Albercik z "Seksmisji" kontra Janek Serce
Jedni mówią, że to wojna Alojza z "Soli ziemi czarnej" z Kurasiem z "Polskich dróg". Rację mają chyba jednak ci, którzy twierdzą, że to potyczka Albercika z "Seksmisji" z Jankiem z "Jana Serce", bo to wojna podszyta farsą. Olgierd Łukaszewicz, obecny szef Związku Artystów Scen Polskich, zamiast się zajmować związkiem i tantiemami dla kolegów, prawie cały czas poświęca na utarczki ze swoim poprzednikiem. Zaczyna to przypominać wojnę Pawlaka z Kargulem z filmu "Sami swoi", gdzie jeden miał karabin, a drugi - granaty. Tymi granatami i karabinem potrząsano na ubiegłotygodniowym zjeździe związku. I jak to zwykle bywa, skorzystał na tym ten trzeci.
Jednoczenie przez podział
Jeden z pierwszych punktów statutu ZASP brzmi: "Celem ZASP jest jednoczenie środowiska artystów sceny dla kultywowania tradycji i tworzenia nowych wartości kultury narodowej". To, co się obecnie tam dzieje, nie ma z tym nic wspólnego. Związek nie jednoczy, lecz dzieli środowisko. Wojna rozpoczęła się we wrześniu 2002 r., kiedy "Rzeczpospolita" ujawniła, że zarząd kierowany przez Kazimierza Kaczora zainwestował ponad 9 mln zł w obligacje Stoczni Szczecińskiej, która następnie ogłosiła upadłość (o tej aferze pisaliśmy we "Wprost" we wrześniu 2002 r. - "Oscylator Kaczora"). Ponieważ kolejka wierzycieli była długa, wydawało się, że szanse na odzyskanie choćby części pieniędzy są znikome. Chodziło nie tylko o stracone fundusze, lecz także o sposób gospodarowania.
Przez lata ZASP utrzymywał się tylko ze składek członkowskich. Naprawdę duże pieniądze zaczęły napływać do kasy związku od lutego 1995 r., kiedy otrzymał on licencję na pobieranie tantiem dla artystów scenicznych. Za każdy wyemitowany film czy jego powtórkę nadawcy płacili. Płacili też producenci filmów i kaset wideo. Od kwoty należnej aktorom związek pobierał 18 proc. prowizji. Rocznie dawało to prawie 2,5 mln zł. Pozostałe
82 proc. środków z tantiem powinno być przekazane aktorom. Ci, którzy się o te pieniądze upomnieli (mniejszość), otrzymywali je. Ci, którzy o należnych im tantiemach nie wiedzieli (większość), nie otrzymywali nic. Pieniądze lokowano następnie w wysoko oprocentowanych, tyle że bardzo ryzykownych krótkoterminowych papierach wartościowych. Do tego dochodziło wsparcie finansowe z Ministerstwa Kultury (dofinansowywało Dział Dokumentacji Teatralnej i Dom Aktora Weterana).
W 2002 r. ministerstwo odmówiło dalszego dopłacania do działu dokumentacji (największego i najważniejszego tego typu zbioru w Polsce) i do Skolimowa. Wtedy okazało się, że pieniądze na remont siedziby ZASP w Alejach Ujazdowskich w Warszawie (należącej do związku już przed wojną), na remont Domu Aktora oraz na kupno obligacji Stoczni Szczecińskiej pochodziły nie z majątku własnego ZASP, lecz z tej części funduszy, które stanowiły nie odebrane tantiemy.
Kiedy część aktorów zorientowała się, że mimo wysokich prowizji małe kwoty są przez władze ZASP przeznaczane na działalność statutową, wystąpili z ZASP i powołali Stowarzyszenie Aktorów Filmowych i Telewizyjnych (SAFT pobiera prowizję w wysokości 10 proc.). Założyli je m.in. Cezary Pazura, Olaf Lubaszenko i Marek Kondrat.
Emeryci, wystąp!
