Dzieci amiszów nie znają przemocy i nie wiedzą, do czego służy broń
Strzelanina, do której doszło w jednej z wiejskich szkół w Pensylwanii, zwróciła uwagę całego świata - głównie dlatego że zakładnikami i ofiarami szaleńca okazały się dzieci mieszkających tam rodzin amiszów, które na co dzień nie tylko nie mają nic wspólnego z przemocą, ale prawdopodobnie nawet nie wiedzą, jak wygląda i do czego służy broń. 32-letni napastnik sterroryzował je i zastrzelił pięć dziewczynek w wieku od 7 do 13 lat.
Szwajcarskie korzenie
Tragedia wydarzyła się we wsi Paradise (raj), w zamieszkanym przez amiszów okręgu Lancaster, odwiedzanym co roku przez tysiące turystów chcących zobaczyć, jak w XXI wieku żyje się bez prądu, samochodów i telefonów komórkowych. Szkoły amiszów nie są wielkie, w tej uczyło się zaledwie 27 dzieci. Choć cała społeczność amiszów liczy w USA około 180 tys. osób, zdecydowana większość, bo ponad 80 proc., mieszka na terenie stanów Ohio, Indiana, Nowy Jork i właśnie w Pensylwanii. Są bardzo konserwatywną grupą chrześcijańską - odłamem szwajcarskich menonitów, którzy w XVIII wieku zaczęli migrować do Ameryki, kraju jawiącego się jako prawdziwa ziemia obiecana, gdzie wolność religijna i wielkie, nadające się znakomicie do rolniczego kolonizowania tereny zachęcały do osiedlenia. Przodkowie zamordowanych dziewczynek osiedlili się w okręgu Lancaster jeszcze w latach 20. XVIII wieku. Przez ponad dwa stulecia żyli tam spokojnie, pracując ciężko na roli, studiując Biblię (którą interpretują dosłownie) i prowadząc bogobojne życie, wolne od problemów Englischers (Anglików) - jak nazywają wszystkich innych ludzi, niezależnie od tego, czy są to znajomi z sąsiedztwa, czy przygodnie spotkane osoby.
Społecznośćbezpaństwowa
Filozof i socjolog Stephen Brownenazwał ich dziwnymi ludami (peculiar peoples). "Nie są to zwykłe grupy etniczne, wykazujące sentymentalne przywiązanie do kultur krajów swego pochodzenia, ale grupy, które zdecydowały się zachować całkowicie odmienną kulturę i język" - dowodził. Zdaniem uczonego, amisze potrafili stworzyć "wewnątrz nowoczesnego państwa bezpaństwowe społeczności, zachowujące od niego praktyczną niezależność". Najlepszym przykładem tej niezależności jest utrzymywanie własnego systemu szkolnego (nauka obowiązuje dzieci między 6. a 14. rokiem życia); mają także zapewnione wyłączenie z uczestnictwa w systemie ubezpieczeń społecznych, choć od końca lat 50. państwo gwarantuje amiszom podstawową opiekę medyczną.
Dosłowna interpretacja Biblii nakazuje amiszom odrzucenie służby wojskowej (co zostało im zagwarantowane nawet podczas przymusowego poboru w czasie wojny) i zdystansowanie się wobec działań politycznych. Jako że amisze używają wyłącznie XIX-wiecznej technologii, nie są nawet związani z lokalną infrastrukturą techniczną: sieciami gazowymi, wodociągowymi i elektrycznymi. Na dodatek, porozumiewając się między sobą, używają starego niemieckiego dialektu, choć znają angielski. Najbardziej charakterystycznym widokiem na terenach zamieszkanych przez amiszów są jeżdżące po drogach dwukołowe bryczki, powożone często przez kobiety, które zazwyczaj można zobaczyć jedynie podczas prac polowych czy porządkowych wokół domów. Wydawać by się mogło, że ich los jest trudny, a życie wyjątkowo ciężkie - nic bardziej mylnego. Jak się okazuje, przy swej XIX-wiecznej technologii amisze mają najbardziej produktywne farmy w Ameryce i choć nigdy nie włączyli się w rządowe programy agrarne, produkują warzywa, mleko, masło i sery zarówno na własne potrzeby, jak i na sprzedaż.
