Kreml nie chce się pogodzić z tym, że wolna Gruzja jedzie na Zachód
Pasażerowie poniedziałkowego lotu Moskwa - Tbilisi przecierali oczy ze zdumienia. Najpierw obsługa moskiewskiego lotniska Szeremietiewo II zakomunikowała, że "z powodów technicznych lot odwołano". Kilka minut później dowiedzieli się, że polecą, choć nie chodzi o niesprawny samolot, ale o zakaz lotów do Gruzji nałożony przez rosyjski rząd. Lot ostatecznie odwołano, a jego pasażerowie stali się pierwszymi ofiarami rosyjsko-gruzińskiej wojny. Wojny ekonomicznej, przynajmniej na razie.
Zemsta za oficerów
Eksperci szacują, że 10 proc. dochodu narodowego Gruzji to pieniądze przesyłane przez Gruzinów pracujących w Rosji. Teraz rosyjska Duma szykuje wprowadzenie zakazu dokonywania przelewów bankowych między Rosją a Gruzją. Milion mieszkających w Rosji Gruzinów coraz bardziej czuje się zakładnikami w kraju, który do niedawna uważali za swój. Są powody do niepokoju. Ludmiła Aleksiejewa, przewodnicząca Moskiewskiej Grupy Helsińskiej, ogłosiła, że obywatele Gruzji są w Rosji prześladowani. Dochodzi do osobistych tragedii, takich jak wyrzucanie ze szkół podległych Ministerstwu Obrony dzieci narodowości gruzińskiej, ale i sytuacji kuriozalnych, jak ogłoszenie deportacji dziewięciu Gruzinów nielegalnie pracujących na budowie w Moskwie. Nie bardzo jednak wiadomo, jak deportację zorganizować. Tym bardziej że rosyjskie władze zablokowały wszystkie połączenia z Gruzją. Rosyjska poczta nie przesyła do Gruzji żadnych przesyłek. Wszystko to ma być zemstą za aresztowanie w Tbilisi czterech rosyjskich oficerów.
Choć oskarżonych o szpiegostwo żołnierzy przekazano Rosji, w wypowiedziach prezydenta Władimira Putina i ministra obrony Siergieja Iwanowa padają groźby, które można odczytać tylko jako zapowiedź akcji zbrojnej.
Aresztowanie rosyjskich oficerów, którzy, jak wszystko na to wskazuje, pracowali dla wywiadu wojskowego GRU, było jedynie pretekstem w konflikcie Gruzji z Rosją. Władze w Tbilisi zatrzymały kilkanaście osób: polityków, biznesmenów i wojskowych. Oskarżono ich o przygotowywanie aktów terrorystycznych. Z nagrywanych rozmów między nimi wynika, że rosyjscy oficerowie interesowali się bazami wojskowymi i składami amunicji. Gruzińskie władze sugerowały nawet, że przygotowywali zamach stanu. - Wszystkie nitki mają prowadzić do mieszkającego w Moskwie byłego szefa gruzińskiej Rady Bezpieczeństwa Igora Giorgadzego - mówi "Wprost" moskiewski dziennikarz Oleg Panfiłow. - Giorgadze i jego ludzie kilka razy próbowali nawiązać ze mną kontakt, wiem także, że rosyjskie służby specjalne przeznaczają na niego ogromne sumy.
Igor Giorgadze przypomina bohaterów filmów szpiegowskich. Kiedyś najbliższy współpracownik prezydenta Eduarda Szewardnadzego, musiał uciekać z Gruzji po oskarżeniach, że organizował na niego zamach. Długo mieszkał w Libanie. Zdaniem Panfiłowa, jest on inspirowany i wspierany przez rosyjskie służby specjalne. Przez rosyjskie media jest kreowany na męża opatrznościowego Gruzji. W Gruzji powszechnie uważa się go za zdrajcę.
