Kampania prezydencka była wyjątkowo brutalna. By pogrążyć rywala, obie strony gotowe były sięgnąć po najbardziej skrajne argumenty. Jedni szukali haków w życiorysach dziadków, udając, że nic nie rozumieją z dramatycznych polskich kart II wojny światowej. Inni, jak jarmarczną błyskotką, kupczyli ludzką śmiercią w hospicjach. A wszystko to działo się w ramach jednego obozu postsolidarnościowego, który jeszcze niedawno szumnie zapowiadał moralną sanację polskiej polityki i wyeliminowanie z niej zachowań nieetycznych. Nic nie zostało z tych obietnic poza kacem nie spełnionych przyrzeczeń.
Nie ulega wątpliwości, że wraz z zakończeniem wyborów polemiczne emocje osłabną, ale nie odejdą bezpowrotnie w przeszłość. Za przestrogę mogą służyć doświadczenia II Rzeczypospolitej, gdzie polemiczne zacietrzewienie również daleko wykraczało poza granice zdrowego rozsądku. Obiektem największych napaści był Józef Piłsudski. Sam mówił o tym w słynnym przemówieniu w hotelu Bristol w 1923 r.: "Czy na polu bitew, czy w spokojnej pracy w Belwederze, czy w pieszczotach dziecka - cień ten nieodstępny koło mnie ścigał mnie i prześladował. Zapluty, potworny karzeł na krzywych nóżkach, wypluwający swoją brudną duszę, opluwający mnie zewsząd, nie szczędzący niczego, co szczędzić trzeba, rodziny, stosunków, bliskich mi ludzi, śledzący moje kroki, robiący małpie grymasy, przekształcający każdą myśl odwrotnie, ten potworny karzeł pełzał za mną jak nieodłączny druh".
Nie było bzdury, której by o Piłsudskim nie wymyślono i nie powtórzono ze śmiertelną powagą. Podczas wojny 1920 r. mówiono, że zdradza Leninowi i Trockiemu sekrety armii przez linię telefoniczną łączącą warszawski sobór przy placu Saskim z moskiewskim Kremlem. Zarzucono mu też, że ukradł insygnia koronacyjne, odnalezione jakoby przez wojsko we Włodzimierzu Wołyńskim, by wykorzystać je w przyszłości do wyniesienia na tron jednej ze swoich córek. Bzdura wydawała się piramidalna, a mimo to na wniosek posłów Narodowej Demokracji Sejm powołał komisję śledczą do wyjaśnienia sprawy.
Błoto pomówień wypowiadanych bez najmniejszych konsekwencji dla oszczerców zniechęcało Piłsudskiego do demokracji. Sprawiało, że w konkurencyjnym obozie politycznym zaczął upatrywać wroga, którego trzeba zniszczyć za wszelką cenę. Ten sposób myślenia usankcjonował zabójstwo Gabriela Narutowicza, a w maju 1926 r. doprowadził do przejęcia władzy w wyniku zamachu stanu.
Jak widać, język "zaplutych karłów" może w polityce nie tylko psuć obyczaje, ale w pewnych warunkach stwarzać zagrożenie dla konstytucyjnych mechanizmów ustrojowych. Lepiej więc z niego w III Rzeczypospolitej zrezygnować, póki jeszcze czas.
Nie ulega wątpliwości, że wraz z zakończeniem wyborów polemiczne emocje osłabną, ale nie odejdą bezpowrotnie w przeszłość. Za przestrogę mogą służyć doświadczenia II Rzeczypospolitej, gdzie polemiczne zacietrzewienie również daleko wykraczało poza granice zdrowego rozsądku. Obiektem największych napaści był Józef Piłsudski. Sam mówił o tym w słynnym przemówieniu w hotelu Bristol w 1923 r.: "Czy na polu bitew, czy w spokojnej pracy w Belwederze, czy w pieszczotach dziecka - cień ten nieodstępny koło mnie ścigał mnie i prześladował. Zapluty, potworny karzeł na krzywych nóżkach, wypluwający swoją brudną duszę, opluwający mnie zewsząd, nie szczędzący niczego, co szczędzić trzeba, rodziny, stosunków, bliskich mi ludzi, śledzący moje kroki, robiący małpie grymasy, przekształcający każdą myśl odwrotnie, ten potworny karzeł pełzał za mną jak nieodłączny druh".
Nie było bzdury, której by o Piłsudskim nie wymyślono i nie powtórzono ze śmiertelną powagą. Podczas wojny 1920 r. mówiono, że zdradza Leninowi i Trockiemu sekrety armii przez linię telefoniczną łączącą warszawski sobór przy placu Saskim z moskiewskim Kremlem. Zarzucono mu też, że ukradł insygnia koronacyjne, odnalezione jakoby przez wojsko we Włodzimierzu Wołyńskim, by wykorzystać je w przyszłości do wyniesienia na tron jednej ze swoich córek. Bzdura wydawała się piramidalna, a mimo to na wniosek posłów Narodowej Demokracji Sejm powołał komisję śledczą do wyjaśnienia sprawy.
Błoto pomówień wypowiadanych bez najmniejszych konsekwencji dla oszczerców zniechęcało Piłsudskiego do demokracji. Sprawiało, że w konkurencyjnym obozie politycznym zaczął upatrywać wroga, którego trzeba zniszczyć za wszelką cenę. Ten sposób myślenia usankcjonował zabójstwo Gabriela Narutowicza, a w maju 1926 r. doprowadził do przejęcia władzy w wyniku zamachu stanu.
Jak widać, język "zaplutych karłów" może w polityce nie tylko psuć obyczaje, ale w pewnych warunkach stwarzać zagrożenie dla konstytucyjnych mechanizmów ustrojowych. Lepiej więc z niego w III Rzeczypospolitej zrezygnować, póki jeszcze czas.
Więcej możesz przeczytać w 43/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.