Największą zbrodnią Józefa Oleksego jest to, że pokrzyżował plany Kwaśniewskiego na nową lewicę Józef Oleksy, przewodniczący SLD, musi być chory na jakąś zaraźliwą i grzeszną chorobę. Trzymają się od niego z dala nawet najbliżsi towarzysze. Szczególnie boi się o swoje zdrowie Krzysztof Janik, szef klubu parlamentarnego SLD. Gdy tylko Oleksy pojawia się na horyzoncie, Janik czmycha, gdzie pieprz rośnie. Kiedy sytuacja wymusza bliskość z byłym premierem, Janik krzywi się jak dziecko, któremu matka wmusza szpinak.
Krzysztof de Niro
- Siadaj bliżej mnie! - zachęcał Janika podczas jednej z partyjnych nasiadówek jak zwykle serdeczny Oleksy. - Nie, nie, dziękuję - krygował się Janik, nieformalny lider Platformy Socjaldemokratycznej, czyli wewnętrznej opozycji w SLD. Po czym odsuwał się od Oleksego na coraz dalsze krzesła, aż wreszcie skrył się za zasłoną z gazety. Janik demonstruje wobec swego formalnego szefa dystans wręcz bezczelny. Gdy słucha (a raczej pogardliwie nie słucha) wystąpienia Oleksego, prezentuje całą gamę min i gestów wyrażających jeden gromki komunikat. Ciało Janika krzyczy: "Nie mam z tym człowiekiem nic wspólnego!". Grymasy, parsknięcia, przewracanie oczami, wydymanie ust, machania ręką - Robert de Niro mógłby się od weterana lewicy uczyć aktorskiego rzemiosła.
W ślad za Janikiem podążają inni ważni politycy SLD. Czynią to tym chętniej, że podobne fluidy płyną z Pałacu Prezydenckiego, który ostatnio wyspecjalizował się w dystansowaniu się od szefa sojuszu. Oleksy ma jednak atut, którego jego przeciwnicy nie mogą nie zauważać. Nadal jest popularny wśród członków SLD, co pokazało ostatnie posiedzenie rady naczelnej. Pod tym względem nie mogą się z nim równać ani niekochany w swym mateczniku Aleksander Kwaśniewski, ani wieczny outsider Włodzimierz Cimoszewicz, ani flirtujący z opozycją Marek Belka.
Piechota, ta szara piechota
Czy wina Oleksego polega na przegranej z sądem lustracyjnym lub związkach rodziny z branżą paliwową, co starała się udowodnić TVP? Dla jego kolegów z SLD są to raczej maczugi, poręczne do walki z krnąbrnym przewodniczącym. Prawdziwą zbrodnią Oleksego jest to, że pokrzyżował plany Kwaśniewskiego na nową lewicę. Ośmielił się wygrać z namaszczonym przez Kwaśniewskiego Janikiem wyścig o szefostwo SLD i ośmielił się prowadzić w partii samodzielną politykę. Tego typu zarzuty są zresztą nieomal wprost zawarte w słynnym, by nie rzec mitycznym, liście lewicowych opozycjonistów. Autorzy listu, bez wątpienia inspirowanego przez Janika, domagają się w kwietniu zmiany przywództwa w SLD.
Ponieważ powrót Janika na stanowisko szefa SLD w ramach odnawiania czy odmładzania partii byłby już nazbyt groteskowy, pojawiły się znowu hodowane w cieniu kandydatury nowych liderów. Najlepszy z nich (podobnie jak wino - im starsze, tym lepsze) jest Jerzy Szmajdziński i dalibóg trudno wyczuć, w czym niegdysiejszy komunistyczny młodzieżowiec ma być lepszy od niegdysiejszego komunistycznego sekretarza wojewódzkiego. Socjaldemokratyczni reformiści chyba wyczuwają tę niezręczność, więc mają w zanadrzu Wojciecha Olejniczaka - sympatycznego dyżurnego faworyta Janika do odmładzania SLD. Mają też Jacka Piechotę - przez kolegów z rządu określanego jako najnudniejszy człowiek świata. Podobno jego wystąpienia podczas posiedzeń Rady Ministrów były torturą gorszą od lektury "Nad Niemnem" Orzeszkowej. Zresztą Piechota jest rozdarty: waha się, czy nie pójść w ślady Hausnera i nie przejść do rodzącej się Partii Demokratycznej.
