Mniej tajności, przejrzystość i poszerzenie kręgu lustrowanych osób - proponują nowe projekty ustawy lustracyjnej
Archiwa tajnej policji totalitarnego państwa w czasie historycznych przełomów zawsze wzbudzały namiętności i spory. Ten, kto je kontrolował, miał nie tylko wiedzę o przeszłości, ale także skuteczny instrument w bieżącej walce politycznej. W systemie komunistycznym tajna policja stanowiła jeden z filarów totalitarnego państwa. Sieć tajnych współpracowników nie tylko zapewniała dostęp do informacji z różnych środowisk, ale także umożliwiała różnego rodzaju gry operacyjne ze społeczeństwem. Ten instrument zyskiwał na znaczeniu w latach 80. Użycie siły najczęściej nie rozwiązywało już żadnego z problemów władzy, która traciła kontrolę nad społeczeństwem. Zwłaszcza na obszarze transformacji ekonomicznej rola powiązań agenturalnych miała ogromne znaczenie.
W skali całego bloku wschodniego nagle pojawili się biznesmeni z ubeckim rodowodem, dysponujący koncesjami, zezwoleniami na transfer środków walutowych oraz rozległą siecią kontaktów. W tym środowisku zazwyczaj można było także znaleźć ludzi, którzy w przeszłości mieli agenturalne związki z organami bezpieczeństwa komunistycznego państwa. Był to też poważny problem tworzących się elit politycznych. W wielu krajach wcześnie rozpoznano te zagrożenia i próbowano im przeciwdziałać.
Sojusz betonowy
Na początku lat 90. w byłej NRD, a później w RFN oraz Czechosłowacji przyjęto rozwiązania oddające archiwa tajnej policji pod kontrolę niezależnych instytucji. Ich zadaniem było udostępnianie dokumentów. Ustanowiono także procedury lustracyjne wobec uczestników życia publicznego. Później podobne rozwiązania zaczęły funkcjonować w krajach bałtyckich, na Węgrzech oraz w Rumunii. Jedynie w Polsce przez długie lata świadomie zaniechano wszelkich prób rozliczenia się z dziedzictwem totalitarnego państwa. Część klasy politycznej przy aktywnym wsparciu znaczącej części grupy mediów prywatnych i publicznych przez lata tworzyła betonowy sojusz antylustracyjny, który uniemożliwiał jakąkolwiek racjonalną debatę na ten temat. Od jesieni 1989 r. przez wiele miesięcy we wszystkich jednostkach SB oraz WSW niszczono dokumentację operacyjną. Można przypuszczać, że często "niszczenie" było tylko "przykryciem" dla wynoszenia i ukrywania dokumentów przez funkcjonariuszy tajnych służb.
Dopiero w kwietniu 1997 r. udało się uchwalić niezwykle łagodną ustawę o ujawnieniu pracy lub służby w organach bezpieczeństwa państwa lub współpracy z nimi w latach 1944-1990. Powoływała ona do życia urząd rzecznika interesu publicznego, który bada treść oświadczeń lustracyjnych składanych przez osoby publiczne. Sankcją, pozbawieniem przez 10 lat możliwości sprawowania funkcji publicznych, karane były jedynie osoby, które złożyły nieprawdziwe oświadczenie lustracyjne. Rozstrzyga o tym wyrok Sądu Lustracyjnego. Dzięki determinacji sędziego Bogusława Nizieńskiego, pierwszego rzecznika interesu publicznego, udało się uruchomić proces lustracji w Polsce. Jego pracę komplikowały ustawiczne zmiany w prawie oraz rozstrzygnięcie Trybunału Konstytucyjnego, stanowiące, że współpraca z bezpieką musi być "zmaterializowana". Należało więc ustalić, czy informacje były rzeczywiście przekazywane. Przy znacznym stopniu zniszczenia zasobów archiwalnych było to często niezwykle trudne.
