Tusk powinien się rozejrzeć, czy w jego sztabie nie zalągł się jakiś agent Pedecji
Wybory wygrywa nie ten, kto wygrał, lecz ten, kto nie przegrał. Jeśli prześledzić krzywą poparcia dla obu kandydatów do prezydentury - o ile oczywiście bierze się badania opinii publicznej za dobrą monetę - widać wyraźnie, że to nie Lech Kaczyński wygrał. To Donald Tusk, który miał we wzlotach 20-punktową przewagę, przegrał. Przegrał na własną prośbę albo - może sprawiedliwiej byłoby powiedzieć - na prośbę swoich doradców. Siedziałem w czas obu ostatnich debat wyborczych przed telewizorem, stary liberał gospodarczy, a więc naturalny sojusznik Tuska i jego formacji, i nie mogłem wyjść ze zdumienia. Kto to u diabła wymyślił? Kto w ostatniej fazie kampanii mógł wpaść na pomysł, by wykreować Tuska na Kwaśniewskiego bis? Komu przyszło do półgłowy zapowiadanie jednoczenia Polaków, zwłaszcza kiedy nie wiadomo, wokół czego mają się jednoczyć? Przecież to jest frazes, na który w tej naszej kochanej Ojczyźnie, mającej za sobą półwiecze komunizmu obłożonego z wierzchu resztkami po "okrągłym stole", da się nabrać może z tuzin osób, które mógłbym wymienić po nazwisku. Jak się chciało koniecznie zdobyć ich poparcie, to trzeba je było wziąć na kolację, zamiast urządzać wszystkim pozostałym Polakom telewizyjne wykłady o nowej edycji jedności moralno-politycznej narodu.
W Polsce nikt już nie chce prezydenta wszystkich Polaków, bo większość tęskni za prezydentem Polaków uczciwych. Prezydent wszystkich Polaków zazwyczaj okazuje się prezydentem niczyim, z wyjątkiem grona najbliższych przyjaciół. Pomysł sztabu Donalda Tuska, polegający na przeciwstawieniu zdecydowanemu, wyrazistemu Kaczyńskiemu, mającemu w dodatku na salonach opinię awanturnika, Tuska wyciszonego, koncyliacyjnego i łagodnego, takiego do pogłaskania dla wszystkich, okazał się bezsensowny. Kandydaci powinni się byli różnić programami, ale nie determinacją w zapowiadaniu ich urzeczywistnienia. Dwie ostatnie debaty telewizyjne, które jak się wydaje, przesądziły o ostatecznych rezultatach, zaprezentowały Kaczyńskiego twardego jak zwykle i Tuska rozmamłanego, z piersią gotową do przytulenia każdego.
Podobny program uległości powszechnej sztab wymyślił Tuskowi w sprawach zagranicznych. Pani Steinbach i jej centrum? Trzeba rozmawiać ze wszystkimi. Rura pod Bałtykiem? Też trzeba rozmawiać, ale najważniejsze, żeby Bruksela gwarantowała bezpieczeństwo energetyczne członkom UE. Stosunki z Rosją? Jak najbardziej trzeba rozmawiać, ale w ramach wspólnej polityki zagranicznej unii. Pewnie, że trzeba rozmawiać, ale trzeba też umieć walnąć pięścią w stół. Jesteśmy narodem z godnością i od czasów Becka wiemy, że honor nie ma ceny. Nawiasem mówiąc, ludzie, których spotykam na spacerze z psami, żadni specjaliści, wiedzą, że i bezpieczeństwo energetyczne, i wspólna polityka zagraniczna były częścią odrzuconej konstytucji europejskiej, i mają świadomość, że ta wspólna polityka miała dotyczyć nie tylko Rosji, ale także USA. A dla Polaków, a nawet ich psów, Ameryka jest ciągle najważniejszym sojusznikiem.
Wszystko wyszło tak, że analizując przyczyny porażki, Donald Tusk powinien się rozejrzeć, czy w jego sztabie nie zalągł się jakiś agent Pedecji. Oczywiście agent wpływu, i to dużego.
Naturalnie, ludzie nieżyczliwi wobec Kaczyńskiego przed wyborami pozostaną mu nieżyczliwi także w jego roli prezydenta RP. Będzie się mówiło i pisało, że wygrał dzięki Kurskiemu i dziadkowi w Wehrmachcie, co jest jawną nieprawdą, bo po aferze z dziadkiem sympatia do Tuska wzrosła. Będzie się też twierdziło, że Kaczyński zwycięstwo zawdzięcza poparciu Andrzeja Leppera. Bardzo to ryzykowna teza i najgorsze, co mogłoby się Polsce przydarzyć, to gdyby Lech Kaczyński w to twierdzenie uwierzył. Już bardziej prawdopodobne jest, że Tusk przegrał, bo poparł go Kwaśniewski. Ale najważniejsze, że w polityce nie ma miejsca na wdzięczność. W polityce są tylko interesy. Głaskanie po głowie jest dobre dla pierwszoklasistów na otwarcie roku szkolnego, a nie dla destrukcyjnego watażki, który mógłby sobie na wzór pana Łaszcza podbić wyrokami sądowymi płaszcz, jak przystało na obrońcę biednych z firmy Burberry.
