzeczypospolitej - przecięło wieloletni rytuał narodowego masochizmu. Książę Adam Czartoryski, jeden z najwybitniejszych polskich mężów stanu, rozważając po klęsce powstania listopadowego szanse kolejnego zrywu zbrojnego, uważał, że musi on być silny, powszechny i "w porę zrobiony". Rozumiał przez to przygotowanie całego społeczeństwa do złożenia najwyższej ofiary w imię wolności, a jako czynnik sine qua non traktował sprzyjającą sytuację międzynarodową. Powstanie wielkopolskie spełniło te warunki.
Drang nach Westen?
28 czerwca 1919 r. podpisano pokój w Wersalu. Na wytyczenie granicy polskiej na zachodzie ogromny wpływ miało powstanie wielkopolskie, de facto linia graniczna objęła terytoria opanowane przez powstańców, a nawet dodatkowe nabytki. W tym ostatnim wypadku ważną rolę odegrała polska akcja podczas konferencji paryskiej i przychylne stanowisko Francji. Rezultat powstania można określić jednym słowem - zwycięstwo. Osiągnięto maksimum tego, co było można osiągnąć. Wielkopolska wróciła w granice Niepodległej.
Czy powstańcy mogli pójść dalej na zachód - jak zdają się sugerować niektórzy popularyzatorzy dziejów tego aktu zbrojnego - i uszczuplić stan posiadania osłabionych Niemiec? Po pierwsze - nie zakładały tego powstańcze cele, po wtóre - groziłoby to uwikłaniem się w długotrwałą, krwawą wojnę z wciąż groźnym nieprzyjacielem, po trzecie - oznaczałoby wystąpienie Wielkopolan w roli niemal agresora i skrajne ryzyko narażenia się przychylnym Polsce aliantom oraz diametralną zmianę ich postawy. Decydując się na swego rodzaju Drang nach Westen, można było więcej stracić, niż zyskać. Istotne wszakże, iż powstanie, mimo że nie objęło wszystkich ziem zaboru pruskiego, wpłynęło na rozwój ruchu konspiracyjnego na Pomorzu Gdańskim i Górnym Śląsku.
W niedalekiej przyszłości Armia Wielkopolska, wchodząca już w skład wojsk II RP, odegrała ważną rolę w walkach o granice wschodnie, w odsieczy Lwowa i wojnie polsko-bolszewickiej. Jewgienij Kakurin, jeden z dowódców Armii Czerwonej, analizując wojnę z Polską 1920 r. z punktu widzenia wartości bojowej wojska polskiego, na pierwszym miejscu stawiał oddziały wielkopolskie - zdyscyplinowane, bitne i świetnie wyszkolone. No cóż, nolens volens przeszły służbę wojskową w armii niemieckiej, jednej z najlepszych. Potrafiły to znakomicie udowodnić jej dowódcom. Jak to było możliwe?
Obywatelska szkoła realizmu i solidarności
W epokę wielkiej wojny Wielkopolanie wkraczali jako społeczeństwo obywatelskie. Roman Dmowski pisał: "(...) warunki bowiem życia zmusiły go [Poznańczyka - uwaga autora] do traktowania nawet spraw codziennych z punktu widzenia narodowego, a potrzeba łączenia się w walce przeciwko idącemu ławą wrogowi wyrobiła silne poczucie narodowej solidarności". Politycy wielkopolscy z zimnym realizmem oceniali sytuację międzynarodową. Panujące w pozostałych zaborach orientacje wiążące nadzieje czy to z Rosją, czy to Austro-Węgrami i - nolens volens - Niemcami obce były Wielkopolanom. Nie bez racji nie dowierzano Rosji, w wypadku przeciwnej orientacji zdawano sobie sprawę, że rozdającym karty nie jest Wiedeń, lecz Berlin. Było oczywiste, że gdyby zwyciężyły państwa centralne i powstałby jakiś twór polski, mowy być nie mogło o włączeniu do niego ziem zaboru pruskiego. Co więcej - o czym Polacy wówczas nie mogli wiedzieć - plany wojenne Rzeszy przewidywały aneksję tzw. pasa granicznego, a więc zachodnich terytoriów Królestwa.
Powstałe wówczas tajne Koło Międzypartyjne składało się z polityków różnych opcji. Należeli do niego m.in.: ks. Stanisław Adamski, Władysław Seyda i Wojciech Trąmpczyński. To był zaczątek polskich struktur administracyjnych. Wspomniani politycy wiązali bliżej nie określone nadzieje z państwami koalicyjnymi - Francją i Anglią, czym bez wątpienia dawali wyraz myśleniu życzeniowemu (wishful thinking), ale okazało się, że z wszystkich koncepcji ta była najsłuszniejsza. Wkrótce przystąpili do realizacji planów. W marcu 1915 r. Marian Seyda, jako przedstawiciel Koła Międzypartyjnego, udał się do Szwajcarii, gdzie zebrało się grono polityków stawiające na sojusz z koalicją.
