Lubię eseje, gdy są mądre i oryginalne, pozbawione intelektualnej pretensji i modnej pozy.
Rzadko zdarza się takie znaleźć, ale jednak zdarza. Książka Davida Fostera Wallace’a „Rzekomo fajna rzecz, której nigdy więcej nie zrobię” (Wydawnictwo W.A.B.) jest opisem skrawków naszej współczesności dokonanym przy użyciu brawurowo błyskotliwego, a zarazem wrażliwego i pulsującego nieudawaniem niczego umysłu tego niezwykłego amerykańskiego pisarza. Mamy tu wszystko, co lubię: szkic o telewizji wchodzącej w smugę cienia; wnikliwą i filmoznawczo nieprofesjonalną analizę dorobku artystycznego Davida Lyncha; wreszcie tytułowy esej o zadziwiającym życiu pasażerów na wielkim i luksusowym statku wycieczkowym. Wallace jest doskonałym obserwatorem, a zarazem człowiekiem impregnowanym na stereotypy, kalki i formaty. Takich nam teraz trzeba, żeby ożywić nasze uśpione intelekty: wyzwolonych, śmiałych i odkrywczych. Książka do połknięcia.
Płyta filipinek & bez atu „nie wierz chłopcom” (oficyna wydawnicza as) jest dowodem na to, że istnieje życie po życiu.
Oto ukazał się premierowy longplay zespołu nieistniejącego od ponad 40 lat! Co prawda w głowie wciąż pobrzmiewają takie przeboje jak „Wala Twist” czy „Batumi”, ale dziewczyny z Filipinek dawno już powychodziły za mąż, urodziły dorosłe dziś dzieci i zajęły się czymś zupełnie innym niż śpiewanie. Same teraz przecierają oczy ze zdumienia, widząc swój ostatni longplay, który wtedy stał się jednym z półkowników, a teraz pojawia się wytłoczony pięknie w fioletowym winylu, a także przetworzony cyfrowo i zapisany na płytach CD. „Nie wierz chłopcom” nagrały w roku 1970, ale wszystkie piosenki dziś brzmią zdumiewająco współcześnie. No i mamy piękne odkrycie – uważam, że warto było na nie czekać choćby prawie pół wieku.
Może dlatego, że mam za sobą studia w akademii teatralnej, w filmach ze szczególną uwagą śledzę role aktorskie.
Owo przyzwyczajenie w ostatnim czasie raczej rzadko przysparza mi przyjemności. Ale siedziałem w kinie z otwartą gębą, patrząc jak Tom Hanks minimalnymi pociągnięciami talentu tworzy rolę Chesleya „Sully’ego” Sullenbergera – pilota, który uratował pasażerów uszkodzonego przez ptaki samolotu, wodując nim na rzece Hudson, tuż koło Manhattanu. Reżyser Clint Eastwood w „Sullym” z premedytacją pozwala Hanksowi stworzyć postać bohatera w taki sposób, aby stał się wzorem dla milionów Amerykanów. Robi to skutecznie i nienachalnie. Wzorowo. Byłoby naprawdę świetnie, gdybyśmy wzięli sobie do serca tę naukę i zrealizowali nasz własny film o… kapitanie Wronie, który wylądował na Okęciu samolotem bez podwozia. Nawet mam pomysł, kto mógłby go zagrać: może pop rośmy o to Janusza Gajosa?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.