Gospodarka potrafi się szybko uodpornić na każdy "wirus"
Po premierze "Ptaków" Alfreda Hitchcocka w 1963 r. widzowie opuszczający kina nerwowo reagowali na widok każdego wrób-la czy wrony. Ale naprawdę przerażająca jest dopiero wizja wirusa ptasiej grypy przenoszącego się na ludzi i między ludźmi, nawet tymi nie mającymi żadnej styczności z ptactwem. Amerykańskie agencje rządowe, na których raporty powołał się niedawno "The New York Times", szacują koszty możliwej epidemii ptasiej grypy w Stanach Zjednoczonych na aż 450 mld USD i w optymistycznych wariantach przewidują, że do szpitali trafi 700 tys. Amerykanów, z których 200 tys. umrze. Eksperci Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) ostrzegają, że zmutowana ptasia grypa mogłaby szybko zabić na całym globie nawet do 150 mln osób.
Ekonomiczne skutki pandemii ptasiej grypy w tej skali byłyby niewyobrażalne. Przypomnijmy, że dość szybko powstrzymana epidemia SARS (na świecie w jej wyniku zmarło 775 osób), która wybuchła trzy lata temu w prowincji Guangdong w Chinach, w samym 2003 r. przyniosła tylko chińskiej branży turystycznej 17 mld USD strat, zaś straty w handlu były kilkakrotnie wyższe. Ale naprawdę pandemia ptasiej grypy dotknęłaby przede wszystkim gospodarki zamknięte i przeregulowane, a tym samym biedne. Tam, gdzie rządzi wolny rynek, biznes jest w naturalny sposób zaszczepiony przeciwko podobnym kryzysom. Rynek potrafi się bowiem szybko uodpornić na każdy "wirus". Gdy ceny ropy sięgnęły ponad 60 USD za baryłkę, Toyota oświadczyła, że od 2010 r. będzie produkowała wyłącznie auta hybrydowe z napędem elektryczno-benzynowym. Prace nad wykorzystaniem nowych tańszych źródeł energii na całym świecie ruszyły pełną parą. Gdy straty po huraganie Katrina liczyli ubezpieczyciele, amerykańskie kompanie budowlane zaczynały walkę o warte łącznie ponad 200 mld USD zlecenia na odbudowę Nowego Orleanu. Kolejne kryzysy osłabiają gospodarkę na krótką metę, ale z każdego w końcu wychodzi ona wzmocniona. - Nawet po możliwym wybuchu pandemii ptasiej grypy globalna gospodarka powinna dość szybko się otrząsnąć - uważa prof. Witold Orłowski, szef doradców ekonomicznych prezydenta RP.
Szalone kurczaki
W ciągu ostatniego miesiąca kurs akcji amerykańskiego koncernu Tyson Foods, największego producenta drobiu na świecie, wzrósł na giełdzie w Nowym Jorku z około 17,5 USD do ponad 18 USD. O prawie dwa dolary zdrożały w tym czasie akcje amerykańskiego koncernu Yum! Brands - właściciela m.in. sieci restauracji Kentucky Fried Chicken (KFC) na całym świecie. Czyż to nie paradoks? Przecież w Tajlandii, Wietnamie i Indonezji wybito już około 150 mln sztuk drobiu (straty rolników i zakładów mięsnych sięgają 15 mld USD), a w Europie coraz to nowe kraje wprowadzają ograniczenia w handlu drobiem.
Amerykanie i Brazylijczycy - najwięksi producenci kurczaków na świecie - po prostu ufają, że epidemia ich nie dotknie i zdobędą nowe rynki, wypełniając lukę po zagrożonych produktach konkurentów. Dlatego kursy akcji takich koncernów jak Tyson Foods idą w górę. Co prawda, zarobić na sprzedaży drobiu każdemu będzie bardzo trudno, bo trendy żywieniowe zmieniają się równie gwałtownie co w okresie paniki wywołanej epidemią BSE u bydła. Wtedy na przykład w Wielkiej Brytanii, Francji czy Niemczech spożycie wołowiny spadło od 30 proc. do 80 proc. W 2000 r. stek wołowy w dobrej restauracji we francuskim nadmorskim Calais kosztował zaledwie 10-15 zł. Teraz gwałtownie spada sprzedaż drobiu, zwłaszcza tam, gdzie wykryto przypadki ptasiej grypy i jej wirusa H5N1: w Turcji - o 50 proc., w Rumunii - o 30-40 proc., ale także we Francji - o 20 proc., we Włoszech - o 30-40 proc. Nie wiadomo dokładnie, o ile spadło spożycie drobiu w Polsce, ale ceny kurczaków w skupie zmalały o 15-30 proc., co dla tego rynku wartego około 3 mld zł rocznie już oznacza spore straty. Ale nawet takie ciosy nie rujnują na dłuższą metę branży spożywczej. Po prostu zaczynamy jeść inaczej - więcej ryb, warzyw i owoców, czyli nierzadko zdrowiej.