Postępowania lustracyjne są prowadzone według przepisów procedury karnej, w których ochrona oskarżonego jest niezwykle rozwinięta. Dlatego często podejrzani przez rzecznika o kłamstwo lustracyjne byli uniewinniani. Tylko w latach 1999-2000, dysponując jedynie informacjami z bazy ewidencyjnej, rzecznik nie zdecydował się na wszczęcie postępowania przeciwko 588 osobom. Było wśród nich 47 posłów, 43 osoby związane z mediami, 16 ministrów i wiceministrów, 12 wojewodów i wicewojewodów. To zestawienie ilustruje skalę problemu oraz pokazuje jego ciężar gatunkowy. Mimo oczywistych mankamentów dotychczasowego trybu lustracji nie lekceważyłbym wszystkich dokonań rzecznika interesu publicznego. Samo istnienie tego urzędu działało prewencyjnie i w jakimś stopniu chroniło życie publiczne przed aktywnością byłych funkcjonariuszy bezpieki oraz tajnych współpracowników. Wystarczy prześledzić nagłe zatrzymanie się wielu, wydawałoby się, dobrze zapowiadających się karier politycznych, aby dostrzec także ten efektywny, choć mało spektakularny wymiar procedur lustracyjnych.
Co jest kłamstwem lustracyjnym?
Nowym, ważnym elementem w debacie o lustracji było postanowienie Trybunału Konstytucyjnego z 26 października 2005 r. Wprawdzie dotyczyło ono przepisów ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, ale w istotny sposób wpłynęło także na możliwości realizacji ustawy lustracyjnej. Trybunał orzekł bowiem, że każda osoba, a nie tylko "pokrzywdzony" w rozumieniu art. 6 ustawy o IPN, ma prawo zapoznać się z informacjami gromadzonymi na jej temat przez organa bezpieczeństwa komunistycznego państwa. Postanowienie trybunału nie oznacza jednak, że byli funkcjonariusze bezpieki oraz ich tajni współpracownicy mogą mieć wgląd do dokumentów, które tworzyli bądź przy tworzeniu których byli wykorzystywani jako osobowe źródła informacji. Powinni otrzymać jedynie materiały ich dotyczące, a więc materiały ilustrujące przebieg służby bądź kwestionariusze ewidencyjne w wypadku tajnych współpracowników. Jeśli osoba stojąca przed złożeniem oświadczenia lustracyjnego może przed jego wypełnieniem poznać zawartość archiwów IPN, badanie ewentualnego kłamstwa lustracyjnego napotyka dodatkowe trudności.
Przy okazji debaty o nowelizacji ustawy o IPN pojawiły się nowe pomysły uregulowania kwestii lustracji. Spośród projektów złożonych przez Ligę Polskich Rodzin, Samoobronę, Platformę Obywatelską oraz Prawo i Sprawiedliwość najbardziej radykalne rozwiązania zaproponowano w tym ostatnim projekcie. Zakłada on bowiem likwidację urzędu rzecznika interesu publicznego i zastąpienie dotychczasowej lustracji sądowej procedurą wydawania przez IPN zaświadczeń. Zaświadczenia, które muszą składać "osoby publiczne", mają potwierdzać istnienie w archiwum instytutu dokumentów organów bezpieczeństwa państwa z lat 1944-1990 dotyczących danej osoby.
Każdy z projektów nowelizacji ustawy o IPN zawiera wiele rozsądnych postulatów, których cechą wspólną jest dążenie do umożliwienia wszystkim obywatelom dostępu do archiwów IPN, uczynienia procedur udostępniania bardziej przejrzystymi, a także maksymalnego odtajnienia dokumentów znajdujących się w zasobach instytutu. Jestem przekonany, że społeczne wsparcie będzie miał także występujący we wszystkich tych projektach postulat znacznego poszerzenia kręgu osób zobowiązanych do poddawania się procedurom lustracyjnym, m.in. przedstawicieli samorządu, środowisk naukowych, ludzi mediów, dyplomatów, ludzi zasiadających w spółkach z udziałem skarbu państwa. Oczywiste, moim zdaniem, powinno być także prawo każdej partii do sprawdzenia przeszłości swych członków, podobne uprawnienia przewiduje się także dla central związkowych.