Bliska zagranica
Jeśli była to nieudana próba zamachu stanu, tym bardziej zadziwia reakcja rosyjskich polityków. - Zwykle w takich sytuacjach nasi mocodawcy nabierają wody w usta. Tym razem było inaczej - zauważa Julia Łatanina z rozgłośni Echo Moskwy. Rzeczywiście w rosyjskich mediach rozpętała się histeria. Dziennikarz Konstantin Sołowiow wzywał w telewizji NTW do zbombardowania Tibilisi, deputowany i dyrektor Instytutu Wspólnoty Niepodległych Państw Konstantin Zatulin mówił, że odpowiedź na aresztowanie Rosjan musi być twarda i adekwatna. Bo tak naprawdę główna przyczyna konfliktu jest inna. - Rosyjskie elity władzy nie mogą się pogodzić z tym, że Gruzja jest wolnym krajem - mówi "Wprost" redaktor naczelny "Georgia Today" Giorgij Szaraszidze. Władze Gruzji jasno określiły, że chcą wstąpić do NATO i UE. Dla rosyjskiej elity władzy jest to wybór niedopuszczalny. Państwa Wspólnoty Niepodległych Państw to tzw. bliska zagranica, która pozostaje w rosyjskiej strefie wpływów.
Konflikt gruzińsko-rosyjski trwa od rozpadu ZSRR. Przybrał na sile po "rewolucji róż", kiedy władzę przejęli młodzi reformatorzy: Micheil Saakaszwili, Nino Burdżanadze i Zurab Żwanija. Od tego czasu Gruzję wyniszczają sankcje gospodarcze, embargo na import wina, wody mineralnej i owoców, a nawet czasowe wstrzymanie dostaw gazu. Nowe władze oprócz euroatlantyckich aspiracji zapowiedziały wycofanie z Gruzji rosyjskich wojsk. Dotychczas się to jednak nie udało. W Batumi i Achałkałaki stacjonuje 3,5 tys. rosyjskich żołnierzy. Teoretycznie Moskwa zgodziła się na wycofanie kontyngentu do końca 2008 r. Kolejne 2,5 tys. Rosjan pełni służbę pokojową w Abchazji i Osetii Południowej. Tutaj sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana. Separatystyczne gruzińskie prowincje nie istniałyby bez pomocy Rosji. 80 proc. mieszkańców Abchazji i ponad 50 proc. mieszkańców Osetii Południowej ma rosyjskie paszporty. Ogromna większość z nich została wydana w ostatnich pięciu latach. "Tym samym Moskwa dała sobie moralne prawo do interweniowania w obronie swoich obywateli" - uważa Awtandil Jokhadze, szef Kaukaskiego Instytutu Pokoju w Tbilisi. Władze Abchazji i Osetii Południowej co jakiś czas składają wnioski o przystąpienie do Federacji Rosyjskiej. Na razie Moskwa nie reaguje. Traktuje jednak obie prowincje jako najważniejsze punkty swoich wpływów na Kaukazie. Nic dziwnego, że konflikt z władzami w Tbilisi, które zapowiadają zjednoczenie kraju, jest nieunikniony.
Umierać za Cchinwali
Rosyjska telewizja państwowa kilka razy pokazywała reportaż z obozu dla gruzińskich uchodźców z Osetii Południowej. Wszyscy mężczyźni byli nieogoleni. Słowo "wojna" nie padło ani razu, ale wiadomo, że zgodnie z kaukaskim zwyczajem mężczyźni nie golą się, gdy przygotowują się do wojny. Osetia Południowa to prawdziwa czarna dziura - quasi-państwo nie uznawane przez nikogo na świecie. Republika utrzymuje się z przemytu, głównie spirytusu z Rosji do Gruzji i Turcji. Zajmują się tym zorganizowane grupy przestępcze, dla których narodowość nie ma znaczenia. Są w nich Gruzini, Osetyńcy, Azerowie i Czeczeni. Nad wszystkim opiekę sprawują rosyjscy dowódcy sił pokojowych, którzy o całym procederze wiedzą wszystko, ale przymykają na to oczy.
Osetia Południowa jest mieszanką narodowościową. W miastach mieszkają Osetyńcy, ale wiele wiosek jest gruzińskich. Gruzińskie wojsko często wkracza do Osetii Południowej, ponieważ gruzińskie wioski są ostrzeliwane przez 'nieznanych sprawców'. Taki incydent to tylko krok do regularnej wojny. Dlatego jeśli między Gruzją a Rosją dojdzie do konfrontacji, jej miejscem będzie właśnie Osetia Południowa. Rozmówcy "Wprost" są jednak przekonani, że nawet wówczas Moskwa nie zaangażuje się bezpośrednio w konflikt. Będzie najwyżej wspierać osetyńskich separatystów. - Ani w Moskwie, ani w Tbilisi czy Cchinwali [stolica zbuntowanej Osetii Południowej] nikt nie chce otwartej wojny - przekonuje Jokhadze. Jeśli nawet tak jest, konflikt może wybuchnąć pod byle pretekstem. Tym bardziej że "gorących głów" nie brakuje także w Tbilisi. Minister obrony Iraklij Okruaszwili zapowiedział, że zrobi wszystko, by Nowy Rok świętować w "wolnym" Cchinwali.
