Japończycy cywilizują Syberię
Na Syberii pod daczami przybyło kwiatów, mocniej zielenią się okoliczne pola. Klimat jest po dawnemu surowy, zmienili się tylko ludzie pracujący w ogródkach i na roli. Nie mówią po rosyjsku, lecz po japońsku - i są raczej w podeszłym wieku. Od roku w okolice Chabarowska i innych miast na rosyjskim Dalekim Wschodzie ściągają turyści z Japonii, którzy chcą spędzać wakacje, pracując - w dodatku słono za to płacąc. Kilkanaście miesięcy temu wycieczkowiczom z Kraju Kwitnącej Wiśni bardzo spodobały się rosyjskie dacze, a mniej - przydomowe ogródki i działki, często zaniedbane, bez śladów uprawy. Widok leżących odłogiem łanów tak poruszył Japończyków nawykłych do dbania o każdy skrawek skąpej w ich kraju ziemi, że postanowili sami zakasać rękawy. I nabić kasy rosyjskim gospodarzom, którzy sami nie potrafią znaleźć pomysłu na zagospodarowanie syberyjskich areałów.
Herbata na dachu
Przy porównywalnej liczbie ludności (143 mln w Rosji wobec 127 mln w Japonii) ogrom rosyjskich pól (221 mln ha, czyli mniej więcej 1,5 ha na mieszkańca) robi na Japończykach jeszcze większe wrażenie w zestawieniu z karłowatym areałem własnych ziem uprawnych (4,5 mln ha, czyli 0,04 ha na osobę). 70 proc. powierzchni Japonii, niewiele przewyższającej obszarem Polskę, zajmują góry i lasy, 30 proc. to nadające się do zamieszkania tereny równinne. Do uprawy nadaje się 12 proc. gruntów. Brak ziemi, głód ziemi, walka o ziemię - to pojęcia znane mieszkańcom japońskich wysp, od czasu gdy przed tysiącami lat zaprowadziła tu porządek bogini słońca Amaterasu. Z dziennikarzem z wielkonakładowej tokijskiej gazety piłem herbatę w ogródku, który urządził na dachu swego niedużego domu. Z zakupu miniaturowej działki obok zrezygnował, gdyż dorównywała ceną wartości budynku. Szczupłość gruntów widać na stojących w wodzie polach ryżowych, posiekanych na niewielkie działki, a także w miastach, gdzie nie tylko wieżowce, ale i drogi są wielopiętrowe, budowane jedna nad drugą, aby umożliwić maksymalną płynność ruchu. Na obszarach przybrzeżnych ląd wydziera się morzu za pomocą topionych w wodzie głazów i wydobywanego z dna mułu. Efekty polityki pozyskiwania ziemi można zobaczyć, lecąc samolotem nad japońskimi miastami. Międzynarodowe lotniska pod Osaką i Nagoją zbudowano na sztucznych wyspach. Wiele nowoczesnych zakładów przemysłowych pracuje na rzuconych na morze megaplatformach.
- Współczesne oblicze Europy i Ameryki kształtował dostatek ziemi, a nawet wrażenie jej nieskończoności, podczas gdy Japonii - jej brak i stałe poczucie ograniczenia - mówi profesor Heita Kawakatsu z International Research Center for Japanese Studies w Kioto. Oba światy przeszły przemianę ze społeczeństwa rolniczego do przemysłowego, ale odmiennymi drogami. Kiedy Europejczycy odkryli kontynent amerykański, ziemi było w bród, brakowało ludności i siły roboczej. Rzeczą naturalną było przeto oszczędne gospodarowanie pracą z jednoczesnym podnoszeniem jej wydajności. Dodanie do tej mieszanki kapitału rodziło innowację techniczną i przemysł o wysokiej kapitałochłonności. Logiczną konsekwencją takiego procesu stała się rewolucja przemysłowa. Japonia, przeciwnie, miała dużo ludności i mało ziemi, dlatego logicznym wyborem w jej wypadku było podnoszenie wydajności ziemi i osiągnięcie masowej produkcji towarów. - Na wyspach doszło więc do rewolucji produkcyjnej, którą można nazwać też "rewolucją pracowitości"- uważa Kawakatsu.
