To, co się teraz dzieje pomiędzy Polską i Niemcami, zasługuje na szczególną uwagę. Tak bardzo bowiem odbiega od stereotypowych wyobrażeń, powszechnie uznawanych niby-prawd, a przede wszystkim od obowiązującego tonu politycznej propagandy. Gdyby chcieć pokrótce streścić owe wyobrażenia i niby-prawdy, można by to zrobić w takich oto trzech punktach. Po pierwsze, cechą niedawnych rządów Donalda Tuska była uległość wobec Niemiec, czego koronnym dowodem była sławna berlińska mowa Radka Sikorskiego oraz europejska kariera samego Tuska, którą zawdzięcza on przecież nie wpływom polskim, ale niemieckim w Brukseli.
Po drugie, jednym z kluczowych celów polityki PiS jest swoiste „wyzwolenie” Polski spod niemieckiej dominacji, o czym mówi przecież sam Jarosław Kaczyński (sławna teza o „kondominium”), a polską asertywność najlepiej pokazują żądania wypłaty potężnych reparacji wojennych. W końcu po trzecie, niemiecka siła gospodarcza i polityczny spryt sprawiają, że Berlin podporządkowuje sobie Europę, więc ratowanie polskiej podmiotowości polega w znacznej mierze na tym, aby demaskować i przeciwstawiać się próbom budowy „niemieckiej Europy”. I to właśnie jest prawdziwą „niepodległościową” misją rządu Morawieckiego.
Co prawda nie widziałem poważnych badań opinii publicznej na ten temat, śmiem jednak przypuszczać, iż w te trzy niby-prawdy wierzy nie tylko zdecydowana większość wyborców PiS, lecz także chyba większość Polaków. Jeśli zanurzyć się w sieci, to staje się jasne, że resentymenty wobec Niemiec, tak mocne i zrozumiałe po II wojnie światowej, w ostatnich latach rozbudzone zostały przez media i polityków na nowo, i to z dużą siłą. Tradycyjnie już z prawicowych portali i prorządowych tygodników wylewa się ów resentyment, a obiektem szczególnie namiętnych niechęci, szyderstw i złych życzeń jest postać Angeli Merkel.
Niemiecka kanclerz ma bowiem uosabiać ową swoistą przewrotność „niemiaszków”, którzy pod pretekstem troski o humanitaryzm, ekologię, pokój i inne tego typu szlachetne rzeczy, narzucają swoją wolę, a zwłaszcza własne gospodarcze interesy. Z owej ekonomicznej niewoli „niemieckich montowni” miał nas uwolnić Mateusz Morawiecki, tylekroć piętnujący bezkarną ekspansję niemieckiego kapitału do Polski. Chociaż z czasem pojawiły się wątpliwości, czy aby premier traktuje poważnie swoje słowa, skoro jednocześnie zabiega (i to z niezłymi efektami), aby ów eksploatujący Polskę niemiecki kapitał tworzył u nas kolejne fabryki, chociażby silników do mercedesa na Dolnym Śląsku. Obecna rola nie tylko Morawieckiego, ale całego PiS, przy wyborze Niemki, a na dodatek zaufanej kumy Merkel, na najważniejsze stanowisko w Europie, musi być niczym zimny kubeł na głowę tych wszystkich, którzy namiętnie wierzą w przesądy i niby-prawdy.
Polski premier najpierw zaryzykował całą swoją pozycję w Unii, aby umożliwić nominację Ursuli von der Leyen, a następnie prawicowi europosłowie PiS (jest ich 27) oraz węgierskiego Fideszu (w liczbie 13) zdecydowali o jej wyborze w Parlamencie Europejskim. Oś Warszawa – Berlin zadziałała właśnie wtedy, gdy wysiłki Merkel, próbującej zmobilizować poparcie dla Niemki ze strony lewicy, liberałów i zielonych, zakończyły się fiaskiem. Coś tam próbowali zrzędzić najbardziej germanofobiczni posłowie, jak choćby Witold Waszczykowski, ale w istocie nie miało to większego znaczenia. Rzecz bowiem w tym, iż na przekór całej PiS-owskiej partyjnej propagandzie, a także całkiem wbrew temu, o co PiS zwykła oskarżać opozycja, tak Kaczyński, jak i Morawiecki są doskonale świadomi tego, iż Berlin jest dziś jedyną stolicą „starej Europy”, gdzie polskie interesy traktowane są z respektem i otwartością. Zwłaszcza dopóki władzę trzyma tam partia chadecka pod wodzą Merkel. Błąd, jaki jednak popełnia PiS, polega tylko na tym, że dopuszcza do nazbyt dużego rozziewu pomiędzy uprawianą przez siebie proniemiecką polityką i antyniemiecką propagandą. Z czasem ów rozziew będzie rodzić rosnącą dezorientację pośród wyborców.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.