To była chyba najdziwniejsza kampania wyborcza od lat. Opozycja nie wierzyła w zwycięstwo,ale PiS też nie miał takiej pewności siebie jak zazwyczaj. Ciągłe nowe afery sprawiły, że obóz Zjednoczonej Prawicy znalazł się w defensywie. Opozycja nie potrafiła jednak wykorzystać momentu słabości. Była nieprzygotowana, a jej kampania okazała się jednym wielkim chaosem. Pojedyncze dobre akcje kampanijne ginęły w gąszczu akcji przypadkowych i przypadkowych komunikatów. Partie zachowywały się tak, jakby były zupełnie zaskoczone faktem wyborów. Ich przedwyborcze konwencje to wehikuły czasu, w których przenoszono nas do lat 90. Głównymi bohaterami w nich były postacie, które kojarzą nam się z esencją III RP i polskiej transformacji. Na konwencjach wystąpił Aleksander Kwaśniewski, Lech Wałęsa i Jarosław Kaczyński.
Lewica, czyli chichot historii
Aleksander Kwaśniewski wszedł na scenę przy dźwiękach wyborczej piosenki disco polo. „Ole, Olek” wpadał w ucho i kojarzył się ze starymi, dobrymi czasami. Połowa lat 90. to dla Sojuszu Lewicy Demokratycznej najlepszy okres. Brakowało tylko tancerek tańczących na scenie. Swoje wystąpienie Kwaśniewski zakończył rozdaniem liderom komitetu egzemplarzy polskiej konstytucji. Wskazując na „trzech tenorów”, czyli Roberta Biedronia, Włodzimierza Czarzastego i Adriana Zandberga, mówił, że któryś z nich będzie jeszcze prezydentem.
Jest w tym jakaś ironia losu. Wraz z powrotem na scenę Aleksandra Kwaśniewskiego trudno nie przypomnieć sobie o wielu rzeczach, które młoda lewica wytykała postkomunistom. Kwaśniewski zawetował ustawę reprywatyzacyjną, wraz z Millerem wyraził zgodę na nielegalne więzienia CIA, podpisał ustawę o eksmisji ludzi na bruk, łączyła go ogromna zażyłość z ludźmi biznesu, m.in. Janem Kulczykiem, który na prywatyzacji polskich przedsiębiorstw państwowych dorobił się gigantycznego majątku.
Liderem trójki tenorów, których namaścił Kwaśniewski, jest Włodzimierz Czarzasty. Jego powrót do Sejmu jest niewątpliwie chichotem historii. Piętnaście lat wcześniej, w 2004 r., Sejm większością głosów przegłosował raport z komisji śledczej ds. afery Rywina. Włodzimierz Czarzasty, wówczas członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, został wskazany jako jeden z członków „grupy trzymającej władzę”, która miała wysłać Lwa Rywina z łapówką do Michnika. Tych ustaleń nigdy nie potwierdził sąd. Czarzastego do KRRiTV nominował pod koniec lat 90. Kwaśniewski. Razem z Czarzastym do Sejmu ma szansę wrócić jeszcze jeden rzekomy członek grupy trzymającej władzę – Robert Kwiatkowski. Na przełomie lat 90. i 2000. pełnił funkcję szefa Telewizji Publicznej, później przez wiele lat był prezesem spółki Hawe, która była perłą w koronie imperium biznesowego Marka Falenty.
Dzisiaj nikt przeszłości liderom lewicy nie przypomina. Czarzasty długo czekał na swoją okazję, teraz ma w rękach wszystkie atuty. Planowane zjednoczenie SLD z Wiosną Roberta Biedronia domknie proces konsolidacji jego władzy. Pozostaje pytanie, co zrobi w tej sytuacji Razem z Adrianem Zandbergiem na czele. Wybiorą trudną rolę niezależności w Sejmie czy będą skazani na pożarcie przez większego partnera. W każdym scenariuszu Czarzasty jest wygranym tego rozdania. Pieniądze z subwencji idą przez SLD. I to Wiosna ma się połączyć z dużo większym partnerem po wyborach. Czarzasty po 15 latach od tego, gdy Sejm oficjalnie nazwał go członkiem grupy trzymającej władzę, staje się posłem. Przypomina trochę postać wampira, który dzięki życiodajnym sokom z Razem i Wiosny może ponownie, po stanie hibernacji, poderwać się do lotu i wrócić do dalszych łowów.
Narcystyczny wujek
W PO też królują duchy z lat 90. Przedwyborcza konwencja tej partii była wielkim powrotem na scenę Lecha Wałęsy. Delikatnie mówiąc – niezbyt udanym. Były prezydent nazwał Kornela Morawieckiego zdrajcą. Było to dzień po pogrzebie działacza Solidarności Walczącej. Wałęsa mówił ciągle o sobie i domagał się docenienia zasług. Czyli odwrócił uwagę od Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i zepsuł imprezę.
Zapraszanie Wałęsy na imprezę to tak jak zapraszanie wujka alkoholika na obiad z nadzieją, że tym razem nie zrobi afery i nie będzie opowiadał sprośnych żartów. Wałęsa od dawna cierpi na narcyzm i naprawdę każdy z elementarną wyobraźnią mógł przewidzieć, że jego wystąpienie skończy się katastrofą. Twórca Solidarności postanowił przedłużyć skonstruowany przez samego siebie dramat. Wkrótce po konwencji wycofał bowiem swoje poparcie dla Platformy i przekazał je Polskiemu Sojuszowi Ludowemu, które potraktowało owo wsparcie jak gorący kartofel. Później zresztą znowu zapowiedział, że jednak poprze PO.
Opozycja ewidentnie przespała cztery ostatnie lata. Nie zbudowała intelektualnego zaplecza, oderwała się zupełnie od tkanki społecznej.
Nie wiadomo, co nim kierowało, jedno jest jednak pewne – był zachwycony. Oto znowu reflektory skierowano na niego. Kto wpadł na genialny pomysł zapraszania Wałęsy na najważniejszą i ostatnią konwencję przed wyborami? Musiał się na niego zgodzić sam Schetyna. Co miał wtedy w głowie, możemy się jedynie domyślać. Na pewno wykazał się brakiem elementarnej wyobraźni i społecznego słuchu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.