Afera z inwestycją w akcje stoczni oraz ujawnienie faktu, że tylko na ogrodzenie Domu Aktora w Skolimowie wydano 1,8 mln zł, spowodowały ustąpienie prezesa Kaczora. Nowy prezes - Olgierd Łukaszewicz - złożył doniesienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez poprzedni zarząd (do dziś nie ma wyroku w tej sprawie). Potem sprawa przycichła. W październiku 2004 r. ING Bank Śląski, który doradzał ZASP w kwestiach finansowych i namówił związek na kupno obligacji stoczni, zgodził się na polubowne załatwienie sprawy i zwrot utraconych pieniędzy. Jednocześnie Ministerstwo Kultury obiecało znowu dofinansowywać Dom Aktora.
Niedługo przed wyborami nowego prezesa ZASP (25 marca) prezydium związku skreśliło Kaczora i byłego skarbnika związku Cezarego Morawskiego z listy członków. Posypały się listy protestacyjne podpisane przez znanych aktorów (głównie z Teatru Powszechnego, gdzie Kaczor pracuje - stąd też został delegatem na zjazd). Kilkanaście osób (m.in. Zbigniew Zapasiewicz) na znak protestu oddało legitymacje. W efekcie przed wyborami Kaczorowi przywrócono członkostwo.
Środowisko nieodwołalnie już chyba podzieliło się na stronnictwa Kaczora i Łukaszewicza. Rzecz w tym, że jakkolwiek cała awantura fatalnie odbiła się na wizerunku związku, prawdziwą katastrofą jest co innego. Oto po 1989 r. ZASP nie potrafił przyciągnąć młodych członków. Staje się więc coraz bardziej organizacją emerytów.
25 marca, po burzliwych dwudniowych obradach (m.in. Cezary Pazura zaatakował Kaczora za nadmierną chciwość związku), nowym prezesem ZASP został emeryt Ignacy Gogolewski. ZASP cofnął się więc nie tylko symbolicznie do czasów PRL. Ale może tak powinno być, bo większość artystów sceny mentalnie nigdy z PRL się nie wyzwoliła.
Jedni mówią, że to wojna Alojza z "Soli ziemi czarnej" z Kurasiem z "Polskich dróg". Rację mają chyba jednak ci, którzy twierdzą, że to potyczka Albercika z "Seksmisji" z Jankiem z "Jana Serce", bo to wojna podszyta farsą. Olgierd Łukaszewicz, obecny szef Związku Artystów Scen Polskich, zamiast się zajmować związkiem i tantiemami dla kolegów, prawie cały czas poświęca na utarczki ze swoim poprzednikiem. Zaczyna to przypominać wojnę Pawlaka z Kargulem z filmu "Sami swoi", gdzie jeden miał karabin, a drugi - granaty. Tymi granatami i karabinem potrząsano na ubiegłotygodniowym zjeździe związku. I jak to zwykle bywa, skorzystał na tym ten trzeci.
Jednoczenie przez podział
Jeden z pierwszych punktów statutu ZASP brzmi: "Celem ZASP jest jednoczenie środowiska artystów sceny dla kultywowania tradycji i tworzenia nowych wartości kultury narodowej". To, co się obecnie tam dzieje, nie ma z tym nic wspólnego. Związek nie jednoczy, lecz dzieli środowisko. Wojna rozpoczęła się we wrześniu 2002 r., kiedy "Rzeczpospolita" ujawniła, że zarząd kierowany przez Kazimierza Kaczora zainwestował ponad 9 mln zł w obligacje Stoczni Szczecińskiej, która następnie ogłosiła upadłość (o tej aferze pisaliśmy we "Wprost" we wrześniu 2002 r. - "Oscylator Kaczora"). Ponieważ kolejka wierzycieli była długa, wydawało się, że szanse na odzyskanie choćby części pieniędzy są znikome. Chodziło nie tylko o stracone fundusze, lecz także o sposób gospodarowania.
