Krótki film o zabijaniu skoków narciarskich To mógłby być scenariusz do filmu "Edi 2". Nie byłaby to jednak łzawa opowieść o życiu zbieraczy złomu, lecz film sensacyjny. Tytułowy bohater naprawdę ma na imię Edi. Nazywa się Federer i jest menedżerem Adama Małysza. Poznajemy go jako dobroczyńcę wykorzystanego przez działaczy Polskiego Związku Narciarskiego. Jego przeciwnikiem jest Paweł, ps. Troskliwy. Paweł Włodarczyk, prezes narciarskiej federacji, życie spędza na dbaniu o dobro polskich skoków narciarskich. Najbardziej znany w tym gronie aktor, Adam Małysz, został obsadzony w roli drugoplanowej. Jak w dobrym kryminale, w tej opowieści chodzi o pieniądze.
Akt 1 - zakup niekontrolowany
W 1996 r. Ediego Federera, 41-letniego austriackiego menedżera, do Polski zaprosił Czech Pavel Mikeska, ówczesny trener naszej kadry skoczków. Mikeska powiedział Federerowi, że ma skoczka o wielkim potencjale. Chodziło o 18-letniego wówczas Małysza. Kilka dni później, w siedzibie PZN, Edi zrobił interes życia. Za dwa samochody w leasingu, volswagena busa i komórkę z abonamentem za 300 zł otrzymał prawa do niemal całej powierzchni reklamowej na kombinezonach i nartach skoczków reprezentacji Polski. - To było dla nas jak los na loterii. Rok wcześniej na Turniej Czterech Skoczni pojechałem tylko dlatego, że zrzutkę zrobili mieszkańcy Wisły, którzy uzbierali 800 marek. A Federer od początku finansował nasze przejazdy i zgrupowania. Wierzyłem mu i związałem się z nim także umową indywidualną - wspomina Adam Małysz. Umowę z polską kadrą Austriak podpisał do lata 2001 r. I tu się zaczyna problem.
Akt 2 - Paweł wchodzi do akcji
W 2001 r. Paweł Włodarczyk włączył się do gry o Małysza. Tamtej wiosny Małysz zaczął odnosić wielkie sukcesy. - Właśnie wtedy poznałem Pawła Włodarczyka. Wcześniej nie miałem pojęcia o jego istnieniu, bo wszelkie umowy podpisywałem z wiceprezesem Andrzejem Stoleckim - opowiada Edi Federer. Włodarczyk spotkał się z Federerem w marcu w Planicy, gdzie Małysz odebrał Kryształową Kulę za zwycięstwo w Pucharze Świata. Podczas krótkiej rozmowy oznajmił, że zrywa kontakty i kontrakty, bo sam jest w stanie zarobić dla polskich skoków więcej niż Federer. Kiedy Edi odpowiedział, że Małysz nie chce współpracować z nikim innym, usłyszał, że "Małysz to nie problem. On się szybko skończy, a wtedy może nawet skakać dla Liechtensteinu". - Nie przypominam sobie takich słów - mówi Włodarczyk. Przypomina je sobie natomiast Małysz, któremu kilka osób powtórzyło słowa prezesa.
Mimo ostrych słów Włodarczyka kilka tygodni później przedłużono umowę o współpracy z Federerem i to na takich samych warunkach. Aneks do umowy z 1996 r. ponownie podpisał wiceprezes Stolecki. Na jej mocy PZN odkupił od Federera prawa do wykorzystania wizerunku Małysza i część powierzchni reklamowej na kombinezonach skoczków (50 cm2). Narciarska centrala kupiła więc od Austriaka to, co mu wcześniej oddała za darmo - za 133,2 tys. euro. Kilka tygodni temu, gdy informacje o tym kontrakcie podał "Przegląd Sportowy", sprawą zainteresowała się prokuratura.
Akt 3 - szantaż
Gdy Małysz zaczął święcić triumfy, Federer postanowił, że tylko on będzie rozdawał karty w polskich skokach narciarskich. W 2003 r. zawarł z działaczami PZN (Stoleckim, Nadarkiewiczem i Kozakiem) wstępne porozumienie o przedłużeniu umowy. Znalazł się w nim zapis o długu związku w stosunku do Federera (276 tys. euro).
- Nie wiem, skąd on wziął tę sumę. Nic mu nie zapłacimy, bo wszelkie zobowiązania zostały uregulowane - oburza się Włodarczyk. W 2004 r., w noc przed konkursem letniej Grand Prix w Zakopanem, Federer po porozumieniu się z Małyszem do 4 rano szantażował związkowych działaczy, że skoczkowie nie wystartują w zawodach, jeśli obowiązująca do 30 marca 2005 r. umowa nie będzie przedłużona o rok. Sześciu członków zarządu w końcu podpisało pokreśloną kartkę, która ich zdaniem miała być notatką intencyjną w sprawie nowego kontraktu. Dla Federera było to równoznaczne z przedłużeniem współpracy. Teraz sądowa analiza tej kartki zadecyduje o układzie sił w polskich skokach narciarskich w kolejnym sezonie.