Hamburger amisza
Ameryka odkryła świat amiszów na długo zanim Peter Weir nakręcił nagrodzony Oscarem film "Świadek", którego akcja rozgrywała się w osadzie amiszów. Jednak to dzięki filmowi, a także towarzyszącym realizacji perypetiom świat amiszów został "przetłumaczony" na język amerykańskiej popkultury. Szybko na tereny Pensylwania Dutch, jak popularnie nazywa się obszary zamieszkane przez amiszów w okręgu Lancaster, zaczęli przybywać turyści. Część społeczności postanowiła wykorzystać to zainteresowanie, oferując gościom jedzenie i możliwość pobytu na niektórych farmach. Co bardziej odważni otworzyli gospody i sklepy sprzedające miejscowe specjały. Naturalna żywność zdobyła uznanie nie tylko ekologów. Amisze stosują tradycyjne sposoby przygotowania i przechowywania jedzenia. W ich kuchniach zamiast piekarników znajdują się piece na drewno i naftę, a funkcję lodówki pełnią "zamrażarki" na sztaby lodu lub lodówki turystyczne. Podczas wiosennych spotkań (tradycyjne amish auc-tion) w Cherry Creek - kiedy mężczyźni zajmowali się licytowaniem sprzedawanych na aukcji koni, domowych mebli, uprzęży czy bryczek - kobiety oferowały przygotowywane w miedzianych lub stalowych naczyniach mleczne lody bądź znakomite hamburgery, w niczym nie przypominające amerykańskich fast foo-dów. Dziś niemal w każdym regionie, gdzie żyją amisze, można kupić przygotowywane przez nich marynowane czy wekowane owoce i warzywa, które cieszą się wśród Amerykanów dużą popularnością, podobnie jak mięso z ich farm. Synonimem dobrej jakości jest znaczek z czarną bryczką. Jeśli pojawia się na danym produkcie, oznacza to, że jest on zdrowy i bez konserwantów, ale trzeba też więcej za niego zapłacić.
Anty-American Way of Life
Amerykanie w amiszach widzą swoistą antytezę własnego społeczeństwa - nowoczesnego i egoistycznego. Różnice najlepiej można zauważyć, obserwując, jak traktują rodzinę i wychowują dzieci. Rodzina jest nie tylko podstawą filozofii życia amiszów, ale i jej najlepszą egzemplifikacją. Zamężne kobiety muszą nosić stroje i nakrycia głowy o stonowanej kolorystyce i kroju, często pozbawione nawet guzików, a mężczyźni golą się jedynie do chwili ożenku, a po ślubie zapuszczają długą brodę. Noszą jednolite stroje i charakterystyczne wielkie kapelusze. Normą są rodziny dziesięcioosobowe lub większe, a dzieci pozbawione zabawek i telewizorów, równie skromnie i jednolicie ubrane, wcale nie wyglądają na nieszczęśliwe. Wokół rodziny tworzy się także naturalna struktura społeczności amiszów, w tym coś na kształt "parafii" czy raczej okręgu kościelnego, będącego podstawową komórką lokalnej społeczności. Na jego czele stoi lokalny "starszy" (zwany zgodnie z ewangeliczną tradycją biskupem), któremu pomagają diakoni. Biskup jest wybierany przez wiernych, a jego zadaniem jest przewodniczenie chrztom, ślubom i pogrzebom, a także niedzielnym spotkaniom członków wspólnoty, podczas których czyta się i rozważa Biblię.
Modlitwy za papieża
Kiedy wiosną tego roku przez kilka miesięcy miałem możliwość odwiedzania zamieszkanego przez amiszów regionu Catarragus w zachodniej części stanu Nowy Jork, byłem przekonany, że świat tych ostatnich wieśniaków Ameryki - wykreowany przez film "Świadek" czy wydaną ostatnio także w Polsce powieść Jodi Picoult "Świadectwo prawdy" - jest w swej stateczności raczej nudny i zamknięty. Po kilku spotkaniach okazało się, że to jedna z najbardziej interesujących społeczności współczesnej Ameryki. Co ciekawe, Englischers nigdy nie pozwalają sobie na żarty ani słowa pogardy wobec tej wyglądającej na pierwszy rzut oka na prowincjonalną i dziwaczną mniejszości. Proboszcz miejscowej parafii katolickiej Bill Frankhauser na amiszów nie powie złego słowa - nie tylko dlatego że tanio i szybko wyremontowali wieże jego kościoła. Uważa ich za ludzi niezwykle rzetelnych. Dlatego kupując meble czy robiąc remont, szuka wykonawców wśród 300 mieszkających w pobliżu rodzin, bo "amisze to gwarancja uczciwości i solidności". Zdaniem katolickiego duchownego, są także niezwykle odpowiedzialni i wrażliwi. Kiedy dowiedzieli się o zamachach z 11 września, ogłosili specjalne modlitwy. Podobnie było po śmierci papieża. Ojciec Bill zauważa: "Choć dla nich był to ktoś nieznany, to kiedy zobaczyli w kościele zasmuconych ludzi, niespodziewanie przyszli do mnie powiedzieć, że oni też modlą się za 'tego dobrego człowieka'".