Przez lata ZASP utrzymywał się tylko ze składek członkowskich. Naprawdę duże pieniądze zaczęły napływać do kasy związku od lutego 1995 r., kiedy otrzymał on licencję na pobieranie tantiem dla artystów scenicznych. Za każdy wyemitowany film czy jego powtórkę nadawcy płacili. Płacili też producenci filmów i kaset wideo. Od kwoty należnej aktorom związek pobierał 18 proc. prowizji. Rocznie dawało to prawie 2,5 mln zł. Pozostałe
82 proc. środków z tantiem powinno być przekazane aktorom. Ci, którzy się o te pieniądze upomnieli (mniejszość), otrzymywali je. Ci, którzy o należnych im tantiemach nie wiedzieli (większość), nie otrzymywali nic. Pieniądze lokowano następnie w wysoko oprocentowanych, tyle że bardzo ryzykownych krótkoterminowych papierach wartościowych. Do tego dochodziło wsparcie finansowe z Ministerstwa Kultury (dofinansowywało Dział Dokumentacji Teatralnej i Dom Aktora Weterana).
W 2002 r. ministerstwo odmówiło dalszego dopłacania do działu dokumentacji (największego i najważniejszego tego typu zbioru w Polsce) i do Skolimowa. Wtedy okazało się, że pieniądze na remont siedziby ZASP w Alejach Ujazdowskich w Warszawie (należącej do związku już przed wojną), na remont Domu Aktora oraz na kupno obligacji Stoczni Szczecińskiej pochodziły nie z majątku własnego ZASP, lecz z tej części funduszy, które stanowiły nie odebrane tantiemy.
Kiedy część aktorów zorientowała się, że mimo wysokich prowizji małe kwoty są przez władze ZASP przeznaczane na działalność statutową, wystąpili z ZASP i powołali Stowarzyszenie Aktorów Filmowych i Telewizyjnych (SAFT pobiera prowizję w wysokości 10 proc.). Założyli je m.in. Cezary Pazura, Olaf Lubaszenko i Marek Kondrat.
Emeryci, wystąp!
Afera z inwestycją w akcje stoczni oraz ujawnienie faktu, że tylko na ogrodzenie Domu Aktora w Skolimowie wydano 1,8 mln zł, spowodowały ustąpienie prezesa Kaczora. Nowy prezes - Olgierd Łukaszewicz - złożył doniesienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez poprzedni zarząd (do dziś nie ma wyroku w tej sprawie). Potem sprawa przycichła. W październiku 2004 r. ING Bank Śląski, który doradzał ZASP w kwestiach finansowych i namówił związek na kupno obligacji stoczni, zgodził się na polubowne załatwienie sprawy i zwrot utraconych pieniędzy. Jednocześnie Ministerstwo Kultury obiecało znowu dofinansowywać Dom Aktora.
Niedługo przed wyborami nowego prezesa ZASP (25 marca) prezydium związku skreśliło Kaczora i byłego skarbnika związku Cezarego Morawskiego z listy członków. Posypały się listy protestacyjne podpisane przez znanych aktorów (głównie z Teatru Powszechnego, gdzie Kaczor pracuje - stąd też został delegatem na zjazd). Kilkanaście osób (m.in. Zbigniew Zapasiewicz) na znak protestu oddało legitymacje. W efekcie przed wyborami Kaczorowi przywrócono członkostwo.
Środowisko nieodwołalnie już chyba podzieliło się na stronnictwa Kaczora i Łukaszewicza. Rzecz w tym, że jakkolwiek cała awantura fatalnie odbiła się na wizerunku związku, prawdziwą katastrofą jest co innego. Oto po 1989 r. ZASP nie potrafił przyciągnąć młodych członków. Staje się więc coraz bardziej organizacją emerytów.
25 marca, po burzliwych dwudniowych obradach (m.in. Cezary Pazura zaatakował Kaczora za nadmierną chciwość związku), nowym prezesem ZASP został emeryt Ignacy Gogolewski. ZASP cofnął się więc nie tylko symbolicznie do czasów PRL. Ale może tak powinno być, bo większość artystów sceny mentalnie nigdy z PRL się nie wyzwoliła.
Więcej możesz przeczytać w 13/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.