Podobnie rzecz się ma z branżą turystyczną. Niemal każdy sygnał o możliwej epidemii lub zamach terrorystyczny z początku przekłada się na duże straty, by wspomnieć recesję po zamachach na World Trade Center (upadł wówczas m.in. United Airlines, drugi co do wielkości przewoźnik lotniczy w USA). Informacje o rozprzestrzenianiu się ptasiej grypy odbiły się też na notowaniach takich spółek, jak niemiecki koncern turystyczny TUI czy linie lotnicze Cathay Pacific z Hongkongu i Singapore Airlines. W końcu jednak zawsze ruch turystyczny znów rośnie, tyle że podróżujemy już bezpieczniej dzięki zaostrzonym rygorom kontroli, a często także taniej.
Problem roku 2005?
Premier Turcji Recep Tayyip Erdogan ostentacyjnie pałaszuje dziś potrawy z kurczaków, dając do zrozumienia, co sądzi o możliwości wybuchu pandemii ptasiej grypy. Niektórzy uważają wręcz, że pod względem oddziaływania na gospodarkę ptasia grypa przypomina na razie raczej głośny swego czasu "problem roku 2000", który okazał się nadmuchanym przez firmy informatyczne balonem, niż choćby pęknięcie tzw. bańki internetowej, co zapoczątkowało niemal dwuletnią bessę na światowych giełdach i ogólną recesję.
- Nie można przesadzać z oceną ryzyka. Jeśli porównać wydatki w Unii Europejskiej na walkę z chorobą szalonych krów z liczbą ofiar, okazałoby się, że na jednego chorego wydano przeciętnie kilkaset milionów euro - mówi prof. Orłowski (z powodu choroby Creutzfeldta-Jacoba, ludzkiej odmiany choroby szalonych krów, zmarło dotychczas około 150 osób). Wiosną 2003 r. ptasia grypa dotknęła hodowle drobiu w Holandii i Niemczech, ale szybko ją stłumiono i przeszła bez echa. Dobrze pamiętają ją tylko holenderscy i niemieccy drobiarze: musieli wybić około 28 mln kurcząt, indyków i gęsi, a ceny drobiu do dziś nie wróciły do poziomu sprzed 2003 r.
Tym razem jednak ptasia grypa wywołuje autentyczną panikę, bo mamy do czynienia ze znacznie groźniejszą niż dwa lata temu odmianą ptasiego wirusa. Ludzie szturmują apteki w całej Europie i USA, w polskich aptekach już dawno zabrakło środków przeciwko grypie. Błyskawicznie rosną ceny akcji i przychody czołowych producentów szczepionek i leków przeciwgrypowych, takich jak francuskie laboratorium Sanofi Pasteur (część koncernu Sanofi-Aventis), szwajcarski Roche Holding czy amerykańskie GlaxoSmithKline. Roche w pierwszej połowie tego roku zwiększył sprzedaż aż o 17 proc., a sprzedaż tamiflu - jego leku leczącego zwykłą i, jak twierdzi m.in. WHO, ptasią grypę, wzrosła o 357 proc.!
Wśród ludzi poważnej epidemii na razie nie ma, bo na ptasią grypę zmarło dotychczas 66 osób w regionie Azji zamieszkanym przez ponad 2 mld ludzi. "Zwykła" grypa co roku powoduje zaś na świecie śmierć 500 tys. osób. Ale koszty prewencji, czyli nadzwyczajnych zamówień szczepionek, uboju drobiu i ograniczeń w handlu, są realne i idą w dziesiątki miliardów dolarów. To jednak wciąż zbyt mało, by załamać najsilniejsze gospodarki świata i dać impuls do recesji. By nie sięgać zbyt daleko w przeszłość, globalna gospodarka zdominowana obecnie przez USA i wolnorynkową część gospodarki Chin tylko w ostatnich latach musiała sobie poradzić ze skutkami kryzysu azjatyckiego (1997 r.), rosyjskiego (1998 r.), pęknięcia tzw. bańki internetowej, recesji zapoczątkowanej zamachami terrorystycznymi w Nowym Jorku i Waszyngtonie, epidemii SARS, choroby szalonych krów, tsunami w Azji Południowo-Wschodniej, konfliktu w Iraku, a ostatnio huraganów Katrina oraz Rita na południu USA. Mimo to wciąż rozwija się w dobrym tempie (w tym roku, według Banku Światowego, globalny wzrost gospodarczy wyniesie 3,1 proc.). I poradziła sobie.