Z działki na toyotę
Marsz Japonii do toyot, shinkansenów, miast molochów i całej oszałamiającej nowoczesności zaczął się mniej niż półtora wieku od przełomowych zmian na przyklejonych do małych poletek wsiach: zniesienia własności feudalnej i uwłaszczenia chłopów, od których pobierano podatek od ziemi i plonów. Produkcja rolnictwa opartego na jednohektarowych gospodarstwach w latach 1874-1913 rosła w tempie 2 proc. rocznie, podczas gdy ludność powiększała się o 1,2 proc. Skąpa, ale intensywnie uprawiana ziemia dawała więc spore nadwyżki żywności, dzięki którym coraz więcej siły roboczej mogło przechodzić do przemysłu. Na wsi wciąż jej było w nadmiarze, dlatego rząd w Tokio w 1888 r. zrezygnował z szybkiej mechanizacji rolnictwa na wzór Wielkiej Brytanii i USA (gdzie ziemi było dużo, a brakowało rąk do pracy) i przy pomocy specjalistów z Holandii postawił na doskonalenie technik nasiennictwa i nawożenia. Cały czas duże pieniądze z budżetu państwa szły na kształcenie rolników i badania nad technikami uprawy roli, hodowli i melioracji. W końcu XIX wieku rząd japoński, jak żaden inny, przeznaczał 4 proc. swego budżetu na wspieranie gospodarstw chłopskich.
Japońskie subwencje na rolnictwo należą w dalszym ciągu do najwyższych, a sektor rolny - do najbardziej chronionych na świecie. Jeszcze w 1953 r. w rolnictwie pracowało 42 proc. siły roboczej, dzisiaj - 7 proc., dostarczając zaledwie 2 proc. PKB. Zbiory z hektara należą jednak do najwyższych w świecie, w niektórych uprawach, jak ryż, owoce i warzywa, wyspiarski kraj osiągnął pełną samowystarczalność. Japonia jest, co prawda, największym w świecie importerem netto produktów rolnych i żywności, ale do 2010 r. rząd zamierza osiągnąć 45-procentową samowystarczalność żywieniową.
Balon z ziemią
Ziemia w Japonii, hołubiona i pielęgnowana na wsi, bywała też przyczyną wielkich zawirowań w miastach i całej gospodarce kraju. Duża gęstość zaludnienia sprzyjała niebotycznemu windowaniu cen działek mieszkalnych w metropoliach. Między rokiem 1955 a 1988 ceny ziemi w sześciu największych miastach zwiększyły się o 15 456 proc.! Japoński boom giełdowy w końcu lat 80. zaczął się od szybko rosnących cen ziemi, nakręcających wzrost cen akcji firm, które posiadały grunty. Spekulacyjny run na ziemię wciąż śrubował jej ceny, co z kolei wzmagało gorączkę na giełdzie. W 1991 r. tereny wokół Pałacu Cesarskiego w Tokio kosztowały więcej niż na przykład wszystkie grunty na Florydzie. Do szaleńczego wyścigu włączyły się banki, przyjmując ziemię o wyśrubowanej wartości pod zastaw dla nowych kredytów przeznaczanych na coraz bardziej spekulacyjne inwestycje. Pęknięcie balonu sztucznie nakręcanej prosperity na początku lat 90. pozostawiło banki z miliardami niespłacalnych długów, a japońską gospodarkę pogrążyło na długi czas w recesji, z której zaczęła wychodzić dopiero niedawno. Przez trzynaście następnych lat ceny ziemi w Tokio spadały (dopiero w tym roku trochę rosną), nie na tyle jednak, by odebrać japońskiej stolicy miano jednej z najdroższych metropolii świata. Przeciętna cena metra kwadratowego przy głównych ulicach Tokio wynosi dziś 4 tys. USD, ale na ekskluzywnej Ginzie sięga 150 tys. USD, co oznacza, że za działkę wielkości karty pocztowej trzeba tam zapłacić 2 tys. USD.