Wybrani przez Boga
Amisze uznają, że prawdziwy chrześcijanin musi żyć oddzielony od zła, czyli od świata. Są przekonani, że właśnie oni należą do ludzi wybranych przez Boga, dlatego żadna praca misyjna wśród nich nie ma sensu. Co więcej, nie przyjmują także konwertytów, żyjąc w przekonaniu, że człowiek wybrany przez Boga po prostu rodzi się w ich społeczności. Dużą rolę przywiązują do pobożnego i sprawiedliwego życia, które jest potwierdzeniem tego, że zostali wybrani.
Dlatego każdy, kto nie stosuje się do zasad życia wspólnoty, jest z niej usuwany, a członkowie wspólnoty - nawet rodzice - nie mają prawa się z nim kontaktować. Wprawdzie młodzi ludzie samodzielnie wybierają swoje przyszłe życie podczas tzw. okresu wyboru chrztu (Rumschpring), dającego czasem okazję do poznania świata poza gminą, ale ponad 90 proc. z nich wraca do wspólnoty.
Zderzenie kulturowe, które jest nieuniknione w tych sytuacjach, znalazło swoje odbicie na ekranie. Najpierw powstał dokument pod znaczącym tytułem "DevilŐs Playground" ("Plac zabaw diabła"), a dwa lata temu reality show "Amisz w wielkim mieście". Piątka młodych amiszów zamieszkała w domu na wzgórzach Hollywood wraz z sześciorgiem ekscentrycznych rówieśników. Dla młodych ludzi, którzy nie mają w domu nawet prądu, życie w nowoczesnej Kalifornii było szokiem, ale jeden z bohaterów powiedział: zgodziłem się, bo jeśli mam wyjść z domu i odkrywać nowe rzeczy, to zrobię to na całego. Show wzbudził liczne protesty. 51 członków Kongresu wysłało do nadającej program stacji UPN list, domagając się rezygnacji z pomysłu. Mimo wielkiej dyskusji, czy program nie poniża ogólnie szanowanej społeczności amiszów, stacja nie zaprzestała emisji.
W poszukiwaniu ziemi obiecanej
Amisze swojego miejsca na ziemi szukają też poza USA. Od lat można ich spotkać w Kanadzie, gdzie upodobali sobie zwłaszcza stan Ontario (mieszka tam kilkanaście tysięcy osób), a także w Ameryce Południowej, do której - przed cywilizacją - jeszcze w latach 50. wyjechało kilkaset rodzin. Od kilkunastu lat pojedynczy amisze przyjeżdżają także do Europy. W 1993 r. kilkunastu z nich przybyło na rekonesans do Polski. Do dziś została jedna rodzina - Anity i Jakuba Martinów, która prowadzi spokojne, typowo rolnicze życie we wsi Cięciwa koło Dęby Wielkiej. Ściągnęli ich tu rodzice Jakuba, którzy chcieli w Polsce założyć wspólnotę amiszów. Razem z Anitą i Jakubem przyjechało jeszcze jedno młode małżeństwo i kilku kawalerów, ale zamiast nowej wspólnoty przyszły trudności (m.in. z prawem stałego pobytu) i po jakimś czasie znajomi wyjechali. Życie "polskich" amiszów nie należy do łatwych - choć są nieco bardziej liberalni od swoich amerykańskich pobratymców (w Polsce korzystają m.in. z elektryczności), to nie brakuje kłopotów z pracą i utrzymaniem. Dlatego Jakub zajął się pracą na roli, a Anita - rodziną. Ich pierwsze dzieci noszą jeszcze tradycyjne, biblijne imiona - Ruben i Joshua. Kolejne dostały już polskie - dziewczynki to Ilona i Zosia, a chłopcy Waldek i Krzyś. Zgodnie z tradycją nie pójdą do szkoły, nie mają też radia i telewizji. Uczą się i pomagają rodzicom, żyjąc w zgodzie z naturą. Matka zapytana, czy jej dzieci nie zazdroszczą rówieśnikom, odpowiada zdziwiona: a czego miałyby zazdrościć? Mają wszystko, czego potrzebują. A najważniejsze, że mają rodzinę. I nowy, ciekawy kraj, o którym ich rówieśnicy z Pensylwanii pewnie nigdy nie słyszeli.