Zanim więc nie okaże się, że wirus ptasiej grypy rozprzestrzenił się i przenosi się między ludźmi, znacznie większym zagrożeniem dla naszych firm, etatów i pensji pozostają wysokie koszty pracy i skomplikowane podatki w Polsce czy deficyty budżetowe we Francji, Niemczech i Włoszech, grożące stagnacją ekonomiczną w całej unii.
Ekonomiczne skutki pandemii ptasiej grypy w tej skali byłyby niewyobrażalne. Przypomnijmy, że dość szybko powstrzymana epidemia SARS (na świecie w jej wyniku zmarło 775 osób), która wybuchła trzy lata temu w prowincji Guangdong w Chinach, w samym 2003 r. przyniosła tylko chińskiej branży turystycznej 17 mld USD strat, zaś straty w handlu były kilkakrotnie wyższe. Ale naprawdę pandemia ptasiej grypy dotknęłaby przede wszystkim gospodarki zamknięte i przeregulowane, a tym samym biedne. Tam, gdzie rządzi wolny rynek, biznes jest w naturalny sposób zaszczepiony przeciwko podobnym kryzysom. Rynek potrafi się bowiem szybko uodpornić na każdy "wirus". Gdy ceny ropy sięgnęły ponad 60 USD za baryłkę, Toyota oświadczyła, że od 2010 r. będzie produkowała wyłącznie auta hybrydowe z napędem elektryczno-benzynowym. Prace nad wykorzystaniem nowych tańszych źródeł energii na całym świecie ruszyły pełną parą. Gdy straty po huraganie Katrina liczyli ubezpieczyciele, amerykańskie kompanie budowlane zaczynały walkę o warte łącznie ponad 200 mld USD zlecenia na odbudowę Nowego Orleanu. Kolejne kryzysy osłabiają gospodarkę na krótką metę, ale z każdego w końcu wychodzi ona wzmocniona. - Nawet po możliwym wybuchu pandemii ptasiej grypy globalna gospodarka powinna dość szybko się otrząsnąć - uważa prof. Witold Orłowski, szef doradców ekonomicznych prezydenta RP.
Szalone kurczaki
W ciągu ostatniego miesiąca kurs akcji amerykańskiego koncernu Tyson Foods, największego producenta drobiu na świecie, wzrósł na giełdzie w Nowym Jorku z około 17,5 USD do ponad 18 USD. O prawie dwa dolary zdrożały w tym czasie akcje amerykańskiego koncernu Yum! Brands - właściciela m.in. sieci restauracji Kentucky Fried Chicken (KFC) na całym świecie. Czyż to nie paradoks? Przecież w Tajlandii, Wietnamie i Indonezji wybito już około 150 mln sztuk drobiu (straty rolników i zakładów mięsnych sięgają 15 mld USD), a w Europie coraz to nowe kraje wprowadzają ograniczenia w handlu drobiem.
Amerykanie i Brazylijczycy - najwięksi producenci kurczaków na świecie - po prostu ufają, że epidemia ich nie dotknie i zdobędą nowe rynki, wypełniając lukę po zagrożonych produktach konkurentów. Dlatego kursy akcji takich koncernów jak Tyson Foods idą w górę. Co prawda, zarobić na sprzedaży drobiu każdemu będzie bardzo trudno, bo trendy żywieniowe zmieniają się równie gwałtownie co w okresie paniki wywołanej epidemią BSE u bydła. Wtedy na przykład w Wielkiej Brytanii, Francji czy Niemczech spożycie wołowiny spadło od 30 proc. do 80 proc. W 2000 r. stek wołowy w dobrej restauracji we francuskim nadmorskim Calais kosztował zaledwie 10-15 zł. Teraz gwałtownie spada sprzedaż drobiu, zwłaszcza tam, gdzie wykryto przypadki ptasiej grypy i jej wirusa H5N1: w Turcji - o 50 proc., w Rumunii - o 30-40 proc., ale także we Francji - o 20 proc., we Włoszech - o 30-40 proc. Nie wiadomo dokładnie, o ile spadło spożycie drobiu w Polsce, ale ceny kurczaków w skupie zmalały o 15-30 proc., co dla tego rynku wartego około 3 mld zł rocznie już oznacza spore straty. Ale nawet takie ciosy nie rujnują na dłuższą metę branży spożywczej. Po prostu zaczynamy jeść inaczej - więcej ryb, warzyw i owoców, czyli nierzadko zdrowiej.
