Ola Salwa
W ostatnich tygodniach o Clincie Eastwoodzie było głośno nie tyle za sprawą kina, lecz polityki. Tuż przed wyborami prezydenckimi w USA w rozmowie z magazynem „Esquire” poparł kandydaturę Donalda Trumpa. A dokładnie nie tyle poparł, co uznał go za lepszego z dwóch kiepskich pretendentów. Na pierwszy rzut oka nie ma w tym nic dziwnego, wszak aktor i reżyser nigdy nie ukrywał, że popiera republikanów, choć wybiórczo (uwielbiał Eisenhowera i Reagana, Busha seniora wręcz przeciwnie). Emocje wzbudziło oświadczenie Eastwooda, że ma dość „politycznej poprawności” i „pokolenia podlizuchów” nadającego ton życiu w Ameryce. „Kiedy byłem młody, nikt nikogo w kółko nie oskarżał o rasizm” – mówił. Nie chodzi o to, że sam Eastwood jest pełen uprzedzeń względem innych ras czy narodowości, wręcz przeciwnie: po prostu ma dość konieczności „chodzenia wokół innych na paluszkach”. Aktor skrytykował też Obamę za opieszałość; zresztą polityk jest u niego na czarnej liście od lat – podczas poprzedniej kampanii wyborczej, gdy Eastwood aktywnie wspierał kandydata republikanów Mitta Romneya, wygłosił słynne przemówienie w kierunku krzesła, udając, że siedzi na nim urzędujący prezydent. Ale Brudny Harry nie tylko krytykuje. Wskazuje też idealnego kandydata na przywódcę narodu – Chesleya Burnetta Sullenbergera. Kto to taki? Bohaterski kapitan, który prawie osiem lat temu uratował Nowy Jork od kolejnej tragedii z samolotem w roli głównej. A także, czy raczej przede wszystkim, jest to bohater nowego filmu Clinta Eastwooda pod tytułem „Sully”.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.