Drogie są nie tylko parcele budowlane i działki, ale też miejsca na cmentarzach. Przy przeciętnych kosztach pogrzebu wynoszących 40 tys. USD Japonia jest dziś najdroższym krajem do umierania. Miejsce na cmentarzu kosztuje od 7 tys. USD na wsi do 50 tys. USD w mieście, dlatego rosnącą popularnością cieszą się ohaka no manshon (dosłownie - "rezydencje grobowe"), gdzie za 4 tys. USD można umieścić w schowku urnę z prochami bez potrzeby troszczenia się o jej utrzymanie czy nawet o modlitwy, regularnie odmawiane przez wynajętych do tego kapłanów. Czy w tej sytuacji można się dziwić, że Japończycy jadą kopać ziemię na Syberii?
Herbata na dachu
Przy porównywalnej liczbie ludności (143 mln w Rosji wobec 127 mln w Japonii) ogrom rosyjskich pól (221 mln ha, czyli mniej więcej 1,5 ha na mieszkańca) robi na Japończykach jeszcze większe wrażenie w zestawieniu z karłowatym areałem własnych ziem uprawnych (4,5 mln ha, czyli 0,04 ha na osobę). 70 proc. powierzchni Japonii, niewiele przewyższającej obszarem Polskę, zajmują góry i lasy, 30 proc. to nadające się do zamieszkania tereny równinne. Do uprawy nadaje się 12 proc. gruntów. Brak ziemi, głód ziemi, walka o ziemię - to pojęcia znane mieszkańcom japońskich wysp, od czasu gdy przed tysiącami lat zaprowadziła tu porządek bogini słońca Amaterasu. Z dziennikarzem z wielkonakładowej tokijskiej gazety piłem herbatę w ogródku, który urządził na dachu swego niedużego domu. Z zakupu miniaturowej działki obok zrezygnował, gdyż dorównywała ceną wartości budynku. Szczupłość gruntów widać na stojących w wodzie polach ryżowych, posiekanych na niewielkie działki, a także w miastach, gdzie nie tylko wieżowce, ale i drogi są wielopiętrowe, budowane jedna nad drugą, aby umożliwić maksymalną płynność ruchu. Na obszarach przybrzeżnych ląd wydziera się morzu za pomocą topionych w wodzie głazów i wydobywanego z dna mułu. Efekty polityki pozyskiwania ziemi można zobaczyć, lecąc samolotem nad japońskimi miastami. Międzynarodowe lotniska pod Osaką i Nagoją zbudowano na sztucznych wyspach. Wiele nowoczesnych zakładów przemysłowych pracuje na rzuconych na morze megaplatformach.
- Współczesne oblicze Europy i Ameryki kształtował dostatek ziemi, a nawet wrażenie jej nieskończoności, podczas gdy Japonii - jej brak i stałe poczucie ograniczenia - mówi profesor Heita Kawakatsu z International Research Center for Japanese Studies w Kioto. Oba światy przeszły przemianę ze społeczeństwa rolniczego do przemysłowego, ale odmiennymi drogami. Kiedy Europejczycy odkryli kontynent amerykański, ziemi było w bród, brakowało ludności i siły roboczej. Rzeczą naturalną było przeto oszczędne gospodarowanie pracą z jednoczesnym podnoszeniem jej wydajności. Dodanie do tej mieszanki kapitału rodziło innowację techniczną i przemysł o wysokiej kapitałochłonności. Logiczną konsekwencją takiego procesu stała się rewolucja przemysłowa. Japonia, przeciwnie, miała dużo ludności i mało ziemi, dlatego logicznym wyborem w jej wypadku było podnoszenie wydajności ziemi i osiągnięcie masowej produkcji towarów. - Na wyspach doszło więc do rewolucji produkcyjnej, którą można nazwać też "rewolucją pracowitości"- uważa Kawakatsu.
