Paulina Socha-Jakubowska, „Wprost”: Jest pani laureatką ShEO Awards 2019 tygodnika „Wprost” w kategorii „Ikona kultury”. Nie boi się pani określenia „ikona”?
Beata Kozidrak: Odbieram to bardzo pozytywnie. To znaczy, że wypracowałam styl, który inspiruje innych, dziś chyba już trzecie pokolenie. Nie traktuję tego określenia jako życiowej klamry. Nie obrażam się, gdy mówią o mnie „legenda”, w końcu mam na koncie 40 lat pracy artystycznej, mnóstwo tekstów, przebojów, tras koncertowych, kreacji. Mam fanów na całym świecie. To wielki dorobek, zdaję sobie z tego sprawę. Te określenia, „ikona” czy „legenda”, traktuję jednak raczej jako sygnał, że ludzie cały czas są ciekawi, co jeszcze pokażę w życiu artystycznym.
A co pani pokaże?
Mam mnóstwo planów. Jestem wciąż bardzo twórcza, lubię myśleć o współpracy z młodymi producentami, którzy nowocześnie patrzą na muzykę, aranżacje. Myślę o nowych projektach muzycznych, pewne nawet już powstają. Ale też planuję zrobić coś specjalnie dla kobiet.
Coś, czyli płytę?
Coś, czego nie było w Polsce. Wkrótce będzie o tym głośno.
Nie wiem, czy czytelnicy wytrzymają długo w napięciu.
Dziś nie powiem co to, bo jeszcze ktoś mógłby mi pomysł sprzątnąć sprzed nosa (śmiech).
Mam wrażenie, że ostatnio sporo mówi pani o kobietach. Podkreśla rolę przyjaciółek w swoim życiu.
Tak, najlepsza przyjaciółka w dniu rozwodu stanęła w moich drzwiach, przyleciała do mnie, choć mieszka za granicą. Nie musiała tego robić, wiedziała, że dam sobie radę. Ale po prostu chciała być ze mną.
Ucieszyła się pani?
Rozwód nie był łatwy. Nie był, bo rozstawaliśmy się na oczach milionów. Myślę, że zrobiliśmy to z klasą, mimo że zainteresowanie mediów naszym rozstaniem przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Kobiece przyjaźnie też czasami wystawiane są na próby.
Nie wyobraża sobie pani, jak trudno buduje się przyjaźń gotową przetrwać największe próby, gdy jest się osobą rozpoznawalną. Najtrudniejsze jest to, by zaufać, by się otworzyć. Pisze się o nas bzdury, jesteśmy non stop podglądani, podsumowywani, krytykowani. Ciężko jest się zwierzać z życiowych problemów bez obaw o to, czy ktoś nie zechce tego wszystkiego sprzedać dalej. Ale ja takich obaw nie mam. Mam wokół siebie wiele wspaniałych kobiet, menedżerkę, stylistkę, makijażystkę, nawet mają koszulki z hasłem „Team Beata”. Są przy mnie na dobre i na złe, dzięki nim łatwiej jest pokonywać trudności w życiu. Poza tym sukces nie jest tylko moim dziełem. Składa się na niego praca wielu osób i mój team wie, że ja to doceniam.
A przyjaciółka, ta, która przyleciała w dniu rozwodu?
Ma na imię Katarzyna. Znamy się od 20 lat. Pomagamy sobie. Mogę do niej przyjść jak do psychologa. Gdy trzeba, zwołujemy sztab kryzysowy. Jesteśmy dla siebie, choćby nie wiem, jaka burza szalała wokół. Często słyszę, że kobieta kobiecie robi przykrość, ale ja mam zupełnie inne doświadczenia. Uważam, że kobieca przyjaźń ma głęboki sens. Poza tym ja nie potrzebuję wielu przyjaźni. Przyjaźń to trudna sprawa, bo trzeba się oddać drugiej osobie, tak naprawdę, w każdej sytuacji, czasami nawet zapominać o ważnych dla siebie sprawach. Mąż czy partner może odejść. Przyjaciel będzie z nami na dobre i na złe.
Łatwo być przyjaciółką, gdy jest się gwiazdą estrady?
Dla przyjaciółki zawsze muszę mieć czas. To nie jest tak, że tylko ja jestem beneficjentką tej relacji. Staramy się wspierać i inspirować. Z mojej inicjatywy Kasia, mając 50 lat, poszła do studium aktorskiego i spełniła w ten sposób swoje marzenie. Opowiedziała mi o nim, a ja ją namówiłam. A później zagrała nawet w sztuce „Być jak Beata” w Teatrze Współczesnym w Szczecinie (sztuka inspirowana życiem i twórczością Beaty Kozidrak – red.). Przyszedł jej czas. Wiem, że w show-biznesie są podobne relacje, Kasia Nosowska opowiadała mi o swojej przyjaźni z Agatą Kuleszą. Warto o tym mówić, zwłaszcza że ludzie raczej zamykają się w teraz w swoich skorupkach.
Podobno ludzie przychodzą do pani ze swoimi historiami. Bycie spowiednikiem nie obciąża?
Zawsze lgnęły do mnie głównie kobiety. Myślą, że skoro jestem tak silna, mam swój plan, to mam i mądrość, którą mogłabym się dzielić z innymi w trudnych momentach ich życia. Na początku konfrontacja z tymi historiami była dla mnie bardzo trudna, co nie znaczy, że dziś się już uodporniłam. Jestem bardzo wrażliwa, to na mnie działało i wciąż działa. Poza tym nie każdej kobiecie mogę pomóc, tak dosłownie, wymiernie. Ale jeśli nie tak, to może chociaż pomagam twórczością. Zresztą kobiety mi mówią, że cała moja ostatnia płyta, „B3”, to antidotum na kobiece problemy. Mówią, że każdy tekst ma ogromne pokłady emocji, przemyśleń, damsko-męskich tematów, życia. Jeśli tak jest, to widzę sens tworzenia.
Dlaczego kobiety traktują panią jak siłaczkę?
Mężczyźni też, i to wcale nie jest takie dobre. Bo mężczyźni boją się silnych kobiet z charakterem. Niejeden mi o tym mówił. A ja w głębi duszy jestem bardzo delikatną osobą.
Jak ktoś patrzy z boku...
To widzi silną kobietę. Wychodzę na scenę, rządzę na niej, potem prywatnie zmieniam swoje życie o 180 stopni, pragnę, żeby ktoś się mną zaopiekował. Daję przykład kobietom, że mogą być szczęśliwe w każdym wieku. No bo kto, jak nie my? To my ciężko pracujemy przez całe życie, przecież faceci mają łatwiej. Choć w drugim życiu nie chciałabym być facetem, bo dusza kobiety jest piękniejsza, dużo barwniejsza. Tym wszystkim trzeba się chwalić.
Ale mówi pani, że kobiety mają ciężej.
Bo to my rodzimy dzieci, wychowujemy je, zarabiamy, szybciej się starzejemy, musimy więc bardziej o siebie dbać. Na szczęście dziś świadomość kobiet jest inna, wiemy, jakie chcemy być, jakich zmian powinnyśmy dokonywać w życiu. Gdy porównuję świat mojej mamy, kobiety z bardzo tradycyjnej rodziny, do tego, co mamy dziś, dochodzę do wniosku, że kobiety dziś są wolne.
Samowystarczalne?
Bycie samowystarczalną nie zawsze jest takie fajne, bo te samowystarczalne często bywają bardzo samotne. Osiągnęły sukces i przez swoją siłę są odbierane jako te, którym „się udało”, „mają wszystko”. A tymczasem każda kobieta, kiedy przychodzi do domu, chce się do kogoś przytulić. Opowiedzieć o swoim dniu. A w moim przypadku jest o czym opowiadać. Poza tym ja nie jestem osobą, która zamyka się w sobie. Lubię mieć obok siebie przyjaciółkę, bliskich znajomych, z którymi można pogadać.
Czyli to nie musi być facet.
Musi być. Co to byłby za świat, gdyby nie było facetów?
Jest nowy?
Jest, jest... Ale to moja prywatna sprawa.
Pani prywatność jest szeroko komentowana.
To bardzo trudne. Jestem na świeczniku.
Zwłaszcza w Warszawie, do której się pani przeprowadziła.
Lublin był naprawdę spokojnym miejscem. Ale ja byłam przygotowana na Warszawę, widziałam więcej plusów w decyzji o przeprowadzce do Warszawy.
Jakich?
Życie w tyglu artystycznym, funkcjonowanie z przedstawicielami różnych dziedzin sztuki, możliwość odkrywania młodych twórców i współpracy z nimi przy nowych muzycznych projektach. Pod wieloma względami jest też trudniej. Zawsze muszę być dobrze ubrana, muszę myśleć o tym, że gdy wyjdę na ulicę, np. zrobić zakupy, ktoś może zrobić mi zdjęcie, a potem w powiększeniu oglądać każdy fragment mojego ciała.
Akceptuje pani upływający czas?
Pewnie każda kobieta myśli o upływającym czasie. A obserwowanie zmian nie jest rzeczą łatwą, chcemy przecież jak najdłużej się sobie podobać i z przyjemnością patrzeć w lustro. Myślę, że można sobie jakoś pomagać, ale w granicach rozsądku. Czasem się zastanawiam, co będą robić za kilkadziesiąt lat panie, które dziś, będąc dwudziestolatkami, zmieniają sobie twarze.
Nie jest pani zwolenniczką uporczywej walki o zatrzymanie „dwudziestki” na twarzy?
Jestem zwolenniczką działań w granicach rozsądku. Generalnie bardzo późno zaczęłam o tym myśleć, przez wiele lat bazowałam na kosmetyce. Może to dziwnie zabrzmi, ale mam dobre geny. Proszę tylko spojrzeć na moją starszą córkę, wygląda, jakby miała 20 lat. Moja mama zawsze była szczuplutka, mimo że nie było możliwości, by sobie jakoś pomagała, krem Nivea był wtedy na wszystko. Jestem mamie za te geny bardzo wdzięczna. Sama chcę wyglądać świeżo i naturalnie, i na tym mi zależy. Nie zdecydowałabym się na jakieś diametralne poprawki. Dziś kobiety są prawie identyczne, czy one tego nie widzą? Moim zdaniem piękno polega na tym, że każda z nas jest oryginalna na swój sposób.
Niestety, są kompleksy.
Jako mała dziewczynka byłam potwornie piegowata. Dla mnie to był horror, nie wiedziałam, co z tym zrobić, nie wychodziłam na słońce. A później się zakochałam, a mój przyszły mąż pokochał piegi i przestałam o tym myśleć.
Jednak potrzebna była akceptacja faceta?
Na pewno pomogła. Wracając do poprawek urody, nie widzę nic złego w tym, że kobiety o siebie dbają. Gorzej, jeśli radykalnie się zmieniają, by komuś coś udowodnić, zwłaszcza swojemu mężczyźnie.
Zazdrości pani młodym gwiazdom, które korzystają z mediów społecznościowych i właśnie w oparciu o popularność w nich mogą budować swoje kariery?
Nikomu nigdy niczego nie zazdrościłam, czułam się zawsze zadowolona z tego, co robię. Dziś nawet głupotą można zrobić z siebie celebrytę, ale to państwo, odbiorcy, musicie oceniać, czy ktoś zasługuje na miano gwiazdy, czy nie. Sama kieruję się w życiu jedną zasadą: albo mi się coś podoba artystycznie i twórca zasłużył w mojej opinii na miano artysty czy gwiazdy, a nie celebryty, albo nie. Podchodzę zero-jedynkowo. Skupiam się na muzyce, a nie na życiu prywatnym, bo ono mnie raczej nie interesuje. Choć plotkami jesteśmy bombardowani tak samo jak polityką.
Nieczęsto zabiera pani głos w kwestiach dotyczących polityki, ale czarny marsz pani poparła. Dlaczego?
Bo kobiety i tak mają trudne życie i powinny móc decydować o sobie. Nie możemy być narzędziem w niczyich rękach. Kobiety powinny stać na piedestale. Bardzo mi się podoba, jak w Hiszpanii szanowane są matki. Są najważniejszymi postaciami w rodzinie, są hołubione. Tak powinno być.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.