Gruzińscy komentatorzy przekonują, że młodego polityka poniosła fantazja. Nikt, nawet opozycja, nie wierzy w wariant ataku wojskowego na Cchinwali. Prezydent Micheil Saakaszwili słynie raczej z tego, że osiąga cele drogą pokojową. Tak było w czasie "rewolucji róż", gdy za pomocą pokojowych demonstracji obalił reżim Szewardnadzego. Tak było, gdy zmusił do ucieczki władcę Adżarii Asłana Abaszydzego. - Mam nadzieję, że Saakaszwili uniknie błędów swoich poprzedników - mówi "Wprost" Aleksander Rondelli, gruziński politolog.
Beczka konfliktów
Gruzja długo nie miała szczęścia do przywódców. Zwiad Gamsahurdia, pierwszy demokratycznie wybrany prezydent, wsławił się brakiem racjonalizmu i manią wielkości. Nie godząc się na autonomię Abchazji i Ose-tii Południowej, doprowadził do ich secesji. Wszystkich współpracowników oskarżał o przygotowywanie zamachów stanu. Na krytyczne uwagi ze strony USA odpowiedział listem, w którym oskarżył prezydenta Busha o łamanie praw czarnych mieszkańców USA. Gamsahurdia pozostawił po sobie kraj ogarnięty wojną domową. Z kolei rządy byłego radzieckiego ministra spraw zagranicznych Eduarda Szewardnadzego przyniosły powrót pod kuratelę Moskwy, ponowne przystąpienie do WNP i zgodę na stacjonowanie w Gruzji rosyjskich wojsk. Kraj znalazł się na skraju zapaści gospodarczej. W Tbilisi nie było elektryczności, nie działały zakłady pracy ani organy administracji państwowej.
"Rewolucja róż" miała być rewolucją moralną i cywilizacyjnym przyspieszeniem. Gruzińscy rozmówcy "Wprost" podkreślają, że kraj pod rządami reformatorów z Saakaszwilim rozwija się gospodarczo. W Tbilisi na ogół jest elektryczność, wypłacane są emerytury, działają policja i sądy, zmniejszyła się korupcja. Niepokój budzi tylko polityczna niestabilność. Z rządu odeszła była szefowa MSZ Salomé Zurabiszwili, odwołano Giorgiego Chaindrawę, ministra ds. sytuacji konfliktowych. Ten ostatni twierdził, że w otoczeniu prezydenta są ludzie, którym brakuje politycznego realizmu. Niewątpliwie chodziło o ministra obrony. Tego braku realizmu boją się też zachodni dyplomaci. Dlatego bardzo ostrożnie popierają władze w Tibilisi w konflikcie z Moskwą. - Zachód nie chce otwartego konfliktu, bo to może destabilizować sytuację na całym Kaukazie - uważa Jokhadze. Ciągle nierozwiązany jest konflikt w Górnym Karabachu, ormiańskiej enklawie w Azerbejdżanie. Istnieje niebezpieczeństwo, że władze Azerbejdżanu mogą wykorzystać zamieszanie między Gruzją a Rosją, aby odzyskać utracone tereny.
Kaukaz to mieszanka narodowościowo-religijna, pełna zamrożonych konfliktów. Poruszenie jednego kawałka domina może spowodować lawinę. Prawdą jest także, że z geopolitycznego punktu widzenia Gruzja nie jest atrakcyjna dla Zachodu. W sytuacji nie zakończonej wojny w Iraku oraz niedoborów ropy i gazu Gruzja jest traktowana jako kraj tranzytowy, którym będzie płynąć azerbejdżańska ropa. To rosyjskie źródła stają się alternatywą dla Bliskiego Wschodu.
