Jedynym sposobem pokonania konkurencji jest zaprzestanie prób jej pokonania" - twierdzą Chan Kim i Renée Mauborgne, wykładowcy słynnej francuskiej uczelni zarządzania INSEAD w Fontainebleau i autorzy bestsellerów o tematyce ekonomicznej. W "Strategii błękitnego oceanu", książce wydanej u nas w końcu 2005 r., przekonują oni, że na rynku prawdziwymi zwycięzcami są ci, którzy potrafią wypłynąć na ów błękitny ocean, czyli stworzyć rynek, który dotychczas nie istniał, albo poszerzyć istniejący. W ten sposób problem konkurencji znika - kto wymyśli nowy produkt lub usługę, przez pewien czas jest naturalnym monopolistą.
Własne "błękitne oceany" odnajduje coraz więcej polskich przedsiębiorców, tak jak zrobili to Krzysztof Grządziel, właściciel trzeciego na świecie producenta kapsli i nakrętek DGS, Ryszard Florek, twórca drugiego na świecie producenta okien dachowych Fakro, lub Andrzej Rybicki, założyciel największego na świecie producenta dekoderów do telewizji cyfrowej. Ich spółki nie są ogromnymi koncernami o przychodach liczonych w dziesiątkach miliardów dolarów (choć mają doskonałe wyniki finansowe), mimo że dominują na globalnych rynkach albo nawet - jak w wypadku producenta detektorów podczerwieni Vigo System z Warszawy - w pewnych segmentach są globalnymi monopolistami! Po prostu potrafili oni odnaleźć lub stworzyć nisze rynkowe, o których nikt inny albo bardzo niewielu wcześniej pomyślało. Wbrew pozorom, by tego dokonać, nie trzeba od razu wymyślać nowego Widnowsa lub iPoda; przykład 22-letniego Patryka Strzelewicza z Poznania świadczy o tym, że mając świeży pomysł, można z małej rodzinnej firmy uczynić... czwartego na świecie producenta kości do gier, a wystarczą do tego zyski roczne w wysokości 250 tys. zł.
Sami przeciw światu
Większość biznesmenów w Polsce nie miała szans na powtórzenie na arenie globalnej karier obecnych "tygrysów" gospodarczych z takich państw jak Japonia lub Korea Południowa, które niegdyś także uchodziły za oazy produkcji przestarzałej tandety, tyle że taniej. Dalekowschodnie państwa chroniły i wciąż chronią w dużym stopniu własne rynki przed importem towarów z Zachodu za pomocą przepisów administracyjnych lub wysokich ceł; poważną zaporą dla importu był też silnie zakorzeniony w kulturze Azjatów swoisty patriotyzm gospodarczy. Na przykład w Japonii, gdzie dopiero od kilku lat następuje liberalizacja przepisów w branży motoryzacyjnej, udział aut sprowadzanych z Europy i USA w rynku sięga zaledwie 10-12 proc. Działając przez lata pod kloszem chroniącym ich przed zagranicznym kapitałem, lecz mając zarazem dostęp do zachodniego know-how, tacy obecni potentaci, jak Toyota, Sony, Panasonic, Samsung lub Hyundai, mieli czas, by stworzyć innowacyjne produkty i usługi, poprawić jakość, zbić fortunę na sprzedaży swoich wyrobów rodakom i za pomocą tych pieniędzy dokonać z rozmachem ekspansji na świecie.
Polacy po 1989 r. z dnia na dzień stanęli do z góry przegranej walki z największymi koncernami świata, w których wypadku sama marka (choćby Coca-Cola) warta była więcej niż kilka branż naszej gospodarki łącznie. Na to, by urosnąć w siłę, nie mieli czasu. Dlatego "sny o potędze" realizują dziś nie ci, którzy sądzą, że mogą stworzyć lepszy telefon komórkowy, bardziej niezawodne auto albo wydajniejszy procesor. Gdyby nawet tak było, nikt na świecie o tym się nie dowie, bo żółtodziób w biznesie nie ma szans na reklamę i marketing, na które stać Nokię, Volvo lub Intela. Wygrywają ci, którzy zaoferują klientom coś nowego, czego nie zapewnią im wielcy globalnego biznesu (bo na to nie wpadli, nie opłaca im się albo nie są w stanie odpowiednio wyważyć relacji dobrej jakości i przystępnej ceny). Jak choćby Marian Kwiecień, właściciel holdingu, który podbił Europę ręcznie malowaną porcelaną, równie dobrą jak niemiecka, lecz tańszą, a zostawił w polu chińską konkurencję - wprawdzie tańszą, ale o wiele mniej solidną.
