Ksiądz Kordecki nie bronił tak Częstochowy, jak lewica broniła BIG Banku Gdańskiego Dwie są obecnie najgroźniejsze epidemie, które szerzą się wśród naszych polityków jak pożar buszu - epidemia niewiedzy i epidemia niepamięci. Jak ktoś coś wie, to nie pamięta, a jak pamięta, to nie wie co. Zaraza jest tak zjadliwa, jej bakcyle - jak powiadał Przybyszewski - wielkie jak chrząszcze, że uległ jej ostatnio nawet premier Marek Belka, wyglądający na faceta z żelaznym systemem odpornościowym. Premier oświadczył, że nie wie, dlaczego Deutsche Bank wycofał się z przejęcia BIG Banku Gdańskiego, a bardzo jest tego ciekaw.
Też nie wiem dokładnie dlaczego, ale coś pamiętam, bo los mnie obdarzył przekleństwem dobrej pamięci. Otóż pamiętam, że w lutym 2001 r. cała gromada polityków, zazwyczaj broniących zasady swobodnego przepływu kapitałów, powołujących się na reguły rządzące Unią Europejską i OECD, nagle odkryła zagrożenie interesu narodowego i z okrzykiem "Niemcy nas wykupią!" przyłączyła się do wyszydzanych zazwyczaj, folklorystycznych grupek narodowej prawicy.
Pamiętam, że pierwszy wypowiedział się na temat stosunków własności w BIG Banku w taki sposób, jakby udzielał wywiadu Radiu Maryja o odwiecznym germańskim zagrożeniu, pan prezydent Aleksander Kwaśniewski. I to z Davos, ze światowego szczytu gospodarczego, gdzie rozdział polityki od gospodarki uważany jest za oczywistość, a jego podważanie za formę światopoglądu jaskiniowego. Z Davos wrócił w tym samym czasie w trybie pilnym doradca prezydenta do spraw gospodarczych Marek Belka, zresztą członek rady nadzorczej BIG. Pan profesor zapomniał, że wrócił, aby być przeciwnym Deutsche Bankowi i popierać sprzedaż akcji Banco Comercial Portugues, argumentując, że staramy się przecież o wejście do unii, a Portugalia jeszcze przez cztery miesiące będzie sprawować w UE prezydencję.
Przeciwko przejmującemu gdański bank Deutsche Bankowi w tonie katastrofy narodowej wypowiedzieli się szef kancelarii prezydenta Ryszard Kalisz i czołowy ekonomista SLD Marek Borowski. Ksiądz Kordecki nie bronił tak Częstochowy jak lewica tej gdańskiej reduty polskości.
Przyłączył się na trochę szerszej płaszczyźnie, występując przeciwko zagranicznym kapitałom w polskim sektorze bankowym w ogóle, Andrzej Olechowski, wtedy prezes rady nadzorczej Banku Handlowego, przejmowanego właśnie przez amerykański Citibank.
Przekazuję premierowi to, co zapamiętałem, może mu się do czegoś przyda. Jako specjalny dodatek refleksyjny dołączam powiedzenie Bertolda Brechta: "Napad na bank jest niczym w porównaniu z założeniem banku". Swoją drogą, skoro podobno Niemcy zapłacili 6,5 mln dolarów za to, że nie przejęli banku, to ile musieli zapłacić Portugalczycy za to, że go przejęli?
Niepamięć jest pożyteczna. Niestety, zawsze znajdzie się jakaś menda, która sobie coś przypomni. Mamy nawet w Polsce cały instytut od przypominania - Instytut Pamięci Narodowej. W tym instytucie wiceprezesem jest pan prof. Witold Kulesza. Jego szefem jest pan prof. Leon Kieres. Mamy też głównego inspektora ochrony danych osobowych, którym jest pani profesor (88 Professoren, Vaterland, du bist verloren) Ewa Kulesza. Pani Kulesza zaskarżyła do prokuratury pana Kieresa za to, że administrując pamięcią narodową, nie dołożył należytej staranności, by zapomnieć, przez co Polacy przypomnieli sobie, że istniały PRL, Służba Bezpieczeństwa, i że niektórzy donosili. Nie wiem, czy nie uchybiam przepisom ustawy o ochronie danych osobowych, ale pani Kulesza jest małżonką pana Kuleszy. Nie wiem też, czy coś z tego wynika poza tym, że przez 6 lat istnienia IPN mąż nie wytłumaczył żonie, co to są archiwa historyczne i czemu mają służyć, a żona nie ostrzegła męża, żeby strzegł tych archiwów jak oka w głowie przed ujawnieniem. Nie wolno się wtrącać w rodzinne stosunki państwa Kuleszów. Nie zakazuje tego wprawdzie żadna ustawa, ale zwykła przyzwoitość, której należy przestrzegać, choć nie ma jeszcze instytucji głównego inspektora ochrony przyzwoitości.
