Stabilny pieniądz jest jak zdrowie. Nikt się nie dowie, jak smakuje, zanim się go nie zepsuje. A zepsuć pieniądz bardzo łatwo. Kilku krajom, na przykład Argentynie i Turcji, udało się to po mistrzowsku.
Za beztroskę i chęć tzw. pokrzepiania gospodarki pieniądzem wysoką cenę płacą także Węgry, które mają teraz dwukrotnie wyższe stopy procentowe niż Polska. Nasza polityka monetarna, choć prowadzona w trudnych warunkach, bo (początkowo) z odziedziczoną po komunizmie hiperinflacją i (obecnie) przy bardzo wysokim deficycie budżetowym, może być uznana za wzorową; obniżenie inflacji do 2 proc. rocznie i utrzymanie kursu walutowego bez nadmiernych wahań osiągnięto bez istotnego zahamowania wzrostu produkcji. Już wkrótce może się to jednak zmienić. Z początkiem roku wybierana jest nowa Rada Polityki Pieniężnej. Partie, które zdecydują o wyborze (Samoobrona, LPR, PSL, SLD, PiS), od dawna zapowiadają, że "zmienią politykę pieniężną Balcerowicza". A więc zapewne zmienią. Pytanie: jak bardzo? Kolejny raz jedynym ratunkiem może się okazać zręczność polityczna prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i jego niechęć do ekonomicznego ekstremizmu.
RPP do bicia
Zmiana polityki pieniężnej mogłaby dotyczyć trzech elementów: kształtowania stóp banku centralnego, wykorzystania rezerwy rewaluacyjnej oraz polityki kursowej i odroczenia naszego wejścia do strefy euro. Podana kolejność odpowiada chronologii, w jakiej rządząca koalicja wysuwała żądania. Zaczęło się od stwierdzenia, że "istnieje znacząca przestrzeń dla obniżek stóp", i postulatu "jednorazowego skokowego obniżenia stóp o kilka punktów procentowych" (owe "kilka" oznaczało na ogół 3,5 punktu procentowego, ale Grzegorz W. Kołodko potrafił także zalicytować 5 punktów).
Wysuwanie takiego postulatu było dla rządu bardzo wygodne. Wiadomo, że był nie do spełnienia (nigdy żaden bank centralny nie dokonał takiej zmiany), a wobec tego mógł służyć za idealne alibi dla słabych wyników gospodarczych ("my się staramy, ale RPP..."). Z czasem jednak istotnie tracił na znaczeniu. Po pierwsze dlatego, że RPP systematycznie obniżała stopy, łącznie w znacznie większej skali niż żądane 3,5 punktu procentowego (od początku rządów Leszka Millera stopa referencyjna została zmniejszona z 11,5 proc. do 5,25 proc., czyli o 6,25 punktu). Po drugie dlatego, że oczywiste stawało się, iż przy obecnej skali deficytu dalsze obniżki są niemożliwe. Od jesieni roku 2003 budżet jest zmuszony pożyczać pieniądze, emitując obligacje i bony skarbowe po koszcie zbliżonym do wysokości stóp NBP.
W tej sytuacji sięgnięto po hasło "wykorzystania rezerwy rewaluacyjnej". W tych atakach, rozpoczętych przez Grzegorza W. Kołodkę, nie przeszkadzało ani to, że był to historyczny postulat Andrzeja Leppera, ani to, że owa rezerwa jest pieniądzem wirtualnym. Argumentacja była zatem podobna, czyli czysto propagandowa. Wiedząc, że NBP nie może się zgodzić na drukowanie pieniędzy i przekazywanie ich rządowi (bankowi zabrania zresztą tego konstytucja i kilka innych ustaw), uzyskiwano dogodne alibi i znaleziono kozła ofiarnego - Radę Polityki Pieniężnej. W przyszłym roku to będzie już jednak niemożliwe, gdyż dotychczasowa rezerwa rewaluacyjna zamienia się (w związku z dostosowaniem do wymogów Europejskiego Banku Centralnego) w rachunek rewaluacyjny, którego wartość równa będzie wycenie rezerwy na 31 grudnia 2003 r. Jedynym przeznaczeniem tego rachunku będzie równoważenie zmian stanu konta NBP, wynikającego ze sprzedaży walut. Lepperowski postulat "rozwiązania rezerwy" stanie się zatem niewykonalny.