W projektach ustawy lustracyjnej ważne jest dążenie do ograniczenia zasobów "zbioru zastrzeżonego", a także do likwidacji przepisów ustawy o ochronie informacji niejawnej ze stycznia 1999 r. Według dotychczasowej interpretacji, dane tajnych współpracowników SB działających po 19 lipca 1983 r., kiedy weszła w życie ustawa o urzędzie ministra spraw wewnętrznych z 14 lipca 1983 r., były chronione tak samo jak dane współpracowników Urzędu Ochrony Państwa i jego prawnych następców. Na skutek tego nawet naukowcy z IPN, mający odpowiednie certyfikaty dostępu do informacji tajnej, nie mogli w swych pracach naukowych powoływać się na znane im dokumenty. Powodowało to, że cały bardzo ważny dla życia współczesnego obszar zagadnień funkcjonowania agentury z drugiej połowy lat 80. został wyjęty z pola naukowej refleksji.
Kłopotliwe zaświadczenia
Sprawą wzbudzającą największe emocje są przepisy likwidujące dotychczasowe procedury lustracyjne i proponujące inne rozwiązanie tej trudnej i drażliwej kwestii. Sądzę, że zbyt pochopnie zrezygnowano z lustracji sądowej oraz możliwości jej poprawienia. Nie rezygnowałbym z drogi sądowej przede wszystkim dlatego, że często na podstawie szczątkowych materiałów zgromadzonych w archiwach IPN bardzo trudno jednoznacznie rozstrzygać o samej współpracy. W wielu wypadkach jedynym ocalałym dokumentem jest wpis o charakterze ewidencyjnym w dzienniku rejestracyjnym bądź kartotece. Czy na podstawie tylko takiego dokumentu można wydawać zaświadczenie mające znaczące skutki dla osoby, której dotyczy? Znam z własnych badań przykłady ludzi zarejestrowanych, nawet za ich zgodą, którzy żadnej tajnej współpracy nie podjęli. Później byli działaczami opozycji, czasem represjonowanymi. Czy można im w życiorysie przybić pieczątkę z napisem "agent"? A przecież taki charakter będzie miało zaświadczenie, które poda, że w archiwach IPN znajduje się zapis ewidencyjny o rejestracji jako tajnego współpracownika.
Projekt PiS zakłada, że w IPN powstanie rejestr zaświadczeń, który zostanie umieszczony w Internecie. Projekt zakłada też, że w zaświadczeniach nie będą podawane informacje objęte ochroną i te dotyczące szczegółów życia intymnego. Pomijając fakt, że nigdzie nie zdefiniowano, czym są takie szczegóły, rezygnacja z prowadzenia kwerendy na obszarze "zbioru zastrzeżonego" jest poważnym regresem w stosunku do dotychczasowej praktyki. Rzecznik interesu publicznego ma bowiem w tej chwili możliwość sprawdzania danych w tym zbiorze.
Projekt niezwykle szczegółowo opisuje treść zaświadczenia. Co więcej, IPN ma obowiązek wydania takiego zaświadczenia w ciągu trzech miesięcy. Mając na uwadze obecny stan bazy archiwalnej IPN i uwzględniając, że obowiązkiem występowania o zaświadczenia może być objętych nawet 100 tys. "osób publicznych", jestem przekonany, że wykonanie takiej pracy przez IPN nie będzie możliwe. Jeżeli więc przejdzie projekt PiS, modyfikacji powinna ulec sama koncepcja zaświadczeń. Nie mogą być tak szczegółowe, nie mogą nakładać na instytut obowiązku oceny dokumentów, nierealny jest też trzymiesięczny termin ich wydawania. Zwłaszcza że funkcje lustracyjne instytutu nie mogą być realizowane kosztem innych ustawowych zadań IPN. Godne uznania jest zawarte w projekcie PiS dążenie do ujawnienia przeszłości osób pragnących uczestniczyć w życiu publicznym. Nie wydaje mi się jednak, by pomysł z zaświadczeniami był najlepszym sposobem realizacji tego postulatu. Bliższy jest mi pogląd, aby dokumenty osób publicznych - z wyłączeniem informacji tajnej i szczegółów intymnych - były dostępne dla wszystkich. Nie musiałoby to kolidować z dalszym prowadzeniem zmodyfikowanej lustracji sądowej.