Szwajcarskie korzenie
Tragedia wydarzyła się we wsi Paradise (raj), w zamieszkanym przez amiszów okręgu Lancaster, odwiedzanym co roku przez tysiące turystów chcących zobaczyć, jak w XXI wieku żyje się bez prądu, samochodów i telefonów komórkowych. Szkoły amiszów nie są wielkie, w tej uczyło się zaledwie 27 dzieci. Choć cała społeczność amiszów liczy w USA około 180 tys. osób, zdecydowana większość, bo ponad 80 proc., mieszka na terenie stanów Ohio, Indiana, Nowy Jork i właśnie w Pensylwanii. Są bardzo konserwatywną grupą chrześcijańską - odłamem szwajcarskich menonitów, którzy w XVIII wieku zaczęli migrować do Ameryki, kraju jawiącego się jako prawdziwa ziemia obiecana, gdzie wolność religijna i wielkie, nadające się znakomicie do rolniczego kolonizowania tereny zachęcały do osiedlenia. Przodkowie zamordowanych dziewczynek osiedlili się w okręgu Lancaster jeszcze w latach 20. XVIII wieku. Przez ponad dwa stulecia żyli tam spokojnie, pracując ciężko na roli, studiując Biblię (którą interpretują dosłownie) i prowadząc bogobojne życie, wolne od problemów Englischers (Anglików) - jak nazywają wszystkich innych ludzi, niezależnie od tego, czy są to znajomi z sąsiedztwa, czy przygodnie spotkane osoby.
Społecznośćbezpaństwowa
Filozof i socjolog Stephen Brownenazwał ich dziwnymi ludami (peculiar peoples). "Nie są to zwykłe grupy etniczne, wykazujące sentymentalne przywiązanie do kultur krajów swego pochodzenia, ale grupy, które zdecydowały się zachować całkowicie odmienną kulturę i język" - dowodził. Zdaniem uczonego, amisze potrafili stworzyć "wewnątrz nowoczesnego państwa bezpaństwowe społeczności, zachowujące od niego praktyczną niezależność". Najlepszym przykładem tej niezależności jest utrzymywanie własnego systemu szkolnego (nauka obowiązuje dzieci między 6. a 14. rokiem życia); mają także zapewnione wyłączenie z uczestnictwa w systemie ubezpieczeń społecznych, choć od końca lat 50. państwo gwarantuje amiszom podstawową opiekę medyczną.
Dosłowna interpretacja Biblii nakazuje amiszom odrzucenie służby wojskowej (co zostało im zagwarantowane nawet podczas przymusowego poboru w czasie wojny) i zdystansowanie się wobec działań politycznych. Jako że amisze używają wyłącznie XIX-wiecznej technologii, nie są nawet związani z lokalną infrastrukturą techniczną: sieciami gazowymi, wodociągowymi i elektrycznymi. Na dodatek, porozumiewając się między sobą, używają starego niemieckiego dialektu, choć znają angielski. Najbardziej charakterystycznym widokiem na terenach zamieszkanych przez amiszów są jeżdżące po drogach dwukołowe bryczki, powożone często przez kobiety, które zazwyczaj można zobaczyć jedynie podczas prac polowych czy porządkowych wokół domów. Wydawać by się mogło, że ich los jest trudny, a życie wyjątkowo ciężkie - nic bardziej mylnego. Jak się okazuje, przy swej XIX-wiecznej technologii amisze mają najbardziej produktywne farmy w Ameryce i choć nigdy nie włączyli się w rządowe programy agrarne, produkują warzywa, mleko, masło i sery zarówno na własne potrzeby, jak i na sprzedaż.