Finał - wojna na wyniszczenie
Trudno się spodziewać, że strony dojdą do porozumienia drogą negocjacji. Federer wciągnął w rozgrywkę Małysza, który - broniąc menedżera - zagroził zakończeniem kariery. PZN znalazł już natomiast następcę Federera, niemiecką firmę Maerz. Federer i PZN nie chcą się już dzielić pieniędzmi, czeka nas więc wojna na wyniszczenie w sądzie. W tej sytuacji to, jak skaczą polscy reprezentanci, mało komu zaprząta głowę.
W 1996 r. Ediego Federera, 41-letniego austriackiego menedżera, do Polski zaprosił Czech Pavel Mikeska, ówczesny trener naszej kadry skoczków. Mikeska powiedział Federerowi, że ma skoczka o wielkim potencjale. Chodziło o 18-letniego wówczas Małysza. Kilka dni później, w siedzibie PZN, Edi zrobił interes życia. Za dwa samochody w leasingu, volswagena busa i komórkę z abonamentem za 300 zł otrzymał prawa do niemal całej powierzchni reklamowej na kombinezonach i nartach skoczków reprezentacji Polski. - To było dla nas jak los na loterii. Rok wcześniej na Turniej Czterech Skoczni pojechałem tylko dlatego, że zrzutkę zrobili mieszkańcy Wisły, którzy uzbierali 800 marek. A Federer od początku finansował nasze przejazdy i zgrupowania. Wierzyłem mu i związałem się z nim także umową indywidualną - wspomina Adam Małysz. Umowę z polską kadrą Austriak podpisał do lata 2001 r. I tu się zaczyna problem.
Akt 2 - Paweł wchodzi do akcji
W 2001 r. Paweł Włodarczyk włączył się do gry o Małysza. Tamtej wiosny Małysz zaczął odnosić wielkie sukcesy. - Właśnie wtedy poznałem Pawła Włodarczyka. Wcześniej nie miałem pojęcia o jego istnieniu, bo wszelkie umowy podpisywałem z wiceprezesem Andrzejem Stoleckim - opowiada Edi Federer. Włodarczyk spotkał się z Federerem w marcu w Planicy, gdzie Małysz odebrał Kryształową Kulę za zwycięstwo w Pucharze Świata. Podczas krótkiej rozmowy oznajmił, że zrywa kontakty i kontrakty, bo sam jest w stanie zarobić dla polskich skoków więcej niż Federer. Kiedy Edi odpowiedział, że Małysz nie chce współpracować z nikim innym, usłyszał, że "Małysz to nie problem. On się szybko skończy, a wtedy może nawet skakać dla Liechtensteinu". - Nie przypominam sobie takich słów - mówi Włodarczyk. Przypomina je sobie natomiast Małysz, któremu kilka osób powtórzyło słowa prezesa.
Mimo ostrych słów Włodarczyka kilka tygodni później przedłużono umowę o współpracy z Federerem i to na takich samych warunkach. Aneks do umowy z 1996 r. ponownie podpisał wiceprezes Stolecki. Na jej mocy PZN odkupił od Federera prawa do wykorzystania wizerunku Małysza i część powierzchni reklamowej na kombinezonach skoczków (50 cm2). Narciarska centrala kupiła więc od Austriaka to, co mu wcześniej oddała za darmo - za 133,2 tys. euro. Kilka tygodni temu, gdy informacje o tym kontrakcie podał "Przegląd Sportowy", sprawą zainteresowała się prokuratura.
Akt 3 - szantaż
Gdy Małysz zaczął święcić triumfy, Federer postanowił, że tylko on będzie rozdawał karty w polskich skokach narciarskich. W 2003 r. zawarł z działaczami PZN (Stoleckim, Nadarkiewiczem i Kozakiem) wstępne porozumienie o przedłużeniu umowy. Znalazł się w nim zapis o długu związku w stosunku do Federera (276 tys. euro).
- Nie wiem, skąd on wziął tę sumę. Nic mu nie zapłacimy, bo wszelkie zobowiązania zostały uregulowane - oburza się Włodarczyk. W 2004 r., w noc przed konkursem letniej Grand Prix w Zakopanem, Federer po porozumieniu się z Małyszem do 4 rano szantażował związkowych działaczy, że skoczkowie nie wystartują w zawodach, jeśli obowiązująca do 30 marca 2005 r. umowa nie będzie przedłużona o rok. Sześciu członków zarządu w końcu podpisało pokreśloną kartkę, która ich zdaniem miała być notatką intencyjną w sprawie nowego kontraktu. Dla Federera było to równoznaczne z przedłużeniem współpracy. Teraz sądowa analiza tej kartki zadecyduje o układzie sił w polskich skokach narciarskich w kolejnym sezonie.
Finał - wojna na wyniszczenie
Trudno się spodziewać, że strony dojdą do porozumienia drogą negocjacji. Federer wciągnął w rozgrywkę Małysza, który - broniąc menedżera - zagroził zakończeniem kariery. PZN znalazł już natomiast następcę Federera, niemiecką firmę Maerz. Federer i PZN nie chcą się już dzielić pieniędzmi, czeka nas więc wojna na wyniszczenie w sądzie. W tej sytuacji to, jak skaczą polscy reprezentanci, mało komu zaprząta głowę.
Więcej możesz przeczytać w 13/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.