Wartość wszystkich kandydatów na lidera SLD jako partyjnego przywódcy polegałaby nie na charyzmie (której mają tyle, ile Krzysztof Zanussi Oscarów), lecz na tym, że nie są Oleksym. Czyli nie będą przeszkadzać Janikowi i Kwaśniewskiemu.
Jedno towarzystwo
Z punktu widzenia przedwyborczych szachów zamiary tandemu Kwaśniewski - Janik są zapewne bardziej racjonalne niż kurczowe trzymanie się fotela przez Oleksego. Zjednoczona lewica ma większe szanse na wejście do parlamentu niż lewica rozbita. Ale sprzeciw budzi to, że oponenci obecnego przewodniczącego sojuszu próbują go zdyskredytować z powodów etycznych. Oczywiście, były premier nie jest postacią krystaliczną, ale przedstawianie jako zakały lewicy jest po prostu śmieszne. Tak jakby ustąpienie Oleksego mogło być jakimś potężnym katharsis, po którym postkomuniści odrodzą się niewinni jak niemowlęta. A taki ton pojawia się w mediach kibicujących zabiegom prezydenta. Sojusz pod wodzą Janika i Belki rokował ponoć nadzieję na socjaldemokratyczną i uczciwą przyszłość. Sojusz kierowany przez Oleksego to już jedynie postkomunistyczny potworek psujący państwo.
Trudno być wielkim fanem byłego premiera, ale trzeba mu oddać sprawiedliwość: Oleksy nie jest ani gorszy, ani lepszy od Kwaśniewskiego, Szmajdzińskiego, Belki czy Janika. To jedno towarzystwo, przez lata połączone węzłem interesów politycznych i ekonomicznych, solidarnie odpowiadające za upadek życia publicznego w ostatnich latach. Najlepiej zresztą rozumieją to zwyczajni postkomuniści, tacy jak Marek Dyduch, który równie gorliwie służy w SLD Millerowi, Janikowi czy Oleksemu.
Ci, którzy w SLD czuli się etycznie lepsi od swych kolegów, już prawie rok temu wyciągnęli wnioski, zaryzykowali i są teraz w SDPL Marka Borowskiego. Skądinąd dziwaczna jest w sojuszu wiara, że złożenie Oleksego w ofierze przywróci partii wiarygodność. To zapewne marzenie o poselskich mandatach zakłóca żelazną zazwyczaj logikę lidera socjaldemokracji. Ci, którzy zostali w SLD, nie mają prawa zwalać wszelkich błędów na Oleksego. Nawet jego oskalpowanie nie zmieni tego, jaki jest SLD. A jaki jest, każdy widzi.
- Siadaj bliżej mnie! - zachęcał Janika podczas jednej z partyjnych nasiadówek jak zwykle serdeczny Oleksy. - Nie, nie, dziękuję - krygował się Janik, nieformalny lider Platformy Socjaldemokratycznej, czyli wewnętrznej opozycji w SLD. Po czym odsuwał się od Oleksego na coraz dalsze krzesła, aż wreszcie skrył się za zasłoną z gazety. Janik demonstruje wobec swego formalnego szefa dystans wręcz bezczelny. Gdy słucha (a raczej pogardliwie nie słucha) wystąpienia Oleksego, prezentuje całą gamę min i gestów wyrażających jeden gromki komunikat. Ciało Janika krzyczy: "Nie mam z tym człowiekiem nic wspólnego!". Grymasy, parsknięcia, przewracanie oczami, wydymanie ust, machania ręką - Robert de Niro mógłby się od weterana lewicy uczyć aktorskiego rzemiosła.
W ślad za Janikiem podążają inni ważni politycy SLD. Czynią to tym chętniej, że podobne fluidy płyną z Pałacu Prezydenckiego, który ostatnio wyspecjalizował się w dystansowaniu się od szefa sojuszu. Oleksy ma jednak atut, którego jego przeciwnicy nie mogą nie zauważać. Nadal jest popularny wśród członków SLD, co pokazało ostatnie posiedzenie rady naczelnej. Pod tym względem nie mogą się z nim równać ani niekochany w swym mateczniku Aleksander Kwaśniewski, ani wieczny outsider Włodzimierz Cimoszewicz, ani flirtujący z opozycją Marek Belka.
