Z przeciwnikami można sobie poradzić. Na miejscu Tuska obawiałbym się takich sojuszników jak Osiatyński
W minionym tygodniu załamała się w Polsce demokracja. Dowiedzieliśmy się o tym z mediów. Upadkiem demokracji było przesunięcie o tydzień wyboru marszałka Sejmu. Wprawdzie żadne zasady nie zostały złamane, a przez ten czas marszałek i tak nie miałby nic do roboty, ale chórowi żałobników nie chodziło przecież o trywialną pragmatykę. Ponieważ to PiS (wspierany przez Samoobronę i PSL) odsunął wybór marszałka, Donald Tusk odkrył, że IV RP Kaczyńskiego przybiera oblicze Leppera. Kandydat PiS nie pozostał dłużny i ujawnił, jak z oblicza Tuska wyrasta wizerunek Urbana, który to ("z obrzydzeniem", ale jednak) ogłosił, że będzie głosował na lidera PO.
Dziennikarze rozdzierali szaty już wcześniej. Katarzyna Kolenda-Zaleska w przeddzień strasznego dnia polskiej demokracji w TVN 24 z długopisem w ręce przesłuchiwała sztabowca Kaczyńskiego (po to, aby grozić mu zapisaniem jego swoiście zinterpretowanych wypowiedzi) i zakończyła wywiad cytatem z odchodzącego premiera Belki: "Jeszcze za mną zatęsknicie". Nie było wątpliwości, że Kolenda-Zaleska już tęskni.
Kilka dni przed klęską polskiej demokracji do Wehrmachtu na ochotnika dziadka Donalda Tuska zapisał Jacek Kurski. W efekcie już nie na ochotnika stracił miejsce nie tylko w sztabie, ale i w PiS. Ta sprawa otworzyła interesującą debatę prezydenckich kandydatów na temat tego, czy w kampanii nie wolno się posługiwać wyłącznie zmarłymi (co do czego kandydaci byli zgodni), czy nie powinno się także wykorzystywać umierających, co do czego lider PO zachowywał dość dwuznaczny stosunek. Większość mediów jednak świata poza Kurskim nie widziała. "Wydusił z siebie [Kaczyński] słowo `przepraszam`" - tak Piotr Stasiński w komentarzu w "GW" określił trzykrotne w jednym programie przeprosiny lidera PO przez kontrkandydata.
Media i ośrodki opiniotwórcze nie tylko lamentowały. Troskały się również. Troskały się m.in. losem Wojskowych Służb Informacyjnych, czyli wojskowej bezpieki, która od swojej PRL-owskiej poprzedniczki różni się nazwą. Różni się także swoimi najważniejszymi zadaniami, którymi są: organizacja polskiego życia gospodarczo-politycznego, nielegalny handel bronią i tym podobne przedsięwzięcia. Ponieważ nowa koalicja (?) zapowiedziała rozwiązanie WSI, na alarm piórem Jana Ordyńskiego uderzyła "Rzeczpospolita". Okazało się, że losem tych służb wyjątkowo przejmuje się NATO. Rozwiązanie ich (dowiadujemy się z "Rz") jest groźne nie tylko dla nas, ale i dla całego Paktu Północnoatlantyckiego.
NATO broni WSI anonimowo, pewnie z lęku przed tym, co się stanie po ich rozwiązaniu. Natomiast już następnego dnia po artykule Ordyńskiego urzędujący minister obrony pod swoim własnym nazwiskiem, w towarzystwie szefa WSI - też nie anonimowego, zorganizował konferencję prasową, na której z uznaniem odwołał się do odpowiedzialności prasy trwożącej się o los tak zasłużonej instytucji. Obawy przed jej rozwiązaniem podniosła z kolei Monika Olejnik, przywołując (znane z prasy) lęki ekspertów zachodnich. I tak już poszło. Ostatni już nie tylko nad dolą WSI, ale całego wojska pod rządami PiS, biadał w "GW" były szef MON Janusz Onyszkiewicz. Jak trafnie zauważył, armia bez wywiadu istnieć nie może, a ponieważ nie słyszał o innym wywiadzie wojskowym niż WSI, a poza tym - jak doskonale wiemy - eksperci NATO (co potwierdziła cała już prasa) występują w obronie tej struktury, więc...
Do postaci życia publicznego występujących po stronie Tuska dołączył głośny prawnik publicysta Wiktor Osiatyński. Przy okazji zażądał jednak, aby kandydat rozliczył swoich współpracowników z "obrzucania błotem" Włodzimierza Cimoszewicza i niecnej intrygi związanej z panią Jarucką. Jarucka w pewnym sensie jest podobna do Kurskiego. Ten ostatni swoim wystąpieniem najprawdopodobniej najbardziej zaszkodził Lechowi Kaczyńskiemu. Jarucka była ostatnią deską ratunku dla Cimoszewicza. Już przed jej wystąpieniem okazało się m.in., że mieszkaniec Białowieży zataił w deklaracji majątkowej obroty akcjami Orlenu, które przeprowadzał w sposób mocno dwuznaczny. Tymczasem wystąpienie Jaruckiej sprowadziło całą sprawę do jej - jak się okazało - wątpliwej wiarygodności. Jej mitomania miała więc przesłonić gęstniejące wokół Cimoszewicza wątpliwości. W ten bęben zaczęły bić wpływowe media, kreując marszałka-premiera-ministra na kolejną (po Józefie Oleksym) postkomunistyczną ofiarę III RP, tak jak wcześniej uczyniły z niego osobistość "ponadpartyjną". Okazało się jednak, że drugi raz podobna mistyfikacja nie przejdzie i Cimoszewicz musiał powrócić do puszczy. Próba podtrzymania legendy "zaszczucia" Cimoszewicza trwa jednak nadal.
