Gdyby nie polityka Arafata, każdy Palestyńczyk miałby dziś mieszkanie i samochód Podczas spotkania z raisem (Jaserem Arafatem) w Ramalli kilku młodych aktywistów zażądało natychmiastowych zmian personalnych we władzach Autonomii Palestyńskiej. - Jesteśmy starzy - tłumaczył ojcowskim tonem Arafat - wkrótce umrzemy, tak czy inaczej niedługo przyjdziecie na nasze miejsce. - Wybacz, bracie - opozycjoniści nie dawali za wygraną - ale na tobie nie można polegać. Autonomia Palestyńska rozsypuje się jak domek z kart. Wydarzenia ostatnich tygodni nie pozostawiają wątpliwości: na ulicach Strefy Gazy i Zachodniego Brzegu panuje anarchia, a miejsce organów władzy zajęli terroryści i bandy kryminalistów. Arafat jeszcze udaje, że rządzi, ale całą jego władzę można dzisiaj z powodzeniem zmieścić na kilkudziesięciu metrach kwadratowych "prezydenckiej" siedziby Mukata. - Nie ulega wątpliwości, że wizja odwrotu Izraela ze Strefy Gazy przyspieszyła proces rozpadu struktur Autonomii Palestyńskiej - uważa politolog i publicysta Nachum Barnea - i mimo że plan jeszcze nie wystartował, Palestyńczycy zaczęli się bić o realną władzę. Gwałtowne walki, jakie wybuchły w Gazie miesiąc temu między organizacjami uchodzącymi za proarafatowskie, świadczą o tym, że nawet w łonie palestyńskiego establishmentu zaczęto się przygotowywać do tego, co będzie po odejściu Arafata. Plan separacji nie wynika z takiej lub innej sytuacji w Autonomii, lecz z chęci uwolnienia się Izraela od odpowiedzialności za los Palestyńczyków w Strefie Gazy.
"Co robisz, psie?"
Również świat arabski ma już serdecznie dosyć kłopotliwego partnera. Po słynnym "Co robisz, psie?!" prezydenta Egiptu Hosni Mubaraka, który wpadł w szał, gdy podczas konferencji pokojowej w Kairze Arafat odmówił złożenia podpisu pod uzgodnionym wcześniej dokumentem, także i inni arabscy politycy w odniesieniu do Arafata używają słów, które wprawiają w zakłopotanie nawet Izraelczyków.
Yoav Biran, dyrektor generalny izraelskiego MSZ, odwiedził niedawno kilka państw arabskich, nie utrzymujących stosunków dyplomatycznych z Izraelem: - Byłem zaskoczony, słysząc, jak bardzo pogardzają Arafatem. Władca jednego z emiratów w Zatoce Perskiej powiedział, że gdyby znalazł się w jednym pokoju z Arafatem i Szaronem i miał w pistolecie tylko jedną kulę, to tym, który by nie miał żadnych powodów do obaw, byłby premier Izraela.
Arafat próbuje zareklamować światu reformy, które rzekomo przeprowadził w Autonomii, ale nawet w Europie patrzą już inaczej na "człowieka z Ramalli". Terja RÚod-Larsen, mediator ONZ na Bliskim Wschodzie, nie lubiany w Izraelu za zdecydowanie propalestyńskie stanowisko, na forum ONZ przyznał, że "król jest nagi". Od lidera Autonomii odwrócili się również przywódcy zachodnioeuropejskich partii socjalistycznych. Ich stosunek do niego się nie zmieni, nawet jeśli zacznie śpiewać Międzynarodówkę. - Nie ma z kim rozmawiać i nie ma o czym rozmawiać - powtarzają politycy izraelscy różnych orientacji. Nawet Szymon Peres, były "kolega" Arafata z klubu noblistów, mówi teraz: "Ten facet jest chory na głowę".
Rais może codziennie dawać pokazy lewantyńskiej retoryki, wygłaszać płomienne apele i grozić dżihadem, ale tak naprawdę już nie istnieje. Jego niedawne starannie przygotowane długie przemówienie spotkało się tylko z kpinami ze strony zagranicznych dziennikarzy akredytowanych w Izraelu, a prasa w Tel Awiwie i Jerozolimie zamieściła o tym informację na ostatnich stronach.