Nic więc dziwnego, że prezydenta Gruzji podczas rozmowy telefonicznej jednoznacznie poparli jedynie przywódcy Polski, Ukrainy i Litwy, którzy spotkali się podczas jubileuszu 750-lecia Lwowa. Zostało to zauważone przez media i w Tbilisi, i w Rosji. Rosyjskie gazety przypominały, jak to Polacy popierają wszystkie "antyrosyjskie" wystąpienia na terenie byłego ZSRR. A Kreml ustami ministra Iwanowa oskarżył nieokreślone nowe państwa członkowskie NATO o nielegalne zbrojenie Gruzji. Łatwo też było przewidzieć telefon do Saakaszwilego. Temat Gruzji często powracał podczas niedawnej wizyty rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa w Warszawie. Rosyjski gość podczas rozmów z polskimi politykami przekonywał, że Saakaszwili dąży do wprowadzenia dyktatury, prześladuje opozycję, a nawet torturuje jej przedstawicieli. Zdaniem rosyjskiego ministra, prezydent Gruzji nie jest jedynie groźnym watażką, ale "człowiekiem opętanym antyrosyjską fobią".
Mało prawdopodobne, by ta argumentacja trafiła do polskich rozmówców. Tym bardziej że eksplozję trudno skrywanej radości wzbudziły słowa Ławrowa, że jest szczególnie dotknięty twierdzeniem prezydenta Gruzji, "że wycofanie rosyjskiego wojska z tego kraju jest spełnieniem jego marzeń".
Wszyscy wygrali
Zwolnienie rosyjskich oficerów z Gruzji tylko w niewielkim stopniu uciszyło antygruzińską histerię w Rosji. Kolejny raz kremlowskim politologom udało się skupić uwagę społeczną na wyimaginowanej rywalizacji z wrogiem, który hańbi dobre imię Rosji. Telewizyjne programy, podczas których dziennikarze nawoływali do bombardowania Tbilisi, miały rekordową oglądalność. Tej atmosferze uległa też część liberalnych mediów, które zastanawiały się, dlaczego imperialna polityka Rosji jest tak nieskuteczna. Wygląda na to, że rolę międzynarodowego "szatana", którą odgrywała w Rosji Łotwa, przejęła Gruzja. Ale i Tbilisi nie ma powodów do narzekań. Gazeta "24 godziny" zauważyła, że opozycja, do niedawna krytykująca władze, zamilkła. Konflikt z Rosją spowodował, że Gruzini zjednoczyli się wokół prezydenta, który niewątpliwie już pokazał, że spór wygrał.
Zemsta za oficerów
Eksperci szacują, że 10 proc. dochodu narodowego Gruzji to pieniądze przesyłane przez Gruzinów pracujących w Rosji. Teraz rosyjska Duma szykuje wprowadzenie zakazu dokonywania przelewów bankowych między Rosją a Gruzją. Milion mieszkających w Rosji Gruzinów coraz bardziej czuje się zakładnikami w kraju, który do niedawna uważali za swój. Są powody do niepokoju. Ludmiła Aleksiejewa, przewodnicząca Moskiewskiej Grupy Helsińskiej, ogłosiła, że obywatele Gruzji są w Rosji prześladowani. Dochodzi do osobistych tragedii, takich jak wyrzucanie ze szkół podległych Ministerstwu Obrony dzieci narodowości gruzińskiej, ale i sytuacji kuriozalnych, jak ogłoszenie deportacji dziewięciu Gruzinów nielegalnie pracujących na budowie w Moskwie. Nie bardzo jednak wiadomo, jak deportację zorganizować. Tym bardziej że rosyjskie władze zablokowały wszystkie połączenia z Gruzją. Rosyjska poczta nie przesyła do Gruzji żadnych przesyłek. Wszystko to ma być zemstą za aresztowanie w Tbilisi czterech rosyjskich oficerów.
Choć oskarżonych o szpiegostwo żołnierzy przekazano Rosji, w wypowiedziach prezydenta Władimira Putina i ministra obrony Siergieja Iwanowa padają groźby, które można odczytać tylko jako zapowiedź akcji zbrojnej.