Nie zaniedbywano przygotowań w kraju. Powstawały tajne sprzysiężenia, konspiracja objęła także Polaków wcielonych do armii niemieckiej. Przykładem niech będzie telegrafista w dowództwie V Korpusu w Poznaniu - Hieronim Grzeszkowiak - przekazujący tajne informacje, które przesyłano następnie na Zachód. W 1917 r. powstała zakonspirowana Polska Organizacja Wojskowa zaboru pruskiego.
W listopadzie 1918 r. ucichły strzały na wszystkich frontach I wojny światowej. Stał się cud - klęskę poniosły trzy mocarstwa zaborcze. Odradzała się Polska. Euforia zapanowała w Warszawie, Krakowie, Lublinie. A Wielkopolanie przeżywali zawód. Podpisany 11 listopada 1918 r. rozejm w CompiŻgne przewidywał powrót armii niemieckiej w granice z 1 sierpnia 1914 r., a o losie polskich ziem zachodnich pod pruskim panowaniem miała zadecydować konferencja pokojowa. Wojska niemieckie wracały do Stadt Posen, gdzie stacjonowały od ponad wieku. Głębokie rozczarowanie Polaków decyzjami z CompiŻgne przeplatało się jednak z wiarą, że nadchodzi czas ostatecznych rozstrzygnięć, które przyniosą niepodległość.
Berlin gotów do kontrataku, Warszawa czeka
Przyjrzyjmy się bohaterom dramatu, który wkrótce miał się rozegrać na scenie wielkopolskiej. Jego uczestnicy to Niemcy, zwycięskie mocarstwa i Polacy. Niemcy stanowili około 40 proc. ludności Wielkopolski. W ich mentalności nastąpił proces, który określić można jako przedawnienie zaborów. Byli przekonani, że będą tu po wsze czasy. Szokiem była świadomość klęski i groźba, że Polacy tworzą państwo, które może objąć ziemie zaboru pruskiego. Rozpoczęto zakrojoną na dużą skalę akcję propagandową. Głoszono: "Wzywamy całe Niemcy do obrony Niemców na Wschodzie, do obrony nienaruszalności niemieckiej ojczyzny, do obrony własnego honoru". Brano pod uwagę możliwość plebiscytu w Wielkopolsce. Liczono się też z wybuchem polskiego powstania. Ewentualną kontrakcję opierano na powracających z frontu oddziałach, aczkolwiek morale żołnierzy było mizerne. Inne nastroje panowały w jednostkach ochotniczych, osławionych oddziałach Grenzschutz Ost.
Mijały tygodnie i Niemcy zaczęli się otrząsać z szoku. Coraz powszechniejsze wśród niech było przekonanie, że Polacy nie zorganizują akcji zbrojnej. 26 grudnia 1918 r., a więc dzień przed wybuchem powstania, dowództwo V Korpusu w Poznaniu informowało Berlin: "Poznań. Położenie w okręgu korpusu nie zmienione. Panuje spokój". Tylko pogratulować właściwej oceny sytuacji.
Kolejny bohater wielkopolskiego dramatu to zwycięskie mocarstwa. Alianci - wcześniej zjednoczeni przeciwko wspólnemu przeciwnikowi - rozpoczęli po zwycięstwie targi o podział łupów. Toczyła się skomplikowana gra dyplomatyczna, głównie między Francją a Wielką Brytanią, która w Niemczech zaczęła widzieć przeciwwagę dla hegemonii Francji na kontynencie. Niezdecydowane stanowisko zajmowały USA. Istnienie niepodległego państwa polskiego stało się rzeczą oczywistą, ale kwestia granic II RP wciąż pozostawała niejasna.