Taktyka Arafata
Arafat zamienia figury i pionki na personalnej szachownicy Autonomii Palestyńskiej, ustawiając je wbrew wszelkim regułom gry. Odwołuje ministrów, mianuje generałów, odtrąca i przywołuje ludzi według własnego widzimisię. W ten sposób pozbył się tych, którzy mieli coś do powiedzenia i cieszyli się popularnością. - Tego typu taktyka spowodowała olbrzymie spustoszenie kadrowe - mówi Elias Khori, arabski prawnik z Jerozolimy. W obszernym wywiadzie dla gazety "Yediot Achronot" nie oszczędza Arafata. "Jest głównym odpowiedzialnym za tragedię Palestyńczyków. Powinien natychmiast odejść, ale kto zajmie jego miejsce? Widzę tylko pustkę".
"Człowiek, który sprowadził na swój naród klęskę, człowiek, który z terroryzmu, korupcji i kłamliwej propagandy potrafił stworzyć doktrynę" - pisze o Arafacie prof. Mosze Elad, były gubernator Betlejem. Dzisiaj nie ulega wątpliwości, że ta piorunująca mieszanka ugodziła głównie w Palestyńczyków. Niezależni eksperci twierdzą, że gdyby właściwie wykorzystano pomoc finansową dla Autonomii, każdy jej mieszkaniec miałby dziś mieszkanie, pracę i małolitrażowy samochód. Zamiast tego Palestyńczycy dostali intifadę, zniszczoną infrastrukturę i 60-procentowe bezrobocie.
Czekanie na wielki wiatr
Obok Arafata największym przegranym jest premier Ahmed Korei, znany jako Abu Ala. Jego ciągłe dymisje nie robią już na nikim żadnego wrażenia. W ostatnich tygodniach stracił resztki autorytetu, tym bardziej że w Gazie zaczęto opowiadać, że jest właścicielem firmy, która dostarcza Izraelowi cement do budowy muru. Ze ścisłej "ekstraklasy" wypadli również inni ludzie raisa, tacy jak generał Amin Hindi, szef wywiadu, Raszid Abu Szabak, dowódca specsłużb, gen. Abdel Madżajdeh, gubernator wojskowy Strefy Gazy, i Musa Arafat, znienawidzony krewny Arafata, szef wywiadu wojskowego Autonomii Palestyńskiej.
Obecny kryzys jest o wiele poważniejszy od personalnych przepychanek z przeszłości. Po raz pierwszy w łonie organizacji Fatah znaleźli się tacy, którzy zażądali głowy Arafata. Wprawdzie Arafat wybronił się również i tym razem, ale wznowienie wewnętrznych walk jest kwestią najbliższej przyszłości.
Przywódca Autonomii Palestyńskiej nie jest człowiekiem młodym. Od dawna jest w złej formie fizycznej i psychicznej. Ostatnio kilkakrotnie rozeszły się pogłoski o jego śmierci. Egipscy lekarze dawkują mu coraz silniejsze leki, ale rais podobno czuje się coraz gorzej. Bez względu na to, czy odejdzie z przyczyn politycznych czy zdrowotnych, pytanie o jego następcę nadal pozostaje bez odpowiedzi.
Mimo że zarówno prasa zagraniczna, jak i izraelska wymieniają nazwiska potencjalnych kandydatów na Wielkiego Szefa, można wątpić, czy komukolwiek uda się wejść w potężne buty Abu Ammara (wojenny przydomek Arafata). - W kierownictwie Autonomii Palestyńskiej jest kilku działaczy, którzy co najwyżej mają zadatki na sprzedawców wielbłądów lub sprytnych komorników - mówi Ahmed Hira, właściciel kantoru z Jerozolimy Wschodniej. Można też wątpić, czy po Arafacie będzie zapotrzebowanie na nowego Arafata. Najprawdopodobniej Palestyńczycy dostaną w spadku kolegialne kierownictwo z udziałem byłego premiera Abu Mazena, pułkownika Muhammeda Dahlana, byłego szefa służby bezpieczeństwa w strefie Gazy, i Maruana Barguti, przywódcy Fatah na Zachodnim Brzegu, któremu pobyt w izraelskim więzieniu przysparza popularności na palestyńskiej ulicy.
- Arafat to mit. Mit, który ma klucz do kasy, policję i służbę bezpieczeństwa. Musimy cierpliwie czekać - mówią umiarkowani przywódcy palestyńscy. Niektórym jednak zaczyna się już spieszyć. Mahmud Neszwat, przywódca organizacji Brygady Męczenników Dżeninu, omal nie doprowadził do rewolucji przeciwko Arafatowi. - Korupcja i nepotyzm są groźniejsze niż okupacja - mówi "Wprost" Neszwat. Do niedawna był on tylko jednym z lokalnych aktywistów Fatah. Od momentu, gdy porwał gen. Ghaziego al-Dżabali, szefa policji Autonomii Palestyńskiej, i zmusił raisa do odwołania Musy Arafata ze stanowiska szefa wszystkich tajnych służb, nazwisko 30-letniego buntownika wpisało się na karty najnowszej historii palestyńskiej. Nadal jednak jest kimś z zewnątrz i nie ma szans w rywalizacji z takim na przykład "ministrem" spraw zagranicznych Nabilem Szaatem, który od 40 lat walczy z Izraelem w apartamentach najlepszych europejskich hoteli Londynu, Paryża i Nowego Jorku.