Z działki na toyotę
Marsz Japonii do toyot, shinkansenów, miast molochów i całej oszałamiającej nowoczesności zaczął się mniej niż półtora wieku od przełomowych zmian na przyklejonych do małych poletek wsiach: zniesienia własności feudalnej i uwłaszczenia chłopów, od których pobierano podatek od ziemi i plonów. Produkcja rolnictwa opartego na jednohektarowych gospodarstwach w latach 1874-1913 rosła w tempie 2 proc. rocznie, podczas gdy ludność powiększała się o 1,2 proc. Skąpa, ale intensywnie uprawiana ziemia dawała więc spore nadwyżki żywności, dzięki którym coraz więcej siły roboczej mogło przechodzić do przemysłu. Na wsi wciąż jej było w nadmiarze, dlatego rząd w Tokio w 1888 r. zrezygnował z szybkiej mechanizacji rolnictwa na wzór Wielkiej Brytanii i USA (gdzie ziemi było dużo, a brakowało rąk do pracy) i przy pomocy specjalistów z Holandii postawił na doskonalenie technik nasiennictwa i nawożenia. Cały czas duże pieniądze z budżetu państwa szły na kształcenie rolników i badania nad technikami uprawy roli, hodowli i melioracji. W końcu XIX wieku rząd japoński, jak żaden inny, przeznaczał 4 proc. swego budżetu na wspieranie gospodarstw chłopskich.
Japońskie subwencje na rolnictwo należą w dalszym ciągu do najwyższych, a sektor rolny - do najbardziej chronionych na świecie. Jeszcze w 1953 r. w rolnictwie pracowało 42 proc. siły roboczej, dzisiaj - 7 proc., dostarczając zaledwie 2 proc. PKB. Zbiory z hektara należą jednak do najwyższych w świecie, w niektórych uprawach, jak ryż, owoce i warzywa, wyspiarski kraj osiągnął pełną samowystarczalność. Japonia jest, co prawda, największym w świecie importerem netto produktów rolnych i żywności, ale do 2010 r. rząd zamierza osiągnąć 45-procentową samowystarczalność żywieniową.
Balon z ziemią
Ziemia w Japonii, hołubiona i pielęgnowana na wsi, bywała też przyczyną wielkich zawirowań w miastach i całej gospodarce kraju. Duża gęstość zaludnienia sprzyjała niebotycznemu windowaniu cen działek mieszkalnych w metropoliach. Między rokiem 1955 a 1988 ceny ziemi w sześciu największych miastach zwiększyły się o 15 456 proc.! Japoński boom giełdowy w końcu lat 80. zaczął się od szybko rosnących cen ziemi, nakręcających wzrost cen akcji firm, które posiadały grunty. Spekulacyjny run na ziemię wciąż śrubował jej ceny, co z kolei wzmagało gorączkę na giełdzie. W 1991 r. tereny wokół Pałacu Cesarskiego w Tokio kosztowały więcej niż na przykład wszystkie grunty na Florydzie. Do szaleńczego wyścigu włączyły się banki, przyjmując ziemię o wyśrubowanej wartości pod zastaw dla nowych kredytów przeznaczanych na coraz bardziej spekulacyjne inwestycje. Pęknięcie balonu sztucznie nakręcanej prosperity na początku lat 90. pozostawiło banki z miliardami niespłacalnych długów, a japońską gospodarkę pogrążyło na długi czas w recesji, z której zaczęła wychodzić dopiero niedawno. Przez trzynaście następnych lat ceny ziemi w Tokio spadały (dopiero w tym roku trochę rosną), nie na tyle jednak, by odebrać japońskiej stolicy miano jednej z najdroższych metropolii świata. Przeciętna cena metra kwadratowego przy głównych ulicach Tokio wynosi dziś 4 tys. USD, ale na ekskluzywnej Ginzie sięga 150 tys. USD, co oznacza, że za działkę wielkości karty pocztowej trzeba tam zapłacić 2 tys. USD.
Drogie są nie tylko parcele budowlane i działki, ale też miejsca na cmentarzach. Przy przeciętnych kosztach pogrzebu wynoszących 40 tys. USD Japonia jest dziś najdroższym krajem do umierania. Miejsce na cmentarzu kosztuje od 7 tys. USD na wsi do 50 tys. USD w mieście, dlatego rosnącą popularnością cieszą się ohaka no manshon (dosłownie - "rezydencje grobowe"), gdzie za 4 tys. USD można umieścić w schowku urnę z prochami bez potrzeby troszczenia się o jej utrzymanie czy nawet o modlitwy, regularnie odmawiane przez wynajętych do tego kapłanów. Czy w tej sytuacji można się dziwić, że Japończycy jadą kopać ziemię na Syberii?
Więcej możesz przeczytać w 43/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.