Dziś ciężar krytyki wyraźnie przesuwa się w stronę polityki kursowej. Najpierw w maju 2002 r. rząd zaatakował NBP za niereagowanie na zbyt wysoki kurs złotego (euro kosztowało wówczas 3,67 zł, a dolar 4,01 zł), domagając się podjęcia przez bank interwencji zmierzającej do osłabienia złotego (bank musiałby skupować waluty po cenach wyższych od ówczesnego kursu). Obecnie polityka jest nieco bardziej wyrafinowana. Nasze oficjalne stanowisko jest takie, że powinniśmy wprowadzić euro "w najwcześniejszym możliwym terminie". NBP traktuje to oświadczenie poważnie i stara się wymusić na rządzie zaostrzenie polityki fiskalnej, co jest niezbędne do wejścia do systemu ERM2 i usztywnienia kursu, tak by od początku 2007 r. było możliwe wprowadzenie europejskiej waluty.
Jak pokazuje jednak tegoroczny budżet, rząd nie spieszy się z redukcją deficytu. Zamierzając przenieść ciężar finansowania deficytu z pożyczek złotówkowych na walutowe, jest zadowolony z wahań pozwalających mu nieźle zarabiać na różnicach kursowych. Charakterystyczne przy tym, że coraz więcej jest sygnałów ze strony rządu sugerujących, że wcale nie powinniśmy się tak spieszyć z euroizacją naszej gospodarki.
Wały Kwaśniewskiego
W tej chwili przed swego rodzaju kursem na chaos może nas uratować właściwie jedynie Aleksander Kwaśniewski. Historia przypisała mu rolę Stefana Czarnieckiego broniącego nas na wałach przed potopem (tym razem nie szwedzkim, lecz pieniężnym). Prezydent ma spore możliwości, gdyż mianuje trzech członków RPP. Może także mieć pewien wpływ na wybory dokonywane przez Sejm i Senat. Początkowo wszystko wskazywało, że jego kandydaci będą się rekrutować z grupy doradców prezydenckich. Wymieniano przede wszystkim Dariusza Filara, Witolda Orłowskiego, Edmunda Pietrzaka, Andrzeja Sławińskiego i Andrzeja Wojtynę. Korzystając z tego, że mianuje ostatni, prezydent wykonał zgrabny manewr. Znalazł - co nie było trudne - siedmiu senatorów, którzy podpisali się pod kandydaturami uważanymi do tej pory za prezydenckie. I tak na liście kandydatów Senatu do RPP znaleźli się Edmund Pietrzak i Andrzej Wojtyna. W tej sytuacji otoczenie prezydenta nabrało wody w usta i nie chce się wypowiadać na temat pałacowych kandydatur. Jest to logiczne, gdyż jeśli Senat przychyliłby się choć do jednej z tych kandydatur, na prezydenckiej liście pojawiłyby się nowe nazwiska. Tym samym prezydent uzyskałby większy wpływ na wybór rady, niż wynika to z parytetu.
Arytmetyka monetarna
7 lub 8 stycznia dwóch członków wybierze Sejm. Najprawdopodobniej będą to rekomendowani przez SLD Jan Czekaj i Stanisław Nieckarz. Kandydatura pierwsza jest, delikatnie mówiąc, nie najlepsza. Kandydatura druga - straszna. Stanisław Nieckarz rekrutuje się z solidnego pezetpeerowskiego betonu, a finansami publicznymi już raz w Polsce zarządzał. Było to w latach 1980-1982, kiedy na rynku nie brakowało jedynie pieniędzy. Na wybór trzeciego kandydata Sejm będzie mieć jeszcze miesiąc i SLD wykorzysta ten czas na szantażowanie PSL. Jeżeli szantaż się powiedzie, trzecim członkiem zostanie Mirosław Pietrewicz. Można o nim powiedzieć, że jest "najlepszym ekonomistą w PSL", ale każdy, kto zna tę partię, przyzna, że nie jest to zbyt wielki komplement. Po pierwszej rundzie ekonomia będzie zatem przegrywać z polityką zero do trzech i roztropne decyzje prezydenta mogą doprowadzić jedynie do remisu. O ostatecznym wyniku zdecyduje Senat, a ponieważ nie będzie obowiązywać dyscyplina partyjna, jest pewna szansa na rozwiązanie polubowne typu: jeden twardogłowy, jeden fachowiec i jeden nijaki.
Leszek Balcerowicz pytany przez nas, jak sobie wyobraża przyszłą radę, z właściwym sobie optymizmem powiedział, że jest przekonany, iż: "nowa rada będzie się w swoich działaniach kierować konstytucyjną misją, to znaczy dbaniem o wartość pieniądza". Podtrzymał także wcześniejsze deklaracje, że "Polska powinna przygotować warunki do szybkiego wejścia do strefy euro". O polityce nowej rady decydować będzie jednak nie optymizm i kurtuazja prezesa, lecz sejmowa, senacka i prezydencka arytmetyka. A - niestety - po jej uwzględnieniu możemy się wkrótce wszyscy znaleźć na dużym minusie.
Harmonogram wyborów nowej RPP |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 2/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.