Stare arabskie przysłowie mówi, że nawet najmocniejsze drzewo może zostać złamane przez wielki wiatr. Arafat zaczyna się już uginać pod naporem podmuchów rosnącego niezadowolenia, ale mimo grzmotów i błyskawic nie jest to jeszcze prawdziwa zawierucha. Na wielki wiatr przyjdzie jeszcze poczekać.
Również świat arabski ma już serdecznie dosyć kłopotliwego partnera. Po słynnym "Co robisz, psie?!" prezydenta Egiptu Hosni Mubaraka, który wpadł w szał, gdy podczas konferencji pokojowej w Kairze Arafat odmówił złożenia podpisu pod uzgodnionym wcześniej dokumentem, także i inni arabscy politycy w odniesieniu do Arafata używają słów, które wprawiają w zakłopotanie nawet Izraelczyków.
Yoav Biran, dyrektor generalny izraelskiego MSZ, odwiedził niedawno kilka państw arabskich, nie utrzymujących stosunków dyplomatycznych z Izraelem: - Byłem zaskoczony, słysząc, jak bardzo pogardzają Arafatem. Władca jednego z emiratów w Zatoce Perskiej powiedział, że gdyby znalazł się w jednym pokoju z Arafatem i Szaronem i miał w pistolecie tylko jedną kulę, to tym, który by nie miał żadnych powodów do obaw, byłby premier Izraela.
Arafat próbuje zareklamować światu reformy, które rzekomo przeprowadził w Autonomii, ale nawet w Europie patrzą już inaczej na "człowieka z Ramalli". Terja RÚod-Larsen, mediator ONZ na Bliskim Wschodzie, nie lubiany w Izraelu za zdecydowanie propalestyńskie stanowisko, na forum ONZ przyznał, że "król jest nagi". Od lidera Autonomii odwrócili się również przywódcy zachodnioeuropejskich partii socjalistycznych. Ich stosunek do niego się nie zmieni, nawet jeśli zacznie śpiewać Międzynarodówkę. - Nie ma z kim rozmawiać i nie ma o czym rozmawiać - powtarzają politycy izraelscy różnych orientacji. Nawet Szymon Peres, były "kolega" Arafata z klubu noblistów, mówi teraz: "Ten facet jest chory na głowę".
Rais może codziennie dawać pokazy lewantyńskiej retoryki, wygłaszać płomienne apele i grozić dżihadem, ale tak naprawdę już nie istnieje. Jego niedawne starannie przygotowane długie przemówienie spotkało się tylko z kpinami ze strony zagranicznych dziennikarzy akredytowanych w Izraelu, a prasa w Tel Awiwie i Jerozolimie zamieściła o tym informację na ostatnich stronach.
Taktyka Arafata
Arafat zamienia figury i pionki na personalnej szachownicy Autonomii Palestyńskiej, ustawiając je wbrew wszelkim regułom gry. Odwołuje ministrów, mianuje generałów, odtrąca i przywołuje ludzi według własnego widzimisię. W ten sposób pozbył się tych, którzy mieli coś do powiedzenia i cieszyli się popularnością. - Tego typu taktyka spowodowała olbrzymie spustoszenie kadrowe - mówi Elias Khori, arabski prawnik z Jerozolimy. W obszernym wywiadzie dla gazety "Yediot Achronot" nie oszczędza Arafata. "Jest głównym odpowiedzialnym za tragedię Palestyńczyków. Powinien natychmiast odejść, ale kto zajmie jego miejsce? Widzę tylko pustkę".
"Człowiek, który sprowadził na swój naród klęskę, człowiek, który z terroryzmu, korupcji i kłamliwej propagandy potrafił stworzyć doktrynę" - pisze o Arafacie prof. Mosze Elad, były gubernator Betlejem. Dzisiaj nie ulega wątpliwości, że ta piorunująca mieszanka ugodziła głównie w Palestyńczyków. Niezależni eksperci twierdzą, że gdyby właściwie wykorzystano pomoc finansową dla Autonomii, każdy jej mieszkaniec miałby dziś mieszkanie, pracę i małolitrażowy samochód. Zamiast tego Palestyńczycy dostali intifadę, zniszczoną infrastrukturę i 60-procentowe bezrobocie.