Będziemy mieli teraz kohabitację Lecha Kaczyńskiego z bratem Jarosławem i dobrze by było, gdyby Donald Tusk z całą platformą brali w niej udział. W przeciwnym razie za cztery lata, a może i wcześniej, będziemy mieli rządy Leppera z Giertychem. Znowu na własną prośbę.
Autor jest publicystą "Rzeczpospolitej"
W Polsce nikt już nie chce prezydenta wszystkich Polaków, bo większość tęskni za prezydentem Polaków uczciwych. Prezydent wszystkich Polaków zazwyczaj okazuje się prezydentem niczyim, z wyjątkiem grona najbliższych przyjaciół. Pomysł sztabu Donalda Tuska, polegający na przeciwstawieniu zdecydowanemu, wyrazistemu Kaczyńskiemu, mającemu w dodatku na salonach opinię awanturnika, Tuska wyciszonego, koncyliacyjnego i łagodnego, takiego do pogłaskania dla wszystkich, okazał się bezsensowny. Kandydaci powinni się byli różnić programami, ale nie determinacją w zapowiadaniu ich urzeczywistnienia. Dwie ostatnie debaty telewizyjne, które jak się wydaje, przesądziły o ostatecznych rezultatach, zaprezentowały Kaczyńskiego twardego jak zwykle i Tuska rozmamłanego, z piersią gotową do przytulenia każdego.
Podobny program uległości powszechnej sztab wymyślił Tuskowi w sprawach zagranicznych. Pani Steinbach i jej centrum? Trzeba rozmawiać ze wszystkimi. Rura pod Bałtykiem? Też trzeba rozmawiać, ale najważniejsze, żeby Bruksela gwarantowała bezpieczeństwo energetyczne członkom UE. Stosunki z Rosją? Jak najbardziej trzeba rozmawiać, ale w ramach wspólnej polityki zagranicznej unii. Pewnie, że trzeba rozmawiać, ale trzeba też umieć walnąć pięścią w stół. Jesteśmy narodem z godnością i od czasów Becka wiemy, że honor nie ma ceny. Nawiasem mówiąc, ludzie, których spotykam na spacerze z psami, żadni specjaliści, wiedzą, że i bezpieczeństwo energetyczne, i wspólna polityka zagraniczna były częścią odrzuconej konstytucji europejskiej, i mają świadomość, że ta wspólna polityka miała dotyczyć nie tylko Rosji, ale także USA. A dla Polaków, a nawet ich psów, Ameryka jest ciągle najważniejszym sojusznikiem.
Wszystko wyszło tak, że analizując przyczyny porażki, Donald Tusk powinien się rozejrzeć, czy w jego sztabie nie zalągł się jakiś agent Pedecji. Oczywiście agent wpływu, i to dużego.
Naturalnie, ludzie nieżyczliwi wobec Kaczyńskiego przed wyborami pozostaną mu nieżyczliwi także w jego roli prezydenta RP. Będzie się mówiło i pisało, że wygrał dzięki Kurskiemu i dziadkowi w Wehrmachcie, co jest jawną nieprawdą, bo po aferze z dziadkiem sympatia do Tuska wzrosła. Będzie się też twierdziło, że Kaczyński zwycięstwo zawdzięcza poparciu Andrzeja Leppera. Bardzo to ryzykowna teza i najgorsze, co mogłoby się Polsce przydarzyć, to gdyby Lech Kaczyński w to twierdzenie uwierzył. Już bardziej prawdopodobne jest, że Tusk przegrał, bo poparł go Kwaśniewski. Ale najważniejsze, że w polityce nie ma miejsca na wdzięczność. W polityce są tylko interesy. Głaskanie po głowie jest dobre dla pierwszoklasistów na otwarcie roku szkolnego, a nie dla destrukcyjnego watażki, który mógłby sobie na wzór pana Łaszcza podbić wyrokami sądowymi płaszcz, jak przystało na obrońcę biednych z firmy Burberry.
Będziemy mieli teraz kohabitację Lecha Kaczyńskiego z bratem Jarosławem i dobrze by było, gdyby Donald Tusk z całą platformą brali w niej udział. W przeciwnym razie za cztery lata, a może i wcześniej, będziemy mieli rządy Leppera z Giertychem. Znowu na własną prośbę.
Autor jest publicystą "Rzeczpospolitej"
Więcej możesz przeczytać w 43/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.