Zabójstwo Pawła Adamowicza to kolejna czarna karta najnowszej historii Polski. W spotkaniu z tak bezwzględnym złem dopadają nas szok i poczucie bezradności, nagle przypominamy sobie, że jesteśmy wspólnotą i że nawzajem siebie potrzebujemy. Bo samotnie nie da się znieść zła. Rzecz w tym, że nasze zbiorowe przeżywanie tragedii ma zazwyczaj dość ulotny charakter, potrafi też odwrócić uwagę od istoty problemu. Po śmierci prezydenta Gdańska spotykaliśmy się na rynkach miast, żeby w milczeniu zaprotestować przeciwko przemocy i nienawiści, bo jako wspólnota też poczuliśmy się ich ofiarą. Ciężar tego zła spadł na nas wszystkich. Pytanie tylko, czy nasza reakcja nie jest po części ucieczką w dawno utarte schematy przeżywania narodowych traum. Poczucie zbiorowej krzywdy zawsze nam dobrze wychodziło, zwłaszcza na terenie historii i polityki. Jest to po trochu wygodne, bo, będąc ofiarami, możemy cierpieć i wskazywać palcem winnego, nie musząc przy tym podejmować własnego rachunku sumienia. A szczery rachunek sumienia przydałby się nam teraz równie mocno jak żałoba. Przyznanie, choćby tylko przed samym sobą, ile kamyków nawrzucało się do ogródka narodowej wojny, to konieczny początek jakiejkolwiek drogi naprzód.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.