O Nikiforze krążyła plotka, że był bękartem malarza Aleksandra Gierymskiego Lata 60. były piękne i beztroskie, życie miało smak, ludzie byli lepsi niż obecnie, a sztuka nie dotknięta piętnem komercji. Takie jest przesłanie nowego filmu Krzysztofa Krauzego (autora głośnego kilka lat temu filmu "Dług") "Mój Nikifor". Krauze też brzydzi się komercją, bo jego długie, nie kończące się ujęcia, przypominające kadry z filmów Tarkowskiego, dowodzą, że widz go mało interesuje, a filmy kręci po to, by zrobić sobie przyjemność. "Mój Nikifor" rozpoczyna się w 1960 r., gdy do pracowni Mariana Włosińskiego, malarza transparentów, wchodzi Nikifor i rozkłada swoje malarskie narzędzia. Uśmiecha się i mówi "tu będzię malowała". Włosiński najpierw nie chce mieć nic wspólnego z żebrakiem i jego obrazami, które traktuje jak tandetną cepeliadę. Gdy jednak orientuje się, że Nikifor może zrobić karierę, staje się jego opiekunem i marszandem.
Metafizyczna nuda
Krzysztof Krauze twierdzi, że chciał zrobić film poetycki i metafizyczny, a zrobił nudny i płaski. Metafizyczne ma być to, że w jednej z początkowych scen Nikifor wręcza Włosińskiemu w prezencie portret jego i żony, na którym jest ona namalowana tyłem. Pod koniec filmu Włosiński znowu dostaje obrazek od Nikifora - tyle że żona jest namalowana przodem, bo wróci do męża po śmierci malarza. Oto cała metafizyka. Z kolei poetyckość filmu to okropnie sztuczne dialogi, zagrane z nieznośną teatralną manierą przez Lucynę Malec i Romana Gancarczyka. Krauzemu udała się w "Moim Nikiforze" jeszcze jedna wielka rzecz: nie wiadomo, kto jest głównym bohaterem. Filmu nie ratuje doskonała rola Krystyny Feldman, która gra prawie wyłącznie ciałem i mimiką.
Zawiódł przede wszystkim rozwlekły scenariusz napisany przez Joannę Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego. W efekcie film "Mój Nikifor" bardzo przypomina takie osiągnięcie kinowego nudziarstwa, jak "Zmruż oczy" Andrzeja Jakimowskiego. Po kilkunastu minutach w kółko powtarzane nieruchome kadry zmuszają widza do zadania sobie pytania, po co właściwie powstał ten film. Lepiej pójść na wystawę i obejrzeć prace Nikifora.
W przeciwieństwie do "Amadeusza" Formana, nic nie wynika z tego, że mamy do czynienia ze starciem dwóch osobowości. Forman swoją opowieść oparł na walce, zazdrości i rywalizacji między Salierim a Mozartem, Krauze pokazuje dwóch nudziarzy nadających na podobnych falach. A dialogi w filmie Formana to w porównaniu z dziełem Krauzego absolutne Himalaje.
Nikifor jak Kaspar Hauser
O Nikiforze można było zrobić ciekawy film, bo najsłynniejszy mieszkaniec Krynicy pozostaje postacią niemal tak tajemniczą jak swego czasu Kaspar Hauser. W 1828 r. w Norymberdze pojawił się na rynku 17-letni Kaspar Hauser. Nie umiał mówić, chodzić ani jeść po ludzku. W ręce trzymał list, z którego wynikało, że całe życie spędził w lochu, że nie znał świata ani ludzi. Profesor Daumer nauczył go mówić, pisać i grać na pianinie. Z czasem Hauser poznał logikę, religię i filozofię, lecz to go tylko unieszczęśliwiło: jeszcze bardziej zamknął się w sobie. Wkrótce umarł: przypuszczano, że został zgładzony, bo był prawowitym następcą badeńskiego tronu.
