Paulina Szczęsna przyleciała we wtorek z Londynu do Suwałk na pogrzeb swojej mamy. Ze stresu zapomniała wziąć ze sobą leki na tarczycę. Była przekonana, że kupi je w pierwszej lepszej aptece. Ale okazało się, że przepisany jej przez miejscowego lekarza Euthyrox 100 (0,1 mg) dostępny jest, owszem, tylko ponad 500 km od Suwałk. W Golinie w województwie wielkopolskim. – Ten lek jest praktycznie niedostępny na terenie naszego kraju – mówi z rozbrajającą szczerością konsultant na infolinii Ministerstwa Zdrowia. Infolinii, która ma pomagać pacjentom w znalezieniu brakujących lekarstw. Na nasze pytanie, co ma w takim przypadku zrobić pani Paulina, konsultant odpowiada, że nie jest od udzielania porad, tylko od informacji, gdzie leki można najbliżej nabyć. Pani Paulina nie ma prawa jazdy. Autobusem dojedzie z Suwałk do Goliny w 16 godzin. Z zaledwie czterema przesiadkami.
Bohaterka naszego tekstu nie jest odosobnionym przypadkiem. Klienci ze Świnoujścia po ten sam Euthyrox muszą jeździć do oddalonego o 152 km Darłowa. Neuca, jedna z największych hurtowni farmaceutycznych w kraju, poinformowała, że zapotrzebowanie na ten lek jest czterokrotnie wyższe niż stany magazynowe firmy. Żeby nabyć Firmagon, stosowany przy leczeniu raka gruczołu krokowego, pacjenci mają do pokonania 50 km ze Szczyrku do Chrzanowa. Jeżeli ktoś w Sejnach potrzebował Synflorixu, czyli szczepionki przeciw pneumokokom, to musiał jechać trzy godziny samochodem do Bartoszyc. Autobusem podróż trwa dwa razy dłużej. W zeszłym tygodniu minister zdrowia zapewniał, że „ilość leków w Polsce jest stabilna, a problemy z zaopatrzeniem powoli się kończą”. Tymczasem na stronie Ministerstwa Zdrowia wisi „wykaz produktów leczniczych zagrożonych brakiem dostępności na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej”. To ponad 320 pozycji. Sytuacja jest poważna. Tak naprawdę w aptekach może brakować nawet pół tysiąca farmaceutyków stosowanych przy leczeniu astmy, cukrzycy, nadciśnienia, chorób nowotworowych, tarczycy, a nawet wirusa HIV. Zdesperowani pacjenci nie mogą tak nagle przerwać kuracji, więc szukają leków na czarnym rynku. Kwitnie też internetowa giełda lekowa, gdzie chorzy wymieniają się brakującymi preparatami albo odsprzedają swoje zapasy z domowej apteczki (więcej o tym w dziale Trendy). Jednak, jak wykazało nasze szybkie śledztwo, leki w Polsce są. Z tym, że nie dla pacjentów, tylko członków mafii lekowych, którzy odsprzedają tanie polskie leki za granicę.
Pigularze dilują
Na ogólnopolskim portalu Ogłaszamy24 zamieściliśmy wiadomość o takiej treści: „Kupimy duże ilości leków na raka, cukrzycę, astmę, tarczycę. Płacimy nawet dwukrotność ceny rynkowej”. Efekt był natychmiastowy. W ciągu paru godzin na naszą skrzynkę pocztową spłynęło kilkanaście konkretnych ofert. Użytkownicy kontaktowali się za pośrednictwem zaszyfrowanych, bezpiecznych serwisów e-mailowych Tutanota lub Protonmail. Pierwszy pisze: „Od 80 do 100 opakowań każdego produktu jestem w stanie wysłać w ciągu jednego dnia ekspresem. Na drugi dzień są dostępne w dowolnym paczkomacie w Polsce”.
To ilości, których nie dostaną nawet największe apteki w Polsce. Druga wiadomość: „Euthyrox wysyłam bez problemu, Firmagon też jest, ale cena jest zbyt wysoka [100 proc. ceny za dawkę 80 mg w aptece kosztuje ok. 450 zł – red.], żebym takie ilości wysyłał paczką. Musielibyśmy się umówić na odbiór osobisty z gotówką”. Zostawiliśmy swój numer. Jest pierwszy telefon. „Bez obaw. Każdy produkt jest z apteki. Osobiście ręczę, że to nie podróbka” – mówi głos w słuchawce. Mężczyzna powoływał się na zaprzyjaźnionych farmaceutów, którzy są w stanie wyciągnąć dla nas leki z magazynu. Cała akcja miała wyglądać jak w amerykańskich filmach o kartelach narkotykowych. Nasi dostawcy mieli z jednej strony skupować jak największe ilości preparatów w zaprzyjaźnionych aptekach. Z drugiej zaś wspomagać miały ich niewielkie hurtownie. Tak zebrany „towar” mniejsi dostawcy mieli wysyłać nam do paczkomatów.
Więksi proponowali spotkania w ustronnych miejscach w celu dokończenia transakcji. Nie obchodziło ich, do czego będą przeznaczone medykamenty i gdzie ostatecznie trafią. Liczył się tylko zarobek. Tu i teraz. A przecież lekarstwa przewożone w nieodpowiedniej temperaturze mogą być śmiertelnym zagrożeniem. W Polsce działa ok. 13 tys. aptek, do tego 1000 punktów aptecznych i ponad 300 hurtowni. Nasi dostawcy mogli więc przebierać w źródłach. Jeden z nich przyznał wprost: „Młody technik farmacji zarabia w Warszawie 3 tys. zł na rękę. Drugie tyle może zarobić na dzisiejszym lekowym deficycie. Dlaczego więc ma nie korzystać z okazji?” – pytał retorycznie mężczyzna.
Recepty na leki też nie były dla nikogo problemem. W sieci zakup dowolnej, wystawionej przez prawdziwego lekarza, kosztuje 20 zł. Z lekarzami też zresztą rozmawialiśmy. W przypadku gdybyśmy chcieli nabyć wiele recept, oferowali do pomocy swoich kolegów. – Jeśli jeden lekarz wystawi zbyt dużo recept na deficytowy towar, to może być zbyt podejrzane. Lepiej to rozbić na więcej osób – tłumaczyła osoba podająca się za lekarza. O fakturze na zakup leków nie ma mowy. Zresztą to sama wygoda. Raz, że nie trzeba płacić VAT. Dwa, co chyba najważniejsze, nie będzie nas śledzić ministerstwo. Bo jeżeli kupujemy leki za 100 proc. ich rynkowej ceny, a nie po refundacji, to niemal pewne, że nikt się taką transakcją nie zainteresuje.
Recepta na przekręt
– To szokujące – komentuje naszą prowokację Krzysztof Kopeć, prezes Polskiego Związku Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego. – Po pierwsze, leków nie można dostarczać pocztą do paczkomatów, bo muszą być przechowywane w odpowiednich warunkach i temperaturze. Po drugie, ilości, o których jest mowa, są nieosiągalne dla żadnego farmaceuty. Po trzecie, tych produktów po prostu na rynku nie ma – mówi Krzysztof Kopeć. Co z takimi lekami dzieje się dalej? Już w 2015 r. ówczesny minister zdrowia Bartosz Arłukowicz chwalił się, że dzięki ustawie refundacyjnej „leki w Polsce są właściwie najtańsze w Europie”.
Jasne, że to korzyść dla pacjenta, ale też pokusa dla mafii lekowej, która skupuje tanie polskie farmaceutyki i sprzedaje je z kilkukrotną przebitką na Zachodzie, gdzie leki są o wiele droższe. W swoim styczniowym raporcie NIK wykazał, że do państw UE sprzedajemy leki warte 3,5 mld zł, z czego połowa może być wywożona tam nielegalnie, bo prawo przewiduje eksport jedynie nadwyżki lekarstw, która zostaje na polskim rynku. Kilka tygodni po publikacji tego raportu NIK minister Zbigniew Ziobro zwołał konferencję prasową i zapowiedział surowe kary. Za nielegalny obrót lekami od 3 miesięcy do 5 lat więzienia. Przy lekach o znacznej wartości można dostać nawet 8 lat. W przypadku leków zagrożonych brakiem dostępności – od roku do 10 lat.
Nielegalny wywóz leków za granicę będzie zagrożony karą od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności. Kary obejmą też pośredników. Ale, jak wykazało nasze szybkie śledztwo, nowe prawo nie zrobiło na mafii lekowej większego wrażenia. Rozmawialiśmy z farmaceutami, lekarzami, a także „wtyczkami” specjalnie zatrudniającymi się w hurtowniach czy aptekach po to, żeby wynosić stamtąd leki. Po krótkich negocjacjach byliśmy w stanie wypracować cały, regularny cykl dostaw. W niezwykle atrakcyjnych cenach i każdych ilościach. Zajęło nam to 24 godziny. – Kontrola nierefundowanych recept jest niewystarczająca – przyznaje Kopeć. To, że takim nielegalnym handlem zajmują się osoby związane z medycyną, potwierdzają nawet dochodzenia Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Tylko w ostatnich miesiącach zatrzymano kilkanaście osób, które chciały nielegalnie sprzedać leki za granicę za ponad ćwierć miliarda złotych. Wśród zatrzymanych są lekarze i ludzie, którzy zatrudnili się w instytucjach zajmujących się obrotem lekami tylko po to, żeby je nielegalnie odsprzedać. Tak jak rozmówcy z naszego ogłoszenia. Ale to nie jedyny powód lekowego kryzysu.
Czekając na chińczyka
Brak preparatów na tarczycę, cukrzycę, raka czy astmę to również pokłosie zamknięcia kilkunastu fabryk substancji czynnych w Chinach – tłumaczy Marek Tomków, wiceprezes Naczelnej Rady Aptekarskiej. – Stąd dramatyczna sytuacja w Polsce. Dobiła nas globalizacja – mówi. Chiński rząd rzeczywiście zdecydował się na wprowadzenie bardzo restrykcyjnych przepisów środowiskowych. To spowodowało, że momentalnie przestały funkcjonować gigantyczne fabryki, które obsługiwały największe koncerny farmaceutyczne świata. Tylko że o tym, że Chińczycy zamykają swoje zakłady, branża wiedziała od dawna. Francja, Niemcy, Wielka Brytania – wszystkie te kraje w miarę możliwości przygotowały się na nadchodzący kryzys. Mają dzisiaj zapasy, które pozwalają ich obywatelom normalnie funkcjonować.
Nie będą musieli przerywać terapii lub szukać zamienników. Tymczasem polskie ministerstwo o tym fakcie dowiedziało się od... dziennikarzy. Ogólnopolski problem naświetlił parę tygodni temu „Dziennik Gazeta Prawna”. Chociaż dzisiaj minister Szumowski w mediach zapewnia, że żadnego kryzysu lekowego nie ma, to w Ministerstwie Zdrowia panuje chaos. Spytaliśmy rzecznika prasowego resortu o to, czy ministerstwo spodziewało się kryzysu lekowego, kiedy dowiedziało się o problemach z chińskimi producentami i jakie kroki podjęło, żeby tym problemom sprostać. Odpowiedź była bardzo lakoniczna.
„Minister podjął wiele działań systemowych i doraźnych. Analizuje sytuację” – pisze do nas Sylwia Wądrzyk z biura komunikacji resortu. Jakie więc działania podjęto? Co wyniknęło z tego analizowania sytuacji? Tego już nie wiadomo, bo kilka partii lekarstw, które przyszły dzień przed konferencją prasową ministra, kompletnie niczego u nas nie zmieniają. Co z tego, że uzupełniono braki ponad stu produktów, skoro są one potrzebne dla niezwykle wąskiej grupy odbiorców. A preparatów, które są ciągle niezbędne ponad 600 tys. przewlekle chorym, jak w przypadku Euthyroxu na tarczycę, nadal brakuje. Brak produkcji krajowej i całkowite uzależnienie od azjatyckiego rynku powoduje dramatyczną sytuację. Chorzy są zmuszeni wręcz do zawieszenia terapii.
A to, jak mówi Tomków, może zagrażać nie tylko ich zdrowiu, ale nawet życiu. W takiej sytuacji liczy się szybka reakcja. Farmaceuci nie są źli na ministerstwo za to, że nie przewidziało kryzysu. Są źli, bo z resortem nie ma żadnej komunikacji. Mówią, że byłoby lepiej usłyszeć nawet najgorszą prawdę niż nie usłyszeć nic. Dla chorego lepsza jest przecież zmiana terapii lekami, których na rynku nie brakuje niż jej całkowite przerwanie. – Rynek nie lubi próżni, Chińczycy zaczną więc znowu dostarczać substancje aktywne do Europy, ale to potrwa – mówi Tomków. Jak pokazuje praktyka, producenci leków najpierw dbają o swój własny rynek. Później eksportują towar do najlepszych i najwyżej marżowych klientów. Na szarym końcu dostarczają leki na tak mało znaczące rynki jak nasz polski. Możliwe więc, że na unormowanie sytuacji poczekamy przynajmniej kilka miesięcy.
Czytaj też:
Miewasz migreny? W przyszłości możesz zmagać się z demencją
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.