Tekst jest wyrazem osobistych poglądów autora.
Ilustracja: D. Krupa; Fot: J. Marczewski
W skali całego bloku wschodniego nagle pojawili się biznesmeni z ubeckim rodowodem, dysponujący koncesjami, zezwoleniami na transfer środków walutowych oraz rozległą siecią kontaktów. W tym środowisku zazwyczaj można było także znaleźć ludzi, którzy w przeszłości mieli agenturalne związki z organami bezpieczeństwa komunistycznego państwa. Był to też poważny problem tworzących się elit politycznych. W wielu krajach wcześnie rozpoznano te zagrożenia i próbowano im przeciwdziałać.
Sojusz betonowy
Na początku lat 90. w byłej NRD, a później w RFN oraz Czechosłowacji przyjęto rozwiązania oddające archiwa tajnej policji pod kontrolę niezależnych instytucji. Ich zadaniem było udostępnianie dokumentów. Ustanowiono także procedury lustracyjne wobec uczestników życia publicznego. Później podobne rozwiązania zaczęły funkcjonować w krajach bałtyckich, na Węgrzech oraz w Rumunii. Jedynie w Polsce przez długie lata świadomie zaniechano wszelkich prób rozliczenia się z dziedzictwem totalitarnego państwa. Część klasy politycznej przy aktywnym wsparciu znaczącej części grupy mediów prywatnych i publicznych przez lata tworzyła betonowy sojusz antylustracyjny, który uniemożliwiał jakąkolwiek racjonalną debatę na ten temat. Od jesieni 1989 r. przez wiele miesięcy we wszystkich jednostkach SB oraz WSW niszczono dokumentację operacyjną. Można przypuszczać, że często "niszczenie" było tylko "przykryciem" dla wynoszenia i ukrywania dokumentów przez funkcjonariuszy tajnych służb.
Dopiero w kwietniu 1997 r. udało się uchwalić niezwykle łagodną ustawę o ujawnieniu pracy lub służby w organach bezpieczeństwa państwa lub współpracy z nimi w latach 1944-1990. Powoływała ona do życia urząd rzecznika interesu publicznego, który bada treść oświadczeń lustracyjnych składanych przez osoby publiczne. Sankcją, pozbawieniem przez 10 lat możliwości sprawowania funkcji publicznych, karane były jedynie osoby, które złożyły nieprawdziwe oświadczenie lustracyjne. Rozstrzyga o tym wyrok Sądu Lustracyjnego. Dzięki determinacji sędziego Bogusława Nizieńskiego, pierwszego rzecznika interesu publicznego, udało się uruchomić proces lustracji w Polsce. Jego pracę komplikowały ustawiczne zmiany w prawie oraz rozstrzygnięcie Trybunału Konstytucyjnego, stanowiące, że współpraca z bezpieką musi być "zmaterializowana". Należało więc ustalić, czy informacje były rzeczywiście przekazywane. Przy znacznym stopniu zniszczenia zasobów archiwalnych było to często niezwykle trudne.
Postępowania lustracyjne są prowadzone według przepisów procedury karnej, w których ochrona oskarżonego jest niezwykle rozwinięta. Dlatego często podejrzani przez rzecznika o kłamstwo lustracyjne byli uniewinniani. Tylko w latach 1999-2000, dysponując jedynie informacjami z bazy ewidencyjnej, rzecznik nie zdecydował się na wszczęcie postępowania przeciwko 588 osobom. Było wśród nich 47 posłów, 43 osoby związane z mediami, 16 ministrów i wiceministrów, 12 wojewodów i wicewojewodów. To zestawienie ilustruje skalę problemu oraz pokazuje jego ciężar gatunkowy. Mimo oczywistych mankamentów dotychczasowego trybu lustracji nie lekceważyłbym wszystkich dokonań rzecznika interesu publicznego. Samo istnienie tego urzędu działało prewencyjnie i w jakimś stopniu chroniło życie publiczne przed aktywnością byłych funkcjonariuszy bezpieki oraz tajnych współpracowników. Wystarczy prześledzić nagłe zatrzymanie się wielu, wydawałoby się, dobrze zapowiadających się karier politycznych, aby dostrzec także ten efektywny, choć mało spektakularny wymiar procedur lustracyjnych.
Co jest kłamstwem lustracyjnym?
Nowym, ważnym elementem w debacie o lustracji było postanowienie Trybunału Konstytucyjnego z 26 października 2005 r. Wprawdzie dotyczyło ono przepisów ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, ale w istotny sposób wpłynęło także na możliwości realizacji ustawy lustracyjnej. Trybunał orzekł bowiem, że każda osoba, a nie tylko "pokrzywdzony" w rozumieniu art. 6 ustawy o IPN, ma prawo zapoznać się z informacjami gromadzonymi na jej temat przez organa bezpieczeństwa komunistycznego państwa. Postanowienie trybunału nie oznacza jednak, że byli funkcjonariusze bezpieki oraz ich tajni współpracownicy mogą mieć wgląd do dokumentów, które tworzyli bądź przy tworzeniu których byli wykorzystywani jako osobowe źródła informacji. Powinni otrzymać jedynie materiały ich dotyczące, a więc materiały ilustrujące przebieg służby bądź kwestionariusze ewidencyjne w wypadku tajnych współpracowników. Jeśli osoba stojąca przed złożeniem oświadczenia lustracyjnego może przed jego wypełnieniem poznać zawartość archiwów IPN, badanie ewentualnego kłamstwa lustracyjnego napotyka dodatkowe trudności.
Przy okazji debaty o nowelizacji ustawy o IPN pojawiły się nowe pomysły uregulowania kwestii lustracji. Spośród projektów złożonych przez Ligę Polskich Rodzin, Samoobronę, Platformę Obywatelską oraz Prawo i Sprawiedliwość najbardziej radykalne rozwiązania zaproponowano w tym ostatnim projekcie. Zakłada on bowiem likwidację urzędu rzecznika interesu publicznego i zastąpienie dotychczasowej lustracji sądowej procedurą wydawania przez IPN zaświadczeń. Zaświadczenia, które muszą składać "osoby publiczne", mają potwierdzać istnienie w archiwum instytutu dokumentów organów bezpieczeństwa państwa z lat 1944-1990 dotyczących danej osoby.
Każdy z projektów nowelizacji ustawy o IPN zawiera wiele rozsądnych postulatów, których cechą wspólną jest dążenie do umożliwienia wszystkim obywatelom dostępu do archiwów IPN, uczynienia procedur udostępniania bardziej przejrzystymi, a także maksymalnego odtajnienia dokumentów znajdujących się w zasobach instytutu. Jestem przekonany, że społeczne wsparcie będzie miał także występujący we wszystkich tych projektach postulat znacznego poszerzenia kręgu osób zobowiązanych do poddawania się procedurom lustracyjnym, m.in. przedstawicieli samorządu, środowisk naukowych, ludzi mediów, dyplomatów, ludzi zasiadających w spółkach z udziałem skarbu państwa. Oczywiste, moim zdaniem, powinno być także prawo każdej partii do sprawdzenia przeszłości swych członków, podobne uprawnienia przewiduje się także dla central związkowych.
W projektach ustawy lustracyjnej ważne jest dążenie do ograniczenia zasobów "zbioru zastrzeżonego", a także do likwidacji przepisów ustawy o ochronie informacji niejawnej ze stycznia 1999 r. Według dotychczasowej interpretacji, dane tajnych współpracowników SB działających po 19 lipca 1983 r., kiedy weszła w życie ustawa o urzędzie ministra spraw wewnętrznych z 14 lipca 1983 r., były chronione tak samo jak dane współpracowników Urzędu Ochrony Państwa i jego prawnych następców. Na skutek tego nawet naukowcy z IPN, mający odpowiednie certyfikaty dostępu do informacji tajnej, nie mogli w swych pracach naukowych powoływać się na znane im dokumenty. Powodowało to, że cały bardzo ważny dla życia współczesnego obszar zagadnień funkcjonowania agentury z drugiej połowy lat 80. został wyjęty z pola naukowej refleksji.
Kłopotliwe zaświadczenia
Sprawą wzbudzającą największe emocje są przepisy likwidujące dotychczasowe procedury lustracyjne i proponujące inne rozwiązanie tej trudnej i drażliwej kwestii. Sądzę, że zbyt pochopnie zrezygnowano z lustracji sądowej oraz możliwości jej poprawienia. Nie rezygnowałbym z drogi sądowej przede wszystkim dlatego, że często na podstawie szczątkowych materiałów zgromadzonych w archiwach IPN bardzo trudno jednoznacznie rozstrzygać o samej współpracy. W wielu wypadkach jedynym ocalałym dokumentem jest wpis o charakterze ewidencyjnym w dzienniku rejestracyjnym bądź kartotece. Czy na podstawie tylko takiego dokumentu można wydawać zaświadczenie mające znaczące skutki dla osoby, której dotyczy? Znam z własnych badań przykłady ludzi zarejestrowanych, nawet za ich zgodą, którzy żadnej tajnej współpracy nie podjęli. Później byli działaczami opozycji, czasem represjonowanymi. Czy można im w życiorysie przybić pieczątkę z napisem "agent"? A przecież taki charakter będzie miało zaświadczenie, które poda, że w archiwach IPN znajduje się zapis ewidencyjny o rejestracji jako tajnego współpracownika.
Projekt PiS zakłada, że w IPN powstanie rejestr zaświadczeń, który zostanie umieszczony w Internecie. Projekt zakłada też, że w zaświadczeniach nie będą podawane informacje objęte ochroną i te dotyczące szczegółów życia intymnego. Pomijając fakt, że nigdzie nie zdefiniowano, czym są takie szczegóły, rezygnacja z prowadzenia kwerendy na obszarze "zbioru zastrzeżonego" jest poważnym regresem w stosunku do dotychczasowej praktyki. Rzecznik interesu publicznego ma bowiem w tej chwili możliwość sprawdzania danych w tym zbiorze.
Projekt niezwykle szczegółowo opisuje treść zaświadczenia. Co więcej, IPN ma obowiązek wydania takiego zaświadczenia w ciągu trzech miesięcy. Mając na uwadze obecny stan bazy archiwalnej IPN i uwzględniając, że obowiązkiem występowania o zaświadczenia może być objętych nawet 100 tys. "osób publicznych", jestem przekonany, że wykonanie takiej pracy przez IPN nie będzie możliwe. Jeżeli więc przejdzie projekt PiS, modyfikacji powinna ulec sama koncepcja zaświadczeń. Nie mogą być tak szczegółowe, nie mogą nakładać na instytut obowiązku oceny dokumentów, nierealny jest też trzymiesięczny termin ich wydawania. Zwłaszcza że funkcje lustracyjne instytutu nie mogą być realizowane kosztem innych ustawowych zadań IPN. Godne uznania jest zawarte w projekcie PiS dążenie do ujawnienia przeszłości osób pragnących uczestniczyć w życiu publicznym. Nie wydaje mi się jednak, by pomysł z zaświadczeniami był najlepszym sposobem realizacji tego postulatu. Bliższy jest mi pogląd, aby dokumenty osób publicznych - z wyłączeniem informacji tajnej i szczegółów intymnych - były dostępne dla wszystkich. Nie musiałoby to kolidować z dalszym prowadzeniem zmodyfikowanej lustracji sądowej.
Tekst jest wyrazem osobistych poglądów autora.
Ilustracja: D. Krupa; Fot: J. Marczewski
Więcej możesz przeczytać w 14/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.