Nie wiadomo, kto nadał malarzowi imię Nikifor: najstarsi mieszkańcy Krynicy pamiętają, że gdy tylko zaczął malować, przedstawiał się jako Nikifor Matejko. O Nikiforze mówiono, podobnie jak o Hauserze, że został porwany i dwa lata był specjalnie przygotowywany w Krakowie do zawodu malarza. Po co go porwano? Krążyła plotka, że był bękartem malarza Aleksandra Gierymskiego, który potajemnie interesował się losem swego dziecka, ale oficjalnie nie chciał go uznać. Chciał tylko zainteresować go malarstwem. Matka Nikifora, znana jako Odocha, Onycha bądź Odoska, była głuchoniemą żebraczką - wydawała tylko krótkie wysokie dźwięki przypominające szczekanie psa. Ze swoim dzieckiem żyła w całkowitej izolacji od świata. Podejrzewano nawet, że ktoś specjalnie okaleczył Nikifora, by nie mógł opowiedzieć, kim naprawdę jest. Plotka okazała się bzdurą: historyk kultury Aleksander Jackowski zaprowadził Nikifora do laryngologa, a ten stwierdził wrodzoną wadę - zrośnięty z podniebieniem język. Wadę łatwo dałoby się usunąć, gdyby ktoś zadbał o to w dzieciństwie.
Malowanie śliną
Szacuje się, że Nikifor stworzył około 40 tysięcy prac, ale większość z nich zaginęła lub została spalona. Malował na otrzymanych od przypadkowych osób kartonach, kartkach, okładkach zeszytów, tekturkach od papierosów. Nikifor, malując akwarelą, ślinił pędzle, a ponieważ był ciężko chory na gruźlicę, niektórzy nabywcy obrazów, bojąc się zarażenia, spalili jego prace. Nie wiadomo, ani jak się naprawdę nazywał, ani też kim był. Jeszcze w latach 80. mówiono, że był debilem, bo kiedy zrobiono mu test na inteligencję, uzyskał wynik 54. Tyle że miał wybitną pamięć wzrokową.
Nikifora odkrył lwowski malarz Roman Turyn, który zaczął kolekcjonować jego obrazy, a potem pokazał je w Paryżu. Entuzjastycznie odnosili się do twórczości Nikifora malarze z kręgu kapistów: Jan i Hanna Cybisowie, Zygmunt Waliszewski czy Artur Nacht-Samborski. Dopiero jednak pod koniec lat 50. Nikifor trwale zaistniał w świadomości odbiorców. Stało się tak za sprawą przełomowej dla jego kariery wystawy w galerii Diny Vierny w Paryżu (w 1959 r.). Najważniejszą polską wystawą Nikifora była ekspozycja w warszawskiej Zachęcie w 1967 r. Potem artystę promowali tacy twórcy, jak Jerzy Nowosielski czy Jan Lebenstein.
Jest dużą sztuką zrobić na podstawie biografii Nikifora film nudny i nijaki, ale z tzw. artystycznymi pretensjami. To zapewne wystarczy, by "Mój Nikifor" zdobył główną nagrodę na festiwalu w Gdyni. Ale widzowie na taki film nie pójdą do kin.
Krzysztof Krauze twierdzi, że chciał zrobić film poetycki i metafizyczny, a zrobił nudny i płaski. Metafizyczne ma być to, że w jednej z początkowych scen Nikifor wręcza Włosińskiemu w prezencie portret jego i żony, na którym jest ona namalowana tyłem. Pod koniec filmu Włosiński znowu dostaje obrazek od Nikifora - tyle że żona jest namalowana przodem, bo wróci do męża po śmierci malarza. Oto cała metafizyka. Z kolei poetyckość filmu to okropnie sztuczne dialogi, zagrane z nieznośną teatralną manierą przez Lucynę Malec i Romana Gancarczyka. Krauzemu udała się w "Moim Nikiforze" jeszcze jedna wielka rzecz: nie wiadomo, kto jest głównym bohaterem. Filmu nie ratuje doskonała rola Krystyny Feldman, która gra prawie wyłącznie ciałem i mimiką.
Zawiódł przede wszystkim rozwlekły scenariusz napisany przez Joannę Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego. W efekcie film "Mój Nikifor" bardzo przypomina takie osiągnięcie kinowego nudziarstwa, jak "Zmruż oczy" Andrzeja Jakimowskiego. Po kilkunastu minutach w kółko powtarzane nieruchome kadry zmuszają widza do zadania sobie pytania, po co właściwie powstał ten film. Lepiej pójść na wystawę i obejrzeć prace Nikifora.