Hamburger amisza
Ameryka odkryła świat amiszów na długo zanim Peter Weir nakręcił nagrodzony Oscarem film "Świadek", którego akcja rozgrywała się w osadzie amiszów. Jednak to dzięki filmowi, a także towarzyszącym realizacji perypetiom świat amiszów został "przetłumaczony" na język amerykańskiej popkultury. Szybko na tereny Pensylwania Dutch, jak popularnie nazywa się obszary zamieszkane przez amiszów w okręgu Lancaster, zaczęli przybywać turyści. Część społeczności postanowiła wykorzystać to zainteresowanie, oferując gościom jedzenie i możliwość pobytu na niektórych farmach. Co bardziej odważni otworzyli gospody i sklepy sprzedające miejscowe specjały. Naturalna żywność zdobyła uznanie nie tylko ekologów. Amisze stosują tradycyjne sposoby przygotowania i przechowywania jedzenia. W ich kuchniach zamiast piekarników znajdują się piece na drewno i naftę, a funkcję lodówki pełnią "zamrażarki" na sztaby lodu lub lodówki turystyczne. Podczas wiosennych spotkań (tradycyjne amish auc-tion) w Cherry Creek - kiedy mężczyźni zajmowali się licytowaniem sprzedawanych na aukcji koni, domowych mebli, uprzęży czy bryczek - kobiety oferowały przygotowywane w miedzianych lub stalowych naczyniach mleczne lody bądź znakomite hamburgery, w niczym nie przypominające amerykańskich fast foo-dów. Dziś niemal w każdym regionie, gdzie żyją amisze, można kupić przygotowywane przez nich marynowane czy wekowane owoce i warzywa, które cieszą się wśród Amerykanów dużą popularnością, podobnie jak mięso z ich farm. Synonimem dobrej jakości jest znaczek z czarną bryczką. Jeśli pojawia się na danym produkcie, oznacza to, że jest on zdrowy i bez konserwantów, ale trzeba też więcej za niego zapłacić.
Anty-American Way of Life
Amerykanie w amiszach widzą swoistą antytezę własnego społeczeństwa - nowoczesnego i egoistycznego. Różnice najlepiej można zauważyć, obserwując, jak traktują rodzinę i wychowują dzieci. Rodzina jest nie tylko podstawą filozofii życia amiszów, ale i jej najlepszą egzemplifikacją. Zamężne kobiety muszą nosić stroje i nakrycia głowy o stonowanej kolorystyce i kroju, często pozbawione nawet guzików, a mężczyźni golą się jedynie do chwili ożenku, a po ślubie zapuszczają długą brodę. Noszą jednolite stroje i charakterystyczne wielkie kapelusze. Normą są rodziny dziesięcioosobowe lub większe, a dzieci pozbawione zabawek i telewizorów, równie skromnie i jednolicie ubrane, wcale nie wyglądają na nieszczęśliwe. Wokół rodziny tworzy się także naturalna struktura społeczności amiszów, w tym coś na kształt "parafii" czy raczej okręgu kościelnego, będącego podstawową komórką lokalnej społeczności. Na jego czele stoi lokalny "starszy" (zwany zgodnie z ewangeliczną tradycją biskupem), któremu pomagają diakoni. Biskup jest wybierany przez wiernych, a jego zadaniem jest przewodniczenie chrztom, ślubom i pogrzebom, a także niedzielnym spotkaniom członków wspólnoty, podczas których czyta się i rozważa Biblię.
Modlitwy za papieża
Kiedy wiosną tego roku przez kilka miesięcy miałem możliwość odwiedzania zamieszkanego przez amiszów regionu Catarragus w zachodniej części stanu Nowy Jork, byłem przekonany, że świat tych ostatnich wieśniaków Ameryki - wykreowany przez film "Świadek" czy wydaną ostatnio także w Polsce powieść Jodi Picoult "Świadectwo prawdy" - jest w swej stateczności raczej nudny i zamknięty. Po kilku spotkaniach okazało się, że to jedna z najbardziej interesujących społeczności współczesnej Ameryki. Co ciekawe, Englischers nigdy nie pozwalają sobie na żarty ani słowa pogardy wobec tej wyglądającej na pierwszy rzut oka na prowincjonalną i dziwaczną mniejszości. Proboszcz miejscowej parafii katolickiej Bill Frankhauser na amiszów nie powie złego słowa - nie tylko dlatego że tanio i szybko wyremontowali wieże jego kościoła. Uważa ich za ludzi niezwykle rzetelnych. Dlatego kupując meble czy robiąc remont, szuka wykonawców wśród 300 mieszkających w pobliżu rodzin, bo "amisze to gwarancja uczciwości i solidności". Zdaniem katolickiego duchownego, są także niezwykle odpowiedzialni i wrażliwi. Kiedy dowiedzieli się o zamachach z 11 września, ogłosili specjalne modlitwy. Podobnie było po śmierci papieża. Ojciec Bill zauważa: "Choć dla nich był to ktoś nieznany, to kiedy zobaczyli w kościele zasmuconych ludzi, niespodziewanie przyszli do mnie powiedzieć, że oni też modlą się za 'tego dobrego człowieka'".