Z przeciwnikami można sobie poradzić. Na miejscu Tuska najbardziej obawiałbym się sojuszników w rodzaju Osiatyńskiego.
Dziennikarze rozdzierali szaty już wcześniej. Katarzyna Kolenda-Zaleska w przeddzień strasznego dnia polskiej demokracji w TVN 24 z długopisem w ręce przesłuchiwała sztabowca Kaczyńskiego (po to, aby grozić mu zapisaniem jego swoiście zinterpretowanych wypowiedzi) i zakończyła wywiad cytatem z odchodzącego premiera Belki: "Jeszcze za mną zatęsknicie". Nie było wątpliwości, że Kolenda-Zaleska już tęskni.
Kilka dni przed klęską polskiej demokracji do Wehrmachtu na ochotnika dziadka Donalda Tuska zapisał Jacek Kurski. W efekcie już nie na ochotnika stracił miejsce nie tylko w sztabie, ale i w PiS. Ta sprawa otworzyła interesującą debatę prezydenckich kandydatów na temat tego, czy w kampanii nie wolno się posługiwać wyłącznie zmarłymi (co do czego kandydaci byli zgodni), czy nie powinno się także wykorzystywać umierających, co do czego lider PO zachowywał dość dwuznaczny stosunek. Większość mediów jednak świata poza Kurskim nie widziała. "Wydusił z siebie [Kaczyński] słowo `przepraszam`" - tak Piotr Stasiński w komentarzu w "GW" określił trzykrotne w jednym programie przeprosiny lidera PO przez kontrkandydata.
Media i ośrodki opiniotwórcze nie tylko lamentowały. Troskały się również. Troskały się m.in. losem Wojskowych Służb Informacyjnych, czyli wojskowej bezpieki, która od swojej PRL-owskiej poprzedniczki różni się nazwą. Różni się także swoimi najważniejszymi zadaniami, którymi są: organizacja polskiego życia gospodarczo-politycznego, nielegalny handel bronią i tym podobne przedsięwzięcia. Ponieważ nowa koalicja (?) zapowiedziała rozwiązanie WSI, na alarm piórem Jana Ordyńskiego uderzyła "Rzeczpospolita". Okazało się, że losem tych służb wyjątkowo przejmuje się NATO. Rozwiązanie ich (dowiadujemy się z "Rz") jest groźne nie tylko dla nas, ale i dla całego Paktu Północnoatlantyckiego.
NATO broni WSI anonimowo, pewnie z lęku przed tym, co się stanie po ich rozwiązaniu. Natomiast już następnego dnia po artykule Ordyńskiego urzędujący minister obrony pod swoim własnym nazwiskiem, w towarzystwie szefa WSI - też nie anonimowego, zorganizował konferencję prasową, na której z uznaniem odwołał się do odpowiedzialności prasy trwożącej się o los tak zasłużonej instytucji. Obawy przed jej rozwiązaniem podniosła z kolei Monika Olejnik, przywołując (znane z prasy) lęki ekspertów zachodnich. I tak już poszło. Ostatni już nie tylko nad dolą WSI, ale całego wojska pod rządami PiS, biadał w "GW" były szef MON Janusz Onyszkiewicz. Jak trafnie zauważył, armia bez wywiadu istnieć nie może, a ponieważ nie słyszał o innym wywiadzie wojskowym niż WSI, a poza tym - jak doskonale wiemy - eksperci NATO (co potwierdziła cała już prasa) występują w obronie tej struktury, więc...
Do postaci życia publicznego występujących po stronie Tuska dołączył głośny prawnik publicysta Wiktor Osiatyński. Przy okazji zażądał jednak, aby kandydat rozliczył swoich współpracowników z "obrzucania błotem" Włodzimierza Cimoszewicza i niecnej intrygi związanej z panią Jarucką. Jarucka w pewnym sensie jest podobna do Kurskiego. Ten ostatni swoim wystąpieniem najprawdopodobniej najbardziej zaszkodził Lechowi Kaczyńskiemu. Jarucka była ostatnią deską ratunku dla Cimoszewicza. Już przed jej wystąpieniem okazało się m.in., że mieszkaniec Białowieży zataił w deklaracji majątkowej obroty akcjami Orlenu, które przeprowadzał w sposób mocno dwuznaczny. Tymczasem wystąpienie Jaruckiej sprowadziło całą sprawę do jej - jak się okazało - wątpliwej wiarygodności. Jej mitomania miała więc przesłonić gęstniejące wokół Cimoszewicza wątpliwości. W ten bęben zaczęły bić wpływowe media, kreując marszałka-premiera-ministra na kolejną (po Józefie Oleksym) postkomunistyczną ofiarę III RP, tak jak wcześniej uczyniły z niego osobistość "ponadpartyjną". Okazało się jednak, że drugi raz podobna mistyfikacja nie przejdzie i Cimoszewicz musiał powrócić do puszczy. Próba podtrzymania legendy "zaszczucia" Cimoszewicza trwa jednak nadal.
Z przeciwnikami można sobie poradzić. Na miejscu Tuska najbardziej obawiałbym się sojuszników w rodzaju Osiatyńskiego.
Więcej możesz przeczytać w 43/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.