W przeciwieństwie do "Amadeusza" Formana, nic nie wynika z tego, że mamy do czynienia ze starciem dwóch osobowości. Forman swoją opowieść oparł na walce, zazdrości i rywalizacji między Salierim a Mozartem, Krauze pokazuje dwóch nudziarzy nadających na podobnych falach. A dialogi w filmie Formana to w porównaniu z dziełem Krauzego absolutne Himalaje.
Nikifor jak Kaspar Hauser
O Nikiforze można było zrobić ciekawy film, bo najsłynniejszy mieszkaniec Krynicy pozostaje postacią niemal tak tajemniczą jak swego czasu Kaspar Hauser. W 1828 r. w Norymberdze pojawił się na rynku 17-letni Kaspar Hauser. Nie umiał mówić, chodzić ani jeść po ludzku. W ręce trzymał list, z którego wynikało, że całe życie spędził w lochu, że nie znał świata ani ludzi. Profesor Daumer nauczył go mówić, pisać i grać na pianinie. Z czasem Hauser poznał logikę, religię i filozofię, lecz to go tylko unieszczęśliwiło: jeszcze bardziej zamknął się w sobie. Wkrótce umarł: przypuszczano, że został zgładzony, bo był prawowitym następcą badeńskiego tronu.
Nie wiadomo, kto nadał malarzowi imię Nikifor: najstarsi mieszkańcy Krynicy pamiętają, że gdy tylko zaczął malować, przedstawiał się jako Nikifor Matejko. O Nikiforze mówiono, podobnie jak o Hauserze, że został porwany i dwa lata był specjalnie przygotowywany w Krakowie do zawodu malarza. Po co go porwano? Krążyła plotka, że był bękartem malarza Aleksandra Gierymskiego, który potajemnie interesował się losem swego dziecka, ale oficjalnie nie chciał go uznać. Chciał tylko zainteresować go malarstwem. Matka Nikifora, znana jako Odocha, Onycha bądź Odoska, była głuchoniemą żebraczką - wydawała tylko krótkie wysokie dźwięki przypominające szczekanie psa. Ze swoim dzieckiem żyła w całkowitej izolacji od świata. Podejrzewano nawet, że ktoś specjalnie okaleczył Nikifora, by nie mógł opowiedzieć, kim naprawdę jest. Plotka okazała się bzdurą: historyk kultury Aleksander Jackowski zaprowadził Nikifora do laryngologa, a ten stwierdził wrodzoną wadę - zrośnięty z podniebieniem język. Wadę łatwo dałoby się usunąć, gdyby ktoś zadbał o to w dzieciństwie.
Malowanie śliną
Szacuje się, że Nikifor stworzył około 40 tysięcy prac, ale większość z nich zaginęła lub została spalona. Malował na otrzymanych od przypadkowych osób kartonach, kartkach, okładkach zeszytów, tekturkach od papierosów. Nikifor, malując akwarelą, ślinił pędzle, a ponieważ był ciężko chory na gruźlicę, niektórzy nabywcy obrazów, bojąc się zarażenia, spalili jego prace. Nie wiadomo, ani jak się naprawdę nazywał, ani też kim był. Jeszcze w latach 80. mówiono, że był debilem, bo kiedy zrobiono mu test na inteligencję, uzyskał wynik 54. Tyle że miał wybitną pamięć wzrokową.
Nikifora odkrył lwowski malarz Roman Turyn, który zaczął kolekcjonować jego obrazy, a potem pokazał je w Paryżu. Entuzjastycznie odnosili się do twórczości Nikifora malarze z kręgu kapistów: Jan i Hanna Cybisowie, Zygmunt Waliszewski czy Artur Nacht-Samborski. Dopiero jednak pod koniec lat 50. Nikifor trwale zaistniał w świadomości odbiorców. Stało się tak za sprawą przełomowej dla jego kariery wystawy w galerii Diny Vierny w Paryżu (w 1959 r.). Najważniejszą polską wystawą Nikifora była ekspozycja w warszawskiej Zachęcie w 1967 r. Potem artystę promowali tacy twórcy, jak Jerzy Nowosielski czy Jan Lebenstein.
Jest dużą sztuką zrobić na podstawie biografii Nikifora film nudny i nijaki, ale z tzw. artystycznymi pretensjami. To zapewne wystarczy, by "Mój Nikifor" zdobył główną nagrodę na festiwalu w Gdyni. Ale widzowie na taki film nie pójdą do kin.
Więcej możesz przeczytać w 38/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.