Warto się jednak zastanowić, czy nie istnieje jakiś przepis, który pozwoliłby posadzić na ławie oskarżonych obok Leona Kieresa także kogoś, kto te nie dość starannie chronione przed opinią publiczną dane osobowe gromadził. Jakiegoś Kiszczaka albo Pożogę - jeżeli te nazwiska wolno ujawniać. Ale do tak drastycznych prześladowań ludzi honoru na pewno nie dojdzie i jedynym, który beknie za gromadzenie w latach 1945-1990 teczek, będzie w roku 2005 prof. Leon Kieres. Dzięki temu prof. Kulesza będzie miał nowego szefa - emerytowanego pułkownika LWP albo celnika ze Świnoujścia.
Nareszcie będziemy mieli Instytut Niepamięci Narodowej, na który sobie zasłużyliśmy.
Pamiętam, że pierwszy wypowiedział się na temat stosunków własności w BIG Banku w taki sposób, jakby udzielał wywiadu Radiu Maryja o odwiecznym germańskim zagrożeniu, pan prezydent Aleksander Kwaśniewski. I to z Davos, ze światowego szczytu gospodarczego, gdzie rozdział polityki od gospodarki uważany jest za oczywistość, a jego podważanie za formę światopoglądu jaskiniowego. Z Davos wrócił w tym samym czasie w trybie pilnym doradca prezydenta do spraw gospodarczych Marek Belka, zresztą członek rady nadzorczej BIG. Pan profesor zapomniał, że wrócił, aby być przeciwnym Deutsche Bankowi i popierać sprzedaż akcji Banco Comercial Portugues, argumentując, że staramy się przecież o wejście do unii, a Portugalia jeszcze przez cztery miesiące będzie sprawować w UE prezydencję.
Przeciwko przejmującemu gdański bank Deutsche Bankowi w tonie katastrofy narodowej wypowiedzieli się szef kancelarii prezydenta Ryszard Kalisz i czołowy ekonomista SLD Marek Borowski. Ksiądz Kordecki nie bronił tak Częstochowy jak lewica tej gdańskiej reduty polskości.
Przyłączył się na trochę szerszej płaszczyźnie, występując przeciwko zagranicznym kapitałom w polskim sektorze bankowym w ogóle, Andrzej Olechowski, wtedy prezes rady nadzorczej Banku Handlowego, przejmowanego właśnie przez amerykański Citibank.
Przekazuję premierowi to, co zapamiętałem, może mu się do czegoś przyda. Jako specjalny dodatek refleksyjny dołączam powiedzenie Bertolda Brechta: "Napad na bank jest niczym w porównaniu z założeniem banku". Swoją drogą, skoro podobno Niemcy zapłacili 6,5 mln dolarów za to, że nie przejęli banku, to ile musieli zapłacić Portugalczycy za to, że go przejęli?
Niepamięć jest pożyteczna. Niestety, zawsze znajdzie się jakaś menda, która sobie coś przypomni. Mamy nawet w Polsce cały instytut od przypominania - Instytut Pamięci Narodowej. W tym instytucie wiceprezesem jest pan prof. Witold Kulesza. Jego szefem jest pan prof. Leon Kieres. Mamy też głównego inspektora ochrony danych osobowych, którym jest pani profesor (88 Professoren, Vaterland, du bist verloren) Ewa Kulesza. Pani Kulesza zaskarżyła do prokuratury pana Kieresa za to, że administrując pamięcią narodową, nie dołożył należytej staranności, by zapomnieć, przez co Polacy przypomnieli sobie, że istniały PRL, Służba Bezpieczeństwa, i że niektórzy donosili. Nie wiem, czy nie uchybiam przepisom ustawy o ochronie danych osobowych, ale pani Kulesza jest małżonką pana Kuleszy. Nie wiem też, czy coś z tego wynika poza tym, że przez 6 lat istnienia IPN mąż nie wytłumaczył żonie, co to są archiwa historyczne i czemu mają służyć, a żona nie ostrzegła męża, żeby strzegł tych archiwów jak oka w głowie przed ujawnieniem. Nie wolno się wtrącać w rodzinne stosunki państwa Kuleszów. Nie zakazuje tego wprawdzie żadna ustawa, ale zwykła przyzwoitość, której należy przestrzegać, choć nie ma jeszcze instytucji głównego inspektora ochrony przyzwoitości.
Warto się jednak zastanowić, czy nie istnieje jakiś przepis, który pozwoliłby posadzić na ławie oskarżonych obok Leona Kieresa także kogoś, kto te nie dość starannie chronione przed opinią publiczną dane osobowe gromadził. Jakiegoś Kiszczaka albo Pożogę - jeżeli te nazwiska wolno ujawniać. Ale do tak drastycznych prześladowań ludzi honoru na pewno nie dojdzie i jedynym, który beknie za gromadzenie w latach 1945-1990 teczek, będzie w roku 2005 prof. Leon Kieres. Dzięki temu prof. Kulesza będzie miał nowego szefa - emerytowanego pułkownika LWP albo celnika ze Świnoujścia.
Nareszcie będziemy mieli Instytut Niepamięci Narodowej, na który sobie zasłużyliśmy.
Więcej możesz przeczytać w 13/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.