Aresztowanie rosyjskich oficerów, którzy, jak wszystko na to wskazuje, pracowali dla wywiadu wojskowego GRU, było jedynie pretekstem w konflikcie Gruzji z Rosją. Władze w Tbilisi zatrzymały kilkanaście osób: polityków, biznesmenów i wojskowych. Oskarżono ich o przygotowywanie aktów terrorystycznych. Z nagrywanych rozmów między nimi wynika, że rosyjscy oficerowie interesowali się bazami wojskowymi i składami amunicji. Gruzińskie władze sugerowały nawet, że przygotowywali zamach stanu. - Wszystkie nitki mają prowadzić do mieszkającego w Moskwie byłego szefa gruzińskiej Rady Bezpieczeństwa Igora Giorgadzego - mówi "Wprost" moskiewski dziennikarz Oleg Panfiłow. - Giorgadze i jego ludzie kilka razy próbowali nawiązać ze mną kontakt, wiem także, że rosyjskie służby specjalne przeznaczają na niego ogromne sumy.
Igor Giorgadze przypomina bohaterów filmów szpiegowskich. Kiedyś najbliższy współpracownik prezydenta Eduarda Szewardnadzego, musiał uciekać z Gruzji po oskarżeniach, że organizował na niego zamach. Długo mieszkał w Libanie. Zdaniem Panfiłowa, jest on inspirowany i wspierany przez rosyjskie służby specjalne. Przez rosyjskie media jest kreowany na męża opatrznościowego Gruzji. W Gruzji powszechnie uważa się go za zdrajcę.
Bliska zagranica
Jeśli była to nieudana próba zamachu stanu, tym bardziej zadziwia reakcja rosyjskich polityków. - Zwykle w takich sytuacjach nasi mocodawcy nabierają wody w usta. Tym razem było inaczej - zauważa Julia Łatanina z rozgłośni Echo Moskwy. Rzeczywiście w rosyjskich mediach rozpętała się histeria. Dziennikarz Konstantin Sołowiow wzywał w telewizji NTW do zbombardowania Tibilisi, deputowany i dyrektor Instytutu Wspólnoty Niepodległych Państw Konstantin Zatulin mówił, że odpowiedź na aresztowanie Rosjan musi być twarda i adekwatna. Bo tak naprawdę główna przyczyna konfliktu jest inna. - Rosyjskie elity władzy nie mogą się pogodzić z tym, że Gruzja jest wolnym krajem - mówi "Wprost" redaktor naczelny "Georgia Today" Giorgij Szaraszidze. Władze Gruzji jasno określiły, że chcą wstąpić do NATO i UE. Dla rosyjskiej elity władzy jest to wybór niedopuszczalny. Państwa Wspólnoty Niepodległych Państw to tzw. bliska zagranica, która pozostaje w rosyjskiej strefie wpływów.
Konflikt gruzińsko-rosyjski trwa od rozpadu ZSRR. Przybrał na sile po "rewolucji róż", kiedy władzę przejęli młodzi reformatorzy: Micheil Saakaszwili, Nino Burdżanadze i Zurab Żwanija. Od tego czasu Gruzję wyniszczają sankcje gospodarcze, embargo na import wina, wody mineralnej i owoców, a nawet czasowe wstrzymanie dostaw gazu. Nowe władze oprócz euroatlantyckich aspiracji zapowiedziały wycofanie z Gruzji rosyjskich wojsk. Dotychczas się to jednak nie udało. W Batumi i Achałkałaki stacjonuje 3,5 tys. rosyjskich żołnierzy. Teoretycznie Moskwa zgodziła się na wycofanie kontyngentu do końca 2008 r. Kolejne 2,5 tys. Rosjan pełni służbę pokojową w Abchazji i Osetii Południowej. Tutaj sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana. Separatystyczne gruzińskie prowincje nie istniałyby bez pomocy Rosji. 80 proc. mieszkańców Abchazji i ponad 50 proc. mieszkańców Osetii Południowej ma rosyjskie paszporty. Ogromna większość z nich została wydana w ostatnich pięciu latach. "Tym samym Moskwa dała sobie moralne prawo do interweniowania w obronie swoich obywateli" - uważa Awtandil Jokhadze, szef Kaukaskiego Instytutu Pokoju w Tbilisi. Władze Abchazji i Osetii Południowej co jakiś czas składają wnioski o przystąpienie do Federacji Rosyjskiej. Na razie Moskwa nie reaguje. Traktuje jednak obie prowincje jako najważniejsze punkty swoich wpływów na Kaukazie. Nic dziwnego, że konflikt z władzami w Tbilisi, które zapowiadają zjednoczenie kraju, jest nieunikniony.