Piechota, ta szara piechota
Czy wina Oleksego polega na przegranej z sądem lustracyjnym lub związkach rodziny z branżą paliwową, co starała się udowodnić TVP? Dla jego kolegów z SLD są to raczej maczugi, poręczne do walki z krnąbrnym przewodniczącym. Prawdziwą zbrodnią Oleksego jest to, że pokrzyżował plany Kwaśniewskiego na nową lewicę. Ośmielił się wygrać z namaszczonym przez Kwaśniewskiego Janikiem wyścig o szefostwo SLD i ośmielił się prowadzić w partii samodzielną politykę. Tego typu zarzuty są zresztą nieomal wprost zawarte w słynnym, by nie rzec mitycznym, liście lewicowych opozycjonistów. Autorzy listu, bez wątpienia inspirowanego przez Janika, domagają się w kwietniu zmiany przywództwa w SLD.
Ponieważ powrót Janika na stanowisko szefa SLD w ramach odnawiania czy odmładzania partii byłby już nazbyt groteskowy, pojawiły się znowu hodowane w cieniu kandydatury nowych liderów. Najlepszy z nich (podobnie jak wino - im starsze, tym lepsze) jest Jerzy Szmajdziński i dalibóg trudno wyczuć, w czym niegdysiejszy komunistyczny młodzieżowiec ma być lepszy od niegdysiejszego komunistycznego sekretarza wojewódzkiego. Socjaldemokratyczni reformiści chyba wyczuwają tę niezręczność, więc mają w zanadrzu Wojciecha Olejniczaka - sympatycznego dyżurnego faworyta Janika do odmładzania SLD. Mają też Jacka Piechotę - przez kolegów z rządu określanego jako najnudniejszy człowiek świata. Podobno jego wystąpienia podczas posiedzeń Rady Ministrów były torturą gorszą od lektury "Nad Niemnem" Orzeszkowej. Zresztą Piechota jest rozdarty: waha się, czy nie pójść w ślady Hausnera i nie przejść do rodzącej się Partii Demokratycznej.
Wartość wszystkich kandydatów na lidera SLD jako partyjnego przywódcy polegałaby nie na charyzmie (której mają tyle, ile Krzysztof Zanussi Oscarów), lecz na tym, że nie są Oleksym. Czyli nie będą przeszkadzać Janikowi i Kwaśniewskiemu.
Jedno towarzystwo
Z punktu widzenia przedwyborczych szachów zamiary tandemu Kwaśniewski - Janik są zapewne bardziej racjonalne niż kurczowe trzymanie się fotela przez Oleksego. Zjednoczona lewica ma większe szanse na wejście do parlamentu niż lewica rozbita. Ale sprzeciw budzi to, że oponenci obecnego przewodniczącego sojuszu próbują go zdyskredytować z powodów etycznych. Oczywiście, były premier nie jest postacią krystaliczną, ale przedstawianie jako zakały lewicy jest po prostu śmieszne. Tak jakby ustąpienie Oleksego mogło być jakimś potężnym katharsis, po którym postkomuniści odrodzą się niewinni jak niemowlęta. A taki ton pojawia się w mediach kibicujących zabiegom prezydenta. Sojusz pod wodzą Janika i Belki rokował ponoć nadzieję na socjaldemokratyczną i uczciwą przyszłość. Sojusz kierowany przez Oleksego to już jedynie postkomunistyczny potworek psujący państwo.
Trudno być wielkim fanem byłego premiera, ale trzeba mu oddać sprawiedliwość: Oleksy nie jest ani gorszy, ani lepszy od Kwaśniewskiego, Szmajdzińskiego, Belki czy Janika. To jedno towarzystwo, przez lata połączone węzłem interesów politycznych i ekonomicznych, solidarnie odpowiadające za upadek życia publicznego w ostatnich latach. Najlepiej zresztą rozumieją to zwyczajni postkomuniści, tacy jak Marek Dyduch, który równie gorliwie służy w SLD Millerowi, Janikowi czy Oleksemu.
Ci, którzy w SLD czuli się etycznie lepsi od swych kolegów, już prawie rok temu wyciągnęli wnioski, zaryzykowali i są teraz w SDPL Marka Borowskiego. Skądinąd dziwaczna jest w sojuszu wiara, że złożenie Oleksego w ofierze przywróci partii wiarygodność. To zapewne marzenie o poselskich mandatach zakłóca żelazną zazwyczaj logikę lidera socjaldemokracji. Ci, którzy zostali w SLD, nie mają prawa zwalać wszelkich błędów na Oleksego. Nawet jego oskalpowanie nie zmieni tego, jaki jest SLD. A jaki jest, każdy widzi.
Więcej możesz przeczytać w 13/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.