Po czasach PRL, kiedy ekscytowano się statusem Polski jako światowej "potęgi gospodarczej" w produkcji węgla, stali lub żyta - nikomu niepotrzebnych w takiej ilości i takiej jakości - dziś możemy się cieszyć pozycją czołowych wytwórców nakrętek do butelek z wódką, sztalug do obrazów lub sznurka do snopowiązałek. I, paradoksalnie, świadczy to o sile polskiej gospodarki.
Fot: M. Stelmach; K. Pacuła
Własne "błękitne oceany" odnajduje coraz więcej polskich przedsiębiorców, tak jak zrobili to Krzysztof Grządziel, właściciel trzeciego na świecie producenta kapsli i nakrętek DGS, Ryszard Florek, twórca drugiego na świecie producenta okien dachowych Fakro, lub Andrzej Rybicki, założyciel największego na świecie producenta dekoderów do telewizji cyfrowej. Ich spółki nie są ogromnymi koncernami o przychodach liczonych w dziesiątkach miliardów dolarów (choć mają doskonałe wyniki finansowe), mimo że dominują na globalnych rynkach albo nawet - jak w wypadku producenta detektorów podczerwieni Vigo System z Warszawy - w pewnych segmentach są globalnymi monopolistami! Po prostu potrafili oni odnaleźć lub stworzyć nisze rynkowe, o których nikt inny albo bardzo niewielu wcześniej pomyślało. Wbrew pozorom, by tego dokonać, nie trzeba od razu wymyślać nowego Widnowsa lub iPoda; przykład 22-letniego Patryka Strzelewicza z Poznania świadczy o tym, że mając świeży pomysł, można z małej rodzinnej firmy uczynić... czwartego na świecie producenta kości do gier, a wystarczą do tego zyski roczne w wysokości 250 tys. zł.
Sami przeciw światu
Większość biznesmenów w Polsce nie miała szans na powtórzenie na arenie globalnej karier obecnych "tygrysów" gospodarczych z takich państw jak Japonia lub Korea Południowa, które niegdyś także uchodziły za oazy produkcji przestarzałej tandety, tyle że taniej. Dalekowschodnie państwa chroniły i wciąż chronią w dużym stopniu własne rynki przed importem towarów z Zachodu za pomocą przepisów administracyjnych lub wysokich ceł; poważną zaporą dla importu był też silnie zakorzeniony w kulturze Azjatów swoisty patriotyzm gospodarczy. Na przykład w Japonii, gdzie dopiero od kilku lat następuje liberalizacja przepisów w branży motoryzacyjnej, udział aut sprowadzanych z Europy i USA w rynku sięga zaledwie 10-12 proc. Działając przez lata pod kloszem chroniącym ich przed zagranicznym kapitałem, lecz mając zarazem dostęp do zachodniego know-how, tacy obecni potentaci, jak Toyota, Sony, Panasonic, Samsung lub Hyundai, mieli czas, by stworzyć innowacyjne produkty i usługi, poprawić jakość, zbić fortunę na sprzedaży swoich wyrobów rodakom i za pomocą tych pieniędzy dokonać z rozmachem ekspansji na świecie.
Polacy po 1989 r. z dnia na dzień stanęli do z góry przegranej walki z największymi koncernami świata, w których wypadku sama marka (choćby Coca-Cola) warta była więcej niż kilka branż naszej gospodarki łącznie. Na to, by urosnąć w siłę, nie mieli czasu. Dlatego "sny o potędze" realizują dziś nie ci, którzy sądzą, że mogą stworzyć lepszy telefon komórkowy, bardziej niezawodne auto albo wydajniejszy procesor. Gdyby nawet tak było, nikt na świecie o tym się nie dowie, bo żółtodziób w biznesie nie ma szans na reklamę i marketing, na które stać Nokię, Volvo lub Intela. Wygrywają ci, którzy zaoferują klientom coś nowego, czego nie zapewnią im wielcy globalnego biznesu (bo na to nie wpadli, nie opłaca im się albo nie są w stanie odpowiednio wyważyć relacji dobrej jakości i przystępnej ceny). Jak choćby Marian Kwiecień, właściciel holdingu, który podbił Europę ręcznie malowaną porcelaną, równie dobrą jak niemiecka, lecz tańszą, a zostawił w polu chińską konkurencję - wprawdzie tańszą, ale o wiele mniej solidną.
Po czasach PRL, kiedy ekscytowano się statusem Polski jako światowej "potęgi gospodarczej" w produkcji węgla, stali lub żyta - nikomu niepotrzebnych w takiej ilości i takiej jakości - dziś możemy się cieszyć pozycją czołowych wytwórców nakrętek do butelek z wódką, sztalug do obrazów lub sznurka do snopowiązałek. I, paradoksalnie, świadczy to o sile polskiej gospodarki.
Polska nisza globalna |
---|
|
Fot: M. Stelmach; K. Pacuła
Więcej możesz przeczytać w 14/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.