Podobnie rzecz się ma z branżą turystyczną. Niemal każdy sygnał o możliwej epidemii lub zamach terrorystyczny z początku przekłada się na duże straty, by wspomnieć recesję po zamachach na World Trade Center (upadł wówczas m.in. United Airlines, drugi co do wielkości przewoźnik lotniczy w USA). Informacje o rozprzestrzenianiu się ptasiej grypy odbiły się też na notowaniach takich spółek, jak niemiecki koncern turystyczny TUI czy linie lotnicze Cathay Pacific z Hongkongu i Singapore Airlines. W końcu jednak zawsze ruch turystyczny znów rośnie, tyle że podróżujemy już bezpieczniej dzięki zaostrzonym rygorom kontroli, a często także taniej.
Problem roku 2005?
Premier Turcji Recep Tayyip Erdogan ostentacyjnie pałaszuje dziś potrawy z kurczaków, dając do zrozumienia, co sądzi o możliwości wybuchu pandemii ptasiej grypy. Niektórzy uważają wręcz, że pod względem oddziaływania na gospodarkę ptasia grypa przypomina na razie raczej głośny swego czasu "problem roku 2000", który okazał się nadmuchanym przez firmy informatyczne balonem, niż choćby pęknięcie tzw. bańki internetowej, co zapoczątkowało niemal dwuletnią bessę na światowych giełdach i ogólną recesję.
- Nie można przesadzać z oceną ryzyka. Jeśli porównać wydatki w Unii Europejskiej na walkę z chorobą szalonych krów z liczbą ofiar, okazałoby się, że na jednego chorego wydano przeciętnie kilkaset milionów euro - mówi prof. Orłowski (z powodu choroby Creutzfeldta-Jacoba, ludzkiej odmiany choroby szalonych krów, zmarło dotychczas około 150 osób). Wiosną 2003 r. ptasia grypa dotknęła hodowle drobiu w Holandii i Niemczech, ale szybko ją stłumiono i przeszła bez echa. Dobrze pamiętają ją tylko holenderscy i niemieccy drobiarze: musieli wybić około 28 mln kurcząt, indyków i gęsi, a ceny drobiu do dziś nie wróciły do poziomu sprzed 2003 r.
Tym razem jednak ptasia grypa wywołuje autentyczną panikę, bo mamy do czynienia ze znacznie groźniejszą niż dwa lata temu odmianą ptasiego wirusa. Ludzie szturmują apteki w całej Europie i USA, w polskich aptekach już dawno zabrakło środków przeciwko grypie. Błyskawicznie rosną ceny akcji i przychody czołowych producentów szczepionek i leków przeciwgrypowych, takich jak francuskie laboratorium Sanofi Pasteur (część koncernu Sanofi-Aventis), szwajcarski Roche Holding czy amerykańskie GlaxoSmithKline. Roche w pierwszej połowie tego roku zwiększył sprzedaż aż o 17 proc., a sprzedaż tamiflu - jego leku leczącego zwykłą i, jak twierdzi m.in. WHO, ptasią grypę, wzrosła o 357 proc.!
Wśród ludzi poważnej epidemii na razie nie ma, bo na ptasią grypę zmarło dotychczas 66 osób w regionie Azji zamieszkanym przez ponad 2 mld ludzi. "Zwykła" grypa co roku powoduje zaś na świecie śmierć 500 tys. osób. Ale koszty prewencji, czyli nadzwyczajnych zamówień szczepionek, uboju drobiu i ograniczeń w handlu, są realne i idą w dziesiątki miliardów dolarów. To jednak wciąż zbyt mało, by załamać najsilniejsze gospodarki świata i dać impuls do recesji. By nie sięgać zbyt daleko w przeszłość, globalna gospodarka zdominowana obecnie przez USA i wolnorynkową część gospodarki Chin tylko w ostatnich latach musiała sobie poradzić ze skutkami kryzysu azjatyckiego (1997 r.), rosyjskiego (1998 r.), pęknięcia tzw. bańki internetowej, recesji zapoczątkowanej zamachami terrorystycznymi w Nowym Jorku i Waszyngtonie, epidemii SARS, choroby szalonych krów, tsunami w Azji Południowo-Wschodniej, konfliktu w Iraku, a ostatnio huraganów Katrina oraz Rita na południu USA. Mimo to wciąż rozwija się w dobrym tempie (w tym roku, według Banku Światowego, globalny wzrost gospodarczy wyniesie 3,1 proc.). I poradziła sobie.
Zanim więc nie okaże się, że wirus ptasiej grypy rozprzestrzenił się i przenosi się między ludźmi, znacznie większym zagrożeniem dla naszych firm, etatów i pensji pozostają wysokie koszty pracy i skomplikowane podatki w Polsce czy deficyty budżetowe we Francji, Niemczech i Włoszech, grożące stagnacją ekonomiczną w całej unii.
Więcej możesz przeczytać w 43/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.