TOMASZ P. TERLIKOWSKI
Barack Obama na tyle mocno odgiął wajchę w lewo, że – chyba pierwszy raz w wielkiej polityce – rzeczywiście odbiła ona w prawą stronę. Donald Trump zaś, niezależnie od osobistych poglądów, a może przede wszystkim wcześniejszych wyborów życiowych, staje się narzędziem, populistycznej – to prawda – ale jednak w pewnych kwestiach konserwatywnej, rewolucji. Tak, tak, wiem oczywiście, że zaraz podniosą się głosy oburzonych, którzy zaczną wskazywać, że z Trumpa żaden konserwatysta, że miał trzy żony, a jego obecna rozbierała się dla mediów, że opowiadał o tym, jak to będzie chwytał za pewną część ciała kobiety, i jak ostro żartował z Franciszka. To wszystko prawda i nikt nie zamierza robić z obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych św. Franciszka czy w ogóle świętego. Mowa jest raczej o tym, że – po mocno lewicowej prezydenturze Obamy – nadszedł czas na realną i symboliczną zmianę w USA oraz zwrot w prawo. I nie chodzi tylko o pozbawienie funduszy federalnych organizacji promujących aborcję, nominowanie do Sądu Najwyższego zdecydowanego obrońcy życia Neila Gorsucha czy o uczestnictwo i wygłoszenie tam mowy (po raz pierwszy w historii) w Marszu dla Życia wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych, zapowiedź zniesienia zakazu zaangażowania w politykę dla wspólnot religijnych, które chcą korzystać ze zwolnień podatkowych, a także coraz mocniejsze wypowiedzi religijne Trumpa. Znakomitym tego przykładem są słowa ze śniadania modlitewnego, w trakcie którego Trump podkreślał, że słowa „Modlę się za ciebie” zawsze trafiają do jego serca, a także podkreślał, że od bogactwa ważniejsza jest wiara i rodzina. W przemówieniu tym padły także słowa o tym, że w istocie źródłem Ameryki jest wiara w Boga.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.