Wybrani przez Boga
Amisze uznają, że prawdziwy chrześcijanin musi żyć oddzielony od zła, czyli od świata. Są przekonani, że właśnie oni należą do ludzi wybranych przez Boga, dlatego żadna praca misyjna wśród nich nie ma sensu. Co więcej, nie przyjmują także konwertytów, żyjąc w przekonaniu, że człowiek wybrany przez Boga po prostu rodzi się w ich społeczności. Dużą rolę przywiązują do pobożnego i sprawiedliwego życia, które jest potwierdzeniem tego, że zostali wybrani.
Dlatego każdy, kto nie stosuje się do zasad życia wspólnoty, jest z niej usuwany, a członkowie wspólnoty - nawet rodzice - nie mają prawa się z nim kontaktować. Wprawdzie młodzi ludzie samodzielnie wybierają swoje przyszłe życie podczas tzw. okresu wyboru chrztu (Rumschpring), dającego czasem okazję do poznania świata poza gminą, ale ponad 90 proc. z nich wraca do wspólnoty.
Zderzenie kulturowe, które jest nieuniknione w tych sytuacjach, znalazło swoje odbicie na ekranie. Najpierw powstał dokument pod znaczącym tytułem "DevilŐs Playground" ("Plac zabaw diabła"), a dwa lata temu reality show "Amisz w wielkim mieście". Piątka młodych amiszów zamieszkała w domu na wzgórzach Hollywood wraz z sześciorgiem ekscentrycznych rówieśników. Dla młodych ludzi, którzy nie mają w domu nawet prądu, życie w nowoczesnej Kalifornii było szokiem, ale jeden z bohaterów powiedział: zgodziłem się, bo jeśli mam wyjść z domu i odkrywać nowe rzeczy, to zrobię to na całego. Show wzbudził liczne protesty. 51 członków Kongresu wysłało do nadającej program stacji UPN list, domagając się rezygnacji z pomysłu. Mimo wielkiej dyskusji, czy program nie poniża ogólnie szanowanej społeczności amiszów, stacja nie zaprzestała emisji.
W poszukiwaniu ziemi obiecanej
Amisze swojego miejsca na ziemi szukają też poza USA. Od lat można ich spotkać w Kanadzie, gdzie upodobali sobie zwłaszcza stan Ontario (mieszka tam kilkanaście tysięcy osób), a także w Ameryce Południowej, do której - przed cywilizacją - jeszcze w latach 50. wyjechało kilkaset rodzin. Od kilkunastu lat pojedynczy amisze przyjeżdżają także do Europy. W 1993 r. kilkunastu z nich przybyło na rekonesans do Polski. Do dziś została jedna rodzina - Anity i Jakuba Martinów, która prowadzi spokojne, typowo rolnicze życie we wsi Cięciwa koło Dęby Wielkiej. Ściągnęli ich tu rodzice Jakuba, którzy chcieli w Polsce założyć wspólnotę amiszów. Razem z Anitą i Jakubem przyjechało jeszcze jedno młode małżeństwo i kilku kawalerów, ale zamiast nowej wspólnoty przyszły trudności (m.in. z prawem stałego pobytu) i po jakimś czasie znajomi wyjechali. Życie "polskich" amiszów nie należy do łatwych - choć są nieco bardziej liberalni od swoich amerykańskich pobratymców (w Polsce korzystają m.in. z elektryczności), to nie brakuje kłopotów z pracą i utrzymaniem. Dlatego Jakub zajął się pracą na roli, a Anita - rodziną. Ich pierwsze dzieci noszą jeszcze tradycyjne, biblijne imiona - Ruben i Joshua. Kolejne dostały już polskie - dziewczynki to Ilona i Zosia, a chłopcy Waldek i Krzyś. Zgodnie z tradycją nie pójdą do szkoły, nie mają też radia i telewizji. Uczą się i pomagają rodzicom, żyjąc w zgodzie z naturą. Matka zapytana, czy jej dzieci nie zazdroszczą rówieśnikom, odpowiada zdziwiona: a czego miałyby zazdrościć? Mają wszystko, czego potrzebują. A najważniejsze, że mają rodzinę. I nowy, ciekawy kraj, o którym ich rówieśnicy z Pensylwanii pewnie nigdy nie słyszeli.
Więcej możesz przeczytać w 41/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.