Dla trzeciego bohatera naszego dramatu - Polaków - decyzje rozejmu w CompiŻgne były bolesnym zaskoczeniem. Spodziewali się bowiem, że po klęsce Niemiec polskie ziemie zachodnie powrócą do macierzy. Nie załamywano jednak rąk. W sytuacji rewolucyjnego zamętu, jaki ogarnął Niemcy, w Wielkopolsce powstała trójwładza: nadal funkcjonowała administracja pruska, tworzyły się rady robotnicze i żołnierskie oraz polskie rady ludowe, którym przewodziła Naczelna Rada Ludowa, najwyższy organ społeczeństwa polskiego. Polacy dysponowali legalną paramilitarną Strażą Ludową i oddziałami Służby Straży i Bezpieczeństwa, w przeważającej mierze składającymi się z frontowych wojaków. Atutem strony polskiej było istnienie niepodległego państwa polskiego, mimo że Warszawa nie zamierzała się bezpośrednio angażować w skomplikowaną sytuację w Wielkopolsce. Wielkopolanie przejęli inicjatywę: zaapelowali do premiera Francji Georges'a Clemenceau i prezydenta USA Woodrowa Wilsona o poparcie ich dążeń do przyłączenia ziem zaboru pruskiego do Polski. Brano pod uwagę możliwość wybuchu powstania. Nie brakowało polityków, którym marzył się nierealistyczny plan wywołania go w całym zaborze pruskim.
Armia wszystkich Wielkopolan
Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta. Działacz niepodległościowy Karol Rzepecki wspominał: "Wtajemniczeni czuli, że lada dzień może dojść do wybuchu". Iskrą, która padła na beczkę z prochem, był przyjazd do Poznania - 26 grudnia 1918 r. - Ignacego Jana Paderewskiego witanego w mieście niezwykle entuzjastycznie. Niemcy postanowili zamanifestować swoją obecność w Stadt Posen, organizując nazajutrz pochód, na którego czele stanęli żołnierze miejscowego garnizonu, maszerując w stronę Bazaru, miejsca pobytu Paderewskiego. W odpowiedzi Wielkopolanie ruszyli do boju. Następnego dnia na czele powstania stanął kpt. Stanisław Taczak. Objęło ono całą Wielkopolskę, było bardzo żywiołowe. Polacy, wykorzystując moment zaskoczenia i niskie morale wojsk niemieckich, wyzwolili prawie całe Poznańskie.
8 stycznia 1919 r. akcje zaczepne lokalnych dowódców podporządkowane zostały Dowództwu Głównemu w Poznaniu. Polskie wojsko przystąpiło do skoordynowanych działań ofensywnych na frontach północnym, zachodnim i południowym. Stoczono kilka krwawych bitew. 16 stycznia 1919 r. naczelne dowództwo objął przybyły ze stolicy gen. Józef Dowbor-Muśnicki. Warszawa - mimo obiekcji Józefa Piłsudskiego - wreszcie uwierzyła w szanse powodzenia akcji zbrojnej w Poznańskiem. Przystąpiono do tworzenia Armii Wielkopolskiej już nie z ochotników, lecz na zasadzie poboru. Wielkopolanie zdobyli się na ogromny wysiłek - w czerwcu 1919 r. Armia Wielkopolska liczyła 100 tys. żołnierzy. Ochotnicza Straż Ludowa skupiała w swych szeregach 120 tys. członków. W sumie więc około 16 proc. Polaków zamieszkujących Poznańskie znalazło się w oddziałach wyzwoleńczych. Jest to odsetek niezwykle wysoki, kiedy zważy się, że w dobie powstania listopadowego armia polska, łącznie z ochotnikami z innych zaborów, liczyła około 140 tys. bojowników, co stanowiło około 5 proc. ludności Królestwa Polskiego. Powstanie wielkopolskie pierwsze w dziejach Polski znalazło tak duży odzew u wszystkich Polaków, bez względu na pochodzenie społeczne.
Nad powstaniem zawisły jednak czarne chmury. Niemcy ruszyli do kontrofensywy, toczono zacięte walki. W czasie ataku na Kopanicę Niemcy użyli gazów bojowych. Obrona polska okazała się jednak skuteczna i w połowie lutego niemiecka ofensywa się załamała. Polscy politycy zdawali sobie sprawę, że Niemcy nie porzucą planów - Berlin prowadził zawiłe pertraktacje, grając na zwłokę. Inicjatywę przejął jednak Roman Dmowski, delegat Rzeczypospolitej na konferencję pokojową w Paryżu. Dzięki poparciu przede wszystkim Francji, a szczególnie marszałka Ferdinanda Focha, 16 lutego 1919 r. podpisano rozejm w Trewirze. Mimo to nadal toczyły się lokalne potyczki, a Niemcy sposobili się do kolejnej ofensywy, na której czele miał stanąć marszałek Paul von Hindenburg, notabene urodzony w Poznaniu. Obawa jednak przed zdecydowaną reakcją zwycięskich mocarstw okazała się silniejsza - walki ustały. Po stronie polskiej zginęło około 1700 żołnierzy, około 6 tys. zostało rannych. Ale warto było, choćby po to, by przeorać narodową świadomość.
Lech Trzeciakowski
Więcej możesz przeczytać w 2/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.