Teatr Warlikowskiego nie przymila się publice, nie popada w kabotyńską megalomanię a la Hanuszkiewicz To nie Andrzej Wajda jest najbardziej znanym i cenionym na świecie polskim reżyserem teatralnym. Nie jest to też Jerzy Jarocki, Krystian Lupa czy uznany mistrz Erwin Axer. Jest nim ktoś, kto nawet niezbyt udane przedstawienia potrafi sprzedać zachodniej widowni jako sukces. Ale też Krzysztof Warlikowski, o którego tu chodzi, nigdy nie robi przedstawień ewidentnie słabych. Nigdy nie popadł w niezamierzoną śmieszność, co zdarza się jego starszym (Wajda) i młodszym (długa lista) kolegom po fachu. W wieku 42 lat jest Krzysztof Warlikowski jednym z najważniejszych na świecie reżyserów teatralnych swojego pokolenia. Przyciąga tłumy, choć wielu krytyków doprowadza do szału.
Najnowsza premiera Warlikowskiego - "Krum", przygotowany przez stołeczny TR - okrzyknięto wydarzeniem sezonu. Choć tekst sztuki Hanocha Levine'a trąci niezbornością, Warlikowski potrafił zrobić z niego klarowny, mocny spektakl. Sztuka Levine'a opowiada o dobiegającym czterdziestki humaniście, który chciałby w życiu czegoś więcej niż tylko "małej stabilizacji", ale nie za bardzo wie czego. Z tej "trzygodzinnej telenoweli" Warlikowski i jego stali współpracownicy - od autorki scenografii Małgorzaty Szczęśniak, przez aktorów z Jackiem Poniedziałkiem, Stanisławą Celińską, Małgorzatą Hajewską-Krzysztofik, Redbadem Klynstrą, po kompozytora muzyki Pawła Mykietyna - zrobili spektakl wieloznaczny, emocjonujący, a przede wszystkim mądry. To ostatnie ma u Warlikowskiego szczególne znaczenie, bo jest on bodaj najlepiej wykształconym polskim twórcą teatralnym.
Następca Grotowskiego i Kantora
Warlikowski jest bardziej znany i popularny niż jego nauczyciel i mistrz Krystian Lupa. Dwa razy z rzędu prezentował swe przedstawienia na festiwalu w Avignonie, a skandalizujący spektakl "Oczyszczeni" według Sarah Kane otrzymał prestiżową Nagrodę Francuskiego Związku Krytyków Teatru za najwybitniejsze przedstawienie obcojęzyczne w sezonie 2002/2003. Do Avignonu Warlikowski pojedzie także w tym roku - właśnie z "Krumem" pokazywanym w tych dniach w Berlinie (na inaugurację Roku Polskiego w Niemczech). W poprzednim sezonie na nowojorski Festiwal BAM polski reżyser zawiózł "Dybuka" - było to pierwsze polskie przedstawienie na tej imprezie od czasów Grotowskiego i Kantora. Warlikowski regularnie wystawia w Niemczech, we Włoszech i w Izraelu.
- Nie ukrywam, że mam bardzo gruntowne wykształcenie. A jeśli potrzebuję coś zgłębić, oczywiście to robię. Z reguły jednak czas przeznaczony na tak zwany rozwój staram się poświęcać na dialogi z samym sobą - powiedział mi kiedyś Warlikowski. Pycha? Bynajmniej - wystarczy spojrzeć na życiorys reżysera. Studiował w krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej, poza tym jest absolwentem wydziałów historii, filozofii i romanistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Już podczas studiów ruszył w świat, asystując i współpracując z największymi z teatralnych bogów: Ingmarem Bergmanem, Peterem Brookiem i Giorgio Strehlerem.
- Mimo że czasem jest obcy mojej estetyce teatralnej, jest niezwykle ciekawym twórcą, wymykającym się stereotypom. Warlikowski już w czasie studiów w krakowskiej szkole teatralnej wyróżniał się - był pierwszym uczniem za mojej kadencji, któremu pozwoliliśmy zrobić dyplom ze studentami wydziału aktorskiego. To pokazuje, jak duże mieliśmy do niego zaufanie - mówi prof. Jerzy Stuhr, znany aktor i reżyser, rektor krakowskiej uczelni teatralnej.
- Tworzenie przedstawień w różnych częściach świata dla różnej publiczności spowodowało, że właściwie w każdym z tych miejsc jestem po trosze kimś innym. Za każdym razem muszę przekazać coś, co zainteresuje tamtą publiczność: inaczej w Niemczech, inaczej we Włoszech, inaczej w Izraelu. Zawsze staram się głęboko zrozumieć to, do kogo adresuję moje przedstawienie - mówi "Wprost" Warlikowski.