Czekanie na wielki wiatr
Obok Arafata największym przegranym jest premier Ahmed Korei, znany jako Abu Ala. Jego ciągłe dymisje nie robią już na nikim żadnego wrażenia. W ostatnich tygodniach stracił resztki autorytetu, tym bardziej że w Gazie zaczęto opowiadać, że jest właścicielem firmy, która dostarcza Izraelowi cement do budowy muru. Ze ścisłej "ekstraklasy" wypadli również inni ludzie raisa, tacy jak generał Amin Hindi, szef wywiadu, Raszid Abu Szabak, dowódca specsłużb, gen. Abdel Madżajdeh, gubernator wojskowy Strefy Gazy, i Musa Arafat, znienawidzony krewny Arafata, szef wywiadu wojskowego Autonomii Palestyńskiej.
Obecny kryzys jest o wiele poważniejszy od personalnych przepychanek z przeszłości. Po raz pierwszy w łonie organizacji Fatah znaleźli się tacy, którzy zażądali głowy Arafata. Wprawdzie Arafat wybronił się również i tym razem, ale wznowienie wewnętrznych walk jest kwestią najbliższej przyszłości.
Przywódca Autonomii Palestyńskiej nie jest człowiekiem młodym. Od dawna jest w złej formie fizycznej i psychicznej. Ostatnio kilkakrotnie rozeszły się pogłoski o jego śmierci. Egipscy lekarze dawkują mu coraz silniejsze leki, ale rais podobno czuje się coraz gorzej. Bez względu na to, czy odejdzie z przyczyn politycznych czy zdrowotnych, pytanie o jego następcę nadal pozostaje bez odpowiedzi.
Mimo że zarówno prasa zagraniczna, jak i izraelska wymieniają nazwiska potencjalnych kandydatów na Wielkiego Szefa, można wątpić, czy komukolwiek uda się wejść w potężne buty Abu Ammara (wojenny przydomek Arafata). - W kierownictwie Autonomii Palestyńskiej jest kilku działaczy, którzy co najwyżej mają zadatki na sprzedawców wielbłądów lub sprytnych komorników - mówi Ahmed Hira, właściciel kantoru z Jerozolimy Wschodniej. Można też wątpić, czy po Arafacie będzie zapotrzebowanie na nowego Arafata. Najprawdopodobniej Palestyńczycy dostaną w spadku kolegialne kierownictwo z udziałem byłego premiera Abu Mazena, pułkownika Muhammeda Dahlana, byłego szefa służby bezpieczeństwa w strefie Gazy, i Maruana Barguti, przywódcy Fatah na Zachodnim Brzegu, któremu pobyt w izraelskim więzieniu przysparza popularności na palestyńskiej ulicy.
- Arafat to mit. Mit, który ma klucz do kasy, policję i służbę bezpieczeństwa. Musimy cierpliwie czekać - mówią umiarkowani przywódcy palestyńscy. Niektórym jednak zaczyna się już spieszyć. Mahmud Neszwat, przywódca organizacji Brygady Męczenników Dżeninu, omal nie doprowadził do rewolucji przeciwko Arafatowi. - Korupcja i nepotyzm są groźniejsze niż okupacja - mówi "Wprost" Neszwat. Do niedawna był on tylko jednym z lokalnych aktywistów Fatah. Od momentu, gdy porwał gen. Ghaziego al-Dżabali, szefa policji Autonomii Palestyńskiej, i zmusił raisa do odwołania Musy Arafata ze stanowiska szefa wszystkich tajnych służb, nazwisko 30-letniego buntownika wpisało się na karty najnowszej historii palestyńskiej. Nadal jednak jest kimś z zewnątrz i nie ma szans w rywalizacji z takim na przykład "ministrem" spraw zagranicznych Nabilem Szaatem, który od 40 lat walczy z Izraelem w apartamentach najlepszych europejskich hoteli Londynu, Paryża i Nowego Jorku.
Stare arabskie przysłowie mówi, że nawet najmocniejsze drzewo może zostać złamane przez wielki wiatr. Arafat zaczyna się już uginać pod naporem podmuchów rosnącego niezadowolenia, ale mimo grzmotów i błyskawic nie jest to jeszcze prawdziwa zawierucha. Na wielki wiatr przyjdzie jeszcze poczekać.
Więcej możesz przeczytać w 38/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.