Umierać za Cchinwali
Rosyjska telewizja państwowa kilka razy pokazywała reportaż z obozu dla gruzińskich uchodźców z Osetii Południowej. Wszyscy mężczyźni byli nieogoleni. Słowo "wojna" nie padło ani razu, ale wiadomo, że zgodnie z kaukaskim zwyczajem mężczyźni nie golą się, gdy przygotowują się do wojny. Osetia Południowa to prawdziwa czarna dziura - quasi-państwo nie uznawane przez nikogo na świecie. Republika utrzymuje się z przemytu, głównie spirytusu z Rosji do Gruzji i Turcji. Zajmują się tym zorganizowane grupy przestępcze, dla których narodowość nie ma znaczenia. Są w nich Gruzini, Osetyńcy, Azerowie i Czeczeni. Nad wszystkim opiekę sprawują rosyjscy dowódcy sił pokojowych, którzy o całym procederze wiedzą wszystko, ale przymykają na to oczy.
Osetia Południowa jest mieszanką narodowościową. W miastach mieszkają Osetyńcy, ale wiele wiosek jest gruzińskich. Gruzińskie wojsko często wkracza do Osetii Południowej, ponieważ gruzińskie wioski są ostrzeliwane przez 'nieznanych sprawców'. Taki incydent to tylko krok do regularnej wojny. Dlatego jeśli między Gruzją a Rosją dojdzie do konfrontacji, jej miejscem będzie właśnie Osetia Południowa. Rozmówcy "Wprost" są jednak przekonani, że nawet wówczas Moskwa nie zaangażuje się bezpośrednio w konflikt. Będzie najwyżej wspierać osetyńskich separatystów. - Ani w Moskwie, ani w Tbilisi czy Cchinwali [stolica zbuntowanej Osetii Południowej] nikt nie chce otwartej wojny - przekonuje Jokhadze. Jeśli nawet tak jest, konflikt może wybuchnąć pod byle pretekstem. Tym bardziej że "gorących głów" nie brakuje także w Tbilisi. Minister obrony Iraklij Okruaszwili zapowiedział, że zrobi wszystko, by Nowy Rok świętować w "wolnym" Cchinwali.
Gruzińscy komentatorzy przekonują, że młodego polityka poniosła fantazja. Nikt, nawet opozycja, nie wierzy w wariant ataku wojskowego na Cchinwali. Prezydent Micheil Saakaszwili słynie raczej z tego, że osiąga cele drogą pokojową. Tak było w czasie "rewolucji róż", gdy za pomocą pokojowych demonstracji obalił reżim Szewardnadzego. Tak było, gdy zmusił do ucieczki władcę Adżarii Asłana Abaszydzego. - Mam nadzieję, że Saakaszwili uniknie błędów swoich poprzedników - mówi "Wprost" Aleksander Rondelli, gruziński politolog.
Beczka konfliktów
Gruzja długo nie miała szczęścia do przywódców. Zwiad Gamsahurdia, pierwszy demokratycznie wybrany prezydent, wsławił się brakiem racjonalizmu i manią wielkości. Nie godząc się na autonomię Abchazji i Ose-tii Południowej, doprowadził do ich secesji. Wszystkich współpracowników oskarżał o przygotowywanie zamachów stanu. Na krytyczne uwagi ze strony USA odpowiedział listem, w którym oskarżył prezydenta Busha o łamanie praw czarnych mieszkańców USA. Gamsahurdia pozostawił po sobie kraj ogarnięty wojną domową. Z kolei rządy byłego radzieckiego ministra spraw zagranicznych Eduarda Szewardnadzego przyniosły powrót pod kuratelę Moskwy, ponowne przystąpienie do WNP i zgodę na stacjonowanie w Gruzji rosyjskich wojsk. Kraj znalazł się na skraju zapaści gospodarczej. W Tbilisi nie było elektryczności, nie działały zakłady pracy ani organy administracji państwowej.