Antykabotyn
Wyraźne sprecyzowanie odbiorcy, co jest tak trudne do zrozumienia przez innych naszych twórców, chcących robić wszystko dla wszystkich i w efekcie dla nikogo, to jedna z tajemnic sukcesów Warlikowskiego. Ułatwianie teatru, przymilanie się publice czy kabotyńska megalomania a la Hanuszkiewicz są Warlikowskiemu z gruntu obce. Drugim źródłem jego powodzenia są solidne teatralne fundamenty, czyli przede wszystkim ukochany Szekspir, którego uczył się pod okiem Giorgio Strehlera w słynnym mediolańskim Piccolo Teatro, gdzie wystawił "Peryklesa". Potem przyszły "Poskromienie złośnicy", "Hamlet", "Burza", "Sen nocy letniej" i ostatnio - w Hanowerze - "Makbet".
U Warlikowskiego Hamlet przychodzi do swej matki nago i raczej pyta o swą seksualną tożsamość niż o świat. W "Burzy" muzyka Chopina płynie z... laptopa. Ale bodaj największym skandalem zakończyła się premiera "Snu nocy letniej" w Nicei - pojawili się tam raperzy skandujący w slangu, że teatr jest dla mieszczuchów, staruchów i mądrali. Obrażona publiczność po prostu... wyszła! I nic dziwnego: mieszczański, grzeczny teatrzyk, który można by przenieść do telewizji, ma się do inscenizacji Warlikowskiego jak goździk do kaktusa.
A jednak Warlikowski nigdy nie urządza skandalu dla skandalu. Szuka, drażni, wwierca kij w mrowisko, ale nigdy na siłę. Potwierdza to nawet bełkotliwy i wulgarny krzyk błaganie o miłość, jakim jest dramat Sarah Kane "Oczyszczeni" - w wizji Warlikowskiego przedstawienie tyleż mądre, co wstrząsające, magicznie zainscenizowane i hipnotycznie zagrane przez jego aktorów. A z drugiej strony, mamy niesamowitego zeszłorocznego "Dybuka" - klasykę żydowskiej dramaturgii połączoną z opowiadaniem Hanny Krall.
- Sztuki Warlikowskiego często są tak oryginalne, że przerastają możliwości krytyków. Dla nas, jego aktorów, jest wymagający i niecierpliwy, bo coraz szybciej wie, czego od nas oczekuje. Spektakle i poszczególne role przez długi czas pozostają u niego niedomknięte. Cechą teatru Warlikowskiego jest to, że dojrzewa w graniu - mówi "Wprost" aktor Jacek Poniedziałek.
Sztuka wzruszania
Spektakli Warlikowskiego nie powinno się opowiadać. Treść bowiem jest zaledwie jednym z ich składników. Tafla szkła, plama światła, gest, słowo, muzyka, która jest, choć wydawałoby się, że rzecz rozgrywa się w ciszy - to teatr Warlikowskiego.
Warlikowski pamięta, że "teatr ma charakter poznawczy. W zderzeniu z bohaterami na scenie próbujemy coś zrozumieć na własny użytek i temu powinna służyć estetyka przedstawienia, która w żadnym razie nie może przesłaniać najważniejszego - naszego wzruszenia i zasłuchania w siebie". Warlikowski ujawnia tu prostą i znaną od wieków tajemnicę dobrej sztuki - musi ona umieć wywoływać emocje.
Następca Grotowskiego i Kantora
Warlikowski jest bardziej znany i popularny niż jego nauczyciel i mistrz Krystian Lupa. Dwa razy z rzędu prezentował swe przedstawienia na festiwalu w Avignonie, a skandalizujący spektakl "Oczyszczeni" według Sarah Kane otrzymał prestiżową Nagrodę Francuskiego Związku Krytyków Teatru za najwybitniejsze przedstawienie obcojęzyczne w sezonie 2002/2003. Do Avignonu Warlikowski pojedzie także w tym roku - właśnie z "Krumem" pokazywanym w tych dniach w Berlinie (na inaugurację Roku Polskiego w Niemczech). W poprzednim sezonie na nowojorski Festiwal BAM polski reżyser zawiózł "Dybuka" - było to pierwsze polskie przedstawienie na tej imprezie od czasów Grotowskiego i Kantora. Warlikowski regularnie wystawia w Niemczech, we Włoszech i w Izraelu.
- Nie ukrywam, że mam bardzo gruntowne wykształcenie. A jeśli potrzebuję coś zgłębić, oczywiście to robię. Z reguły jednak czas przeznaczony na tak zwany rozwój staram się poświęcać na dialogi z samym sobą - powiedział mi kiedyś Warlikowski. Pycha? Bynajmniej - wystarczy spojrzeć na życiorys reżysera. Studiował w krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej, poza tym jest absolwentem wydziałów historii, filozofii i romanistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Już podczas studiów ruszył w świat, asystując i współpracując z największymi z teatralnych bogów: Ingmarem Bergmanem, Peterem Brookiem i Giorgio Strehlerem.
- Mimo że czasem jest obcy mojej estetyce teatralnej, jest niezwykle ciekawym twórcą, wymykającym się stereotypom. Warlikowski już w czasie studiów w krakowskiej szkole teatralnej wyróżniał się - był pierwszym uczniem za mojej kadencji, któremu pozwoliliśmy zrobić dyplom ze studentami wydziału aktorskiego. To pokazuje, jak duże mieliśmy do niego zaufanie - mówi prof. Jerzy Stuhr, znany aktor i reżyser, rektor krakowskiej uczelni teatralnej.
- Tworzenie przedstawień w różnych częściach świata dla różnej publiczności spowodowało, że właściwie w każdym z tych miejsc jestem po trosze kimś innym. Za każdym razem muszę przekazać coś, co zainteresuje tamtą publiczność: inaczej w Niemczech, inaczej we Włoszech, inaczej w Izraelu. Zawsze staram się głęboko zrozumieć to, do kogo adresuję moje przedstawienie - mówi "Wprost" Warlikowski.
Antykabotyn
Wyraźne sprecyzowanie odbiorcy, co jest tak trudne do zrozumienia przez innych naszych twórców, chcących robić wszystko dla wszystkich i w efekcie dla nikogo, to jedna z tajemnic sukcesów Warlikowskiego. Ułatwianie teatru, przymilanie się publice czy kabotyńska megalomania a la Hanuszkiewicz są Warlikowskiemu z gruntu obce. Drugim źródłem jego powodzenia są solidne teatralne fundamenty, czyli przede wszystkim ukochany Szekspir, którego uczył się pod okiem Giorgio Strehlera w słynnym mediolańskim Piccolo Teatro, gdzie wystawił "Peryklesa". Potem przyszły "Poskromienie złośnicy", "Hamlet", "Burza", "Sen nocy letniej" i ostatnio - w Hanowerze - "Makbet".
U Warlikowskiego Hamlet przychodzi do swej matki nago i raczej pyta o swą seksualną tożsamość niż o świat. W "Burzy" muzyka Chopina płynie z... laptopa. Ale bodaj największym skandalem zakończyła się premiera "Snu nocy letniej" w Nicei - pojawili się tam raperzy skandujący w slangu, że teatr jest dla mieszczuchów, staruchów i mądrali. Obrażona publiczność po prostu... wyszła! I nic dziwnego: mieszczański, grzeczny teatrzyk, który można by przenieść do telewizji, ma się do inscenizacji Warlikowskiego jak goździk do kaktusa.
A jednak Warlikowski nigdy nie urządza skandalu dla skandalu. Szuka, drażni, wwierca kij w mrowisko, ale nigdy na siłę. Potwierdza to nawet bełkotliwy i wulgarny krzyk błaganie o miłość, jakim jest dramat Sarah Kane "Oczyszczeni" - w wizji Warlikowskiego przedstawienie tyleż mądre, co wstrząsające, magicznie zainscenizowane i hipnotycznie zagrane przez jego aktorów. A z drugiej strony, mamy niesamowitego zeszłorocznego "Dybuka" - klasykę żydowskiej dramaturgii połączoną z opowiadaniem Hanny Krall.
- Sztuki Warlikowskiego często są tak oryginalne, że przerastają możliwości krytyków. Dla nas, jego aktorów, jest wymagający i niecierpliwy, bo coraz szybciej wie, czego od nas oczekuje. Spektakle i poszczególne role przez długi czas pozostają u niego niedomknięte. Cechą teatru Warlikowskiego jest to, że dojrzewa w graniu - mówi "Wprost" aktor Jacek Poniedziałek.
Sztuka wzruszania
Spektakli Warlikowskiego nie powinno się opowiadać. Treść bowiem jest zaledwie jednym z ich składników. Tafla szkła, plama światła, gest, słowo, muzyka, która jest, choć wydawałoby się, że rzecz rozgrywa się w ciszy - to teatr Warlikowskiego.
Warlikowski pamięta, że "teatr ma charakter poznawczy. W zderzeniu z bohaterami na scenie próbujemy coś zrozumieć na własny użytek i temu powinna służyć estetyka przedstawienia, która w żadnym razie nie może przesłaniać najważniejszego - naszego wzruszenia i zasłuchania w siebie". Warlikowski ujawnia tu prostą i znaną od wieków tajemnicę dobrej sztuki - musi ona umieć wywoływać emocje.
Więcej możesz przeczytać w 13/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.