Zwymiotuję, jeśli usłyszę jeszcze raz prezydenta mówiącego, że obiecywał w kampanii wycofanie wojsk z Syrii – tak skomentował decyzję Donalda Trumpa senator Lindsey Graham. Sądząc z tonu, Graham mógłby być jednym z tych radykalnych demokratów, którzy szukają każdego sposobu, żeby skoczyć do gardła nielubianemu prezydentowi. Nic podobnego. Senator, były pułkownik US Air Force, jest republikaninem i uważany był dotąd za wiernego obrońcę Trumpa. Teraz jednak Graham przyłączył się do chóru krytykujących prezydenta za to, że zgodził się na wycofanie sił specjalnych z Syrii i utworzenie na granicy tego kraju z Turcją strefy buforowej, kontrolowanej przez armię turecką. Obejmie ona tereny kontrolowane przez Kurdów.
Prezydent Recep Tayyip Erdoğan oskarża ich o próbę stworzenia niepodległego państwa kosztem Turcji i już kilka razy próbował zaatakować ich pozycje w Syrii. Problem polegał jednak na tym, że syryjscy Kurdowie byli chronieni przez USA w zamian za zwalczanie islamistów w ISIS. Podjęta przez Trumpa decyzja o wycofaniu wojsk amerykańskich z Syrii została uznana przez jego przeciwników za zdradę Kurdów, którzy stracili 11 tys. żołnierzy podczas likwidacji ISIS i ciągle przetrzymują kilkanaście tysięcy jeńców samozwańczego kalifatu. Politycy tacy jak Lindsey Graham, ale także większość demokratów w Kongresie uważa, że porzucenie Kurdów to fatalny sygnał dla sojuszników USA i poważne zagrożenie dla amerykańskiej reputacji. Istnieje też obawa, że w chaosie wywołanym wkroczeniem Turków więzieni islamiści wydostaną się na wolność i połączą z kolejnymi kilkunastoma tysiącami bojowników, prowadzących obecnie działania partyzanckie na terenach kontrolowanych przez Kurdów.
Może to doprowadzić do reaktywacji ISIS, co skomplikuje i tak zagmatwaną sytuację w Syrii. Poza Turkami obecni są tam także Rosjanie i Irańczycy. Tych ostatnich regularnie bombarduje lotnictwo izraelskie. Trump upiera się jednak przy swojej decyzji, wskazując, że o zdradzie Kurdów nie ma mowy. Prezydent zagroził zresztą Turcji ostrymi sankcjami w razie podjęcia przez Erdoğana jakichś zdecydowanych kroków przeciw Kurdom. Turcja chyba niewiele sobie z tego robi, skoro pod koniec ubiegłego tygodnia jej wojska przypuściły frontalny atak na pozycje kurdyjskie w Syrii. Władze w Ankarze tłumaczą operację koniecznością odcięcia kurdyjskich terrorystów w Turcji od zaopatrzenia od rodaków z Syrii. Operacja turecka nie podoba się Unii Europejskiej, ale Erdoğan szybko zgasił tę krytykę, ogłaszając, że w strefie buforowej, odebranej Kurdom, osiedli 2 mln syryjskich uchodźców przebywających teraz w Turcji. – Jeśli Unii się to nie podoba, to mogę wysłać ich do Europy – oświadczył.
Kurdowie? jacy kurdowie?
Śledząc reakcje na wydarzenia w Syrii można by odnieść wrażenie, że Trump wycofuje stamtąd przynajmniej kilka dywizji, chroniących naród kurdyjski. Tymczasem Pentagon ma tam zaledwie 400 komandosów, których Trump próbował wycofać już rok temu, powołując się na obietnicę złożoną w kampanii. Operację odłożono z powodu oporu szefa Pentagonu Jamesa Mattisa i doradcy Białego Domu Johna Boltona. Dziś Boltona nie ma już także w Białym Domu, a realizacja obietnic wyborczych stała się znacznie bardziej potrzebna niż rok temu. Wszystko z powodu spadających notowań Trumpa i wiszącej nad nim groźby impeachmentu, czyli odwołania ze stanowiska. Chodzi o próbę wymuszenia na Ukrainie zgody na szukanie haków na rywala Trumpa, demokratę Joego Bidena. By to osiągnąć, Trump miał nawet wstrzymać zatwierdzone przez Kongres fundusze na zbrojenie ukraińskiej armii, co oburzyło nie tylko tradycyjnych przeciwników prezydenta, lecz także wielu republikanów. Ogłaszając wycofanie niewielkiego w sumie kontyngentu z kurdyjskiej części Syrii, Trump zachowuje się więc racjonalnie z punktu widzenia krajowej polityki. Spełnienie jednej z wyborczych obietnic może mu pomóc odrobić sondażowe straty, bo większość Amerykanów rzeczywiście jest zmęczona trwającym nieprzerwanie od 2003 r. zaangażowaniem wojskowym USA na Bliskim Wschodzie. Wrzawa, jaką już wywołała decyzja o wycofaniu wojsk z Syrii, pomoże mu też zagłuszyć apele o usunięcie go ze stanowiska. Pytanie tylko, czy posunięcie to jest racjonalne z punktu widzenia międzynarodowych interesów USA.
Wiele zależy od tego, czy Erdoğan będzie się trzymał telefonicznych ustaleń z Trumpem, przewidujących unikanie niepotrzebnego nękania Kurdów. Jeśli Turcy ograniczą się do odcięcia Kurdów syryjskich od możliwości wspierania rodaków i nie będą eskalować konfliktu z nimi w samej Turcji, to ich sytuacja dramatycznie się nie zmieni. W Syrii mieszkają tylko dwa z 35 mln Kurdów. Ich ambicje stworzenia niepodległego państwa mają pewne szanse na realizację jedynie w Iraku, choć i tam kresem ich możliwości pozostaje ciągle tylko autonomia. Kwestia kurdyjska nie jest więc kluczowa dla polityki amerykańskiej w regionie. Za to relacje z Turcją, wieloletnim sojusznikiem z NATO, który ostatnio zdryfował w objęcia Rosji i Iranu, na pewno tak.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.