"Rewolucja róż" miała być rewolucją moralną i cywilizacyjnym przyspieszeniem. Gruzińscy rozmówcy "Wprost" podkreślają, że kraj pod rządami reformatorów z Saakaszwilim rozwija się gospodarczo. W Tbilisi na ogół jest elektryczność, wypłacane są emerytury, działają policja i sądy, zmniejszyła się korupcja. Niepokój budzi tylko polityczna niestabilność. Z rządu odeszła była szefowa MSZ Salomé Zurabiszwili, odwołano Giorgiego Chaindrawę, ministra ds. sytuacji konfliktowych. Ten ostatni twierdził, że w otoczeniu prezydenta są ludzie, którym brakuje politycznego realizmu. Niewątpliwie chodziło o ministra obrony. Tego braku realizmu boją się też zachodni dyplomaci. Dlatego bardzo ostrożnie popierają władze w Tibilisi w konflikcie z Moskwą. - Zachód nie chce otwartego konfliktu, bo to może destabilizować sytuację na całym Kaukazie - uważa Jokhadze. Ciągle nierozwiązany jest konflikt w Górnym Karabachu, ormiańskiej enklawie w Azerbejdżanie. Istnieje niebezpieczeństwo, że władze Azerbejdżanu mogą wykorzystać zamieszanie między Gruzją a Rosją, aby odzyskać utracone tereny.
Kaukaz to mieszanka narodowościowo-religijna, pełna zamrożonych konfliktów. Poruszenie jednego kawałka domina może spowodować lawinę. Prawdą jest także, że z geopolitycznego punktu widzenia Gruzja nie jest atrakcyjna dla Zachodu. W sytuacji nie zakończonej wojny w Iraku oraz niedoborów ropy i gazu Gruzja jest traktowana jako kraj tranzytowy, którym będzie płynąć azerbejdżańska ropa. To rosyjskie źródła stają się alternatywą dla Bliskiego Wschodu.
Nic więc dziwnego, że prezydenta Gruzji podczas rozmowy telefonicznej jednoznacznie poparli jedynie przywódcy Polski, Ukrainy i Litwy, którzy spotkali się podczas jubileuszu 750-lecia Lwowa. Zostało to zauważone przez media i w Tbilisi, i w Rosji. Rosyjskie gazety przypominały, jak to Polacy popierają wszystkie "antyrosyjskie" wystąpienia na terenie byłego ZSRR. A Kreml ustami ministra Iwanowa oskarżył nieokreślone nowe państwa członkowskie NATO o nielegalne zbrojenie Gruzji. Łatwo też było przewidzieć telefon do Saakaszwilego. Temat Gruzji często powracał podczas niedawnej wizyty rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa w Warszawie. Rosyjski gość podczas rozmów z polskimi politykami przekonywał, że Saakaszwili dąży do wprowadzenia dyktatury, prześladuje opozycję, a nawet torturuje jej przedstawicieli. Zdaniem rosyjskiego ministra, prezydent Gruzji nie jest jedynie groźnym watażką, ale "człowiekiem opętanym antyrosyjską fobią".
Mało prawdopodobne, by ta argumentacja trafiła do polskich rozmówców. Tym bardziej że eksplozję trudno skrywanej radości wzbudziły słowa Ławrowa, że jest szczególnie dotknięty twierdzeniem prezydenta Gruzji, "że wycofanie rosyjskiego wojska z tego kraju jest spełnieniem jego marzeń".
Wszyscy wygrali
Zwolnienie rosyjskich oficerów z Gruzji tylko w niewielkim stopniu uciszyło antygruzińską histerię w Rosji. Kolejny raz kremlowskim politologom udało się skupić uwagę społeczną na wyimaginowanej rywalizacji z wrogiem, który hańbi dobre imię Rosji. Telewizyjne programy, podczas których dziennikarze nawoływali do bombardowania Tbilisi, miały rekordową oglądalność. Tej atmosferze uległa też część liberalnych mediów, które zastanawiały się, dlaczego imperialna polityka Rosji jest tak nieskuteczna. Wygląda na to, że rolę międzynarodowego "szatana", którą odgrywała w Rosji Łotwa, przejęła Gruzja. Ale i Tbilisi nie ma powodów do narzekań. Gazeta "24 godziny" zauważyła, że opozycja, do niedawna krytykująca władze, zamilkła. Konflikt z Rosją spowodował, że Gruzini zjednoczyli się wokół prezydenta, który niewątpliwie już pokazał, że spór wygrał.
WPROST EXTRA |
---|
KONFLIKT ROSJA-GRUZJA Rosyjskie próby podważenia suwerenności Gruzji Od upadku ZSRR w 1991 r. stosunki między Rosją i Gruzją są bardzo napięte. Największe problemy wiążą się z "uśpionymi" konfliktami w Abchazji, Południowej Osetii oraz z konfliktem w Czeczenii. Wielu Gruzinów oskarża Rosjan o imperializm. Rosja z kolei odpowiada, że Tbilisi prowadzi nacjonalistyczną, antyrosyjską politykę zagraniczną. Napięcia zaczęły się jednak jeszcze przed upadkiem ZSRR, gdy w kwietniu 1989 r. radzieckie wojsko użyło siły do rozpędzenia protestów niepodległościowych w Gruzji. Zginęło 19 osób. Odtąd Moskwa traktowana jest przez wielu Gruzinów, jak największy wróg ich niepodległości. W czasie konfliktu w Abchazji, który zaczął się 1992 r., siły rosyjskie często wspierały abchaskich separatystów. Powtarzają się też oskarżenia, że rosyjskie siły pokojowe rozmieszczone w Abchazji i w Południowej Osetii są narzędziem służącym utrwalaniu rosyjskich wpływów w tych regionach. Gruzini za co najmniej dwie próby zamachu na byłego prezydenta Eduarda Szewardnadze (1992-2003) winą byłego ministra bezpieczeństwa publicznego Igora Giorgadze. Giorgadze w połowie lat 90. uciekł do Rosji, gdzie w 2003 r. założył prorosyjską gruzińską partię. Próby odbudowy dobrych stosunków z Rosją W latach 90. za prezydentury Eduarda Szewardznadze zdarzały się okresy ocieplenia w stosunkach między Tbilisi a Moskwą. Jednak Gruzja jednocześnie zabiegała o dobre relacje z NATO, USA i krajami Zachodu. Była też jednym z założycieli GUAM, organizacji czterech państw (oprócz Gruzji weszły do niej Ukraina, Azerbejdżan i Mołdawia) mającej stać się przeciwwagą dla wpływów Rosji w regionie. Władze w Tbilisi angażowały się również we wspieraną przez Zachód budowę korytarza energetycznego z Morza Kaspijskiego poprzez Kaukaz, omijającego terytorium Rosji. Stosunki między państwami popsuły się dokumentnie w 2003 r. po rewolucji róż, która wyniosła do władzy Michaiła Sakaszwili. Kwatery rosyjskiej armii w Gruzji Po upadku ZSRR bazy armii radzieckiej w Gruzji przejęły rosyjskie siły zbrojne. Rosjanie po raz pierwszy obiecali, że się wycofają już w 1999 r., ale z pierwszej bazy wynieśli się dopiero w 2000 r. Z pozostałych baz wojska zaczęły wycofywać się dopiero przed rokiem. Rosyjskie siły bezpieczeństwa nadal pozostaną jednak w Gruzji, bo rząd w Tbilisi zgodził się na stworzenie wspólnego centrum antyterrorystycznego. Gruzja wobec konfliktu w Czeczenii Rosja oskarżała Gruzję o wspieranie bojowników czeczeńskich. Wiadomo, że wsparcie dla nich docierało z przez teren Gruzji oraz, że znajdowali oni schronienie w wąwozie Pankisi po gruzińskiej stronie granicy. Napięcie zaczęło narastać w 2002 r., gdy Rosja zagroziła przeprowadzeniem ataków przeciwko bojownikom na obszarze przygranicznym. Dopiero wówczas Gruzja podjęła kroki w celu ustabilizowania sytuacji i zgodziła się na wspólne patrole na granicy. Inne źródła napięć Główne gruzińskie towary eksportowe (wino, woda mineralna i mandarynki) nie są dopuszczone do sprzedaży na rynku rosyjskim, co Moskwa uzasadnia względami bezpieczeństwa. Jest to jednoznacznie interpretowane jako forma nacisku politycznego na Tbilisi. W styczniu 2006 roku gdy wybuchł rurociąg dostarczający gaz do Gruzji prezydent Sakaszwili oskarżył Rosję o sabotaż. Moskwa określiła to jako histerię. Rosja bardzo krytykowała "rewolucję róż" w Gruzji. Moskwa popiera Partię Sprawiedliwości Igora Giorgadze. Wielu jej działaczy aresztowano w sierpniu 2006 r. zarzucając próbę obalenia prezydenta Sakaszwilego. Kalendarium ostatnich wydarzeń
|
